Rozdział X
Ponowna wizyta w twierdzy przeciwnika * Co można wydedukować z niemej księgi * Jak się robi ług * Arabscy alchemicy * Czy nasi przodkowie znali alkohol * Chrzest Rusi * Genialny pomysł.
Wrzuciłem ostatnią z dwustu dziewięćdziesięciu ośmiu kopert do skrzynki i zadowolony otarłem czoło z potu.
– No, to jak dobrze pójdzie, już jutro powinniśmy mieć pierwsze wyniki – uśmiechnął się Szef. – A ponieważ chwilowo nie mamy nic innego do roboty, proponuję udać się na przeszpiegi do twierdzy wroga.
– Jak pan sobie życzy – uśmiechnąłem się.
Weszliśmy do antykwariatu. Stasia, czytająca jakąś książkę, odłożyła ją i popatrzyła na nas zdziwiona. Nieoczekiwanie uśmiechnęła się domyślnie.
– I jak się po nocy pruło krzesło? – zagadnęła. – Nie za dużo gwoździ?
– Ciekawi nas, co było w tej drugiej rurce, zakładając, że w pierwszej znajdował się traktat Sędziwoja – powiedział Szef.
Szaro – błękitne oczy ledwo dostrzegalnie błysnęły. Czyżby z uznaniem?
– Traktat Gebera – powiedziała. – Siedemnastowieczna kopia, w dodatku z
błędami.
Wyjęła spod lady cienki zeszycik, sklejony z kart papieru formatu
mniej więcej A5.
– Ciekawe, w którym meblu ukryta jest "Niema Księga".
– Sądzę, że w biurku – powiedziała poważnie dziewczyna. – "Niema Księga" jest dość duża. Sześćdziesiąt stron wielkości bloku rysunkowego. Mogli ją umieścić w blacie.
– Albo w dnie lub tylnej ścianie biblioteczki – zauważył Szef.
– W biblioteczce nie – machnęła ręką w głąb.
Stłumiłem okrzyk. Poszukiwany przez nas mebel stał pod ścianą.
– Tam niestety nie było żadnej skrytki. W ogóle nie wiem, co stało się z większością eksponatów. Mebli było za mało. Pewnie ukrył to, co najcenniejsze, a reszta, cóż, szukaj wiatru w polu. Ciekawa jestem, gdzie ukrył klucz.
– Klucz? – zdziwiłem się. – do czego?
– Spis symboli, których użyto w "Niemej Księdze?" – zdziwił się Szef. -
Przecież tam nie ma żadnych znaków…
Wyjęła z szuflady zwinięty papier z nadrukiem przedstawiającym trzy korony. Rozwinęła go i naszym oczom ukazał się duży, wyraźny miedzioryt.
– To jedna ze stron – wyjaśniła. – Kupiłam ten reprint w Szwecji. Tu jest znak.
Popatrzyliśmy uważnie. Na rysunku widać było ludzi przy pracy. W wielkim kotle ustawionym na palenisku, typowej średniowiecznej nalepie, gotowano jakieś szmaty. Pracowali w sporej sklepionej komnacie. Za ludźmi rysownik umieścił okno. Widać było kawałek krajobrazu i niewielkie drzewo ogarnięte płomieniami.
– Drzewo i ogień – mruknął Szef. – A gdyby tak poprowadzić linię… Płomień drzewa, płomień paleniska – przyłożył linijkę. – A na samym dole, na jej przedłużeniu widzimy małą beczkę i przewrócony cebrzyk, z którego coś się wysypało. Co ty o tym sądzisz, Pawle?
– Nic mi to nie mówi, Szefie – wzruszyłem ramionami.
– Za późno się urodziłeś – uśmiechnął się. Moim zdaniem, ta linia może być przypadkowa, ale to chyba należy interpretować jako pranie w ługu. Płonące drzewo, wygląda na jesion. Beczka, w której moczy się popiół i wiaderko, w którym został przyniesiony. Wreszcie kocioł, w którym gotują się szmaty.
– Lniane płótno wygotować w ługu – mruknęła.
– Co to jest ług? – jęknąłem.
– Swojego czasu, przed epoką proszków do prania, na wsiach używano go do prania – powiedział Szef z westchnięciem. – Palono drewno z drzew liściastych. Popiół wsypywano do beczki i zalewano wodą. Na powierzchni cieczy pojawiała się wówczas warstwa wodorotlenków zasadowych. Głównie na bazie zasady sodowej… Zbierano ją łyżką i dodawano do prania. Była bardzo żrąca i nieźle radziła sobie z brudem. Zaraz po wojnie jeszcze to stosowano… Nie uczyli was w
komandosach, jak się robi pranie bez pralki i proszków?
– Jakoś nie, mówili nam tylko o detergentach w tabletkach… – westchnąłem. – A wiec na pierwszym obrazku pokazano, żeby zaopatrzyć się w bardzo czyste szmatki…
– Niestety, na razie nie wiadomo, co jest na kolejnych – powiedziała Stasia w zadumie. – Ale może uda się nam tego dowiedzieć.
– A czy nie mogło być tak, że ktoś już rozbebeszył biurko i wydobył z niego "Niemą Księgę"? – zapytałem.
Pokręciła przecząco głową.
– To zbyt rzadkie dzieło – powiedziała. – Nie utrzymałby w tajemnicy faktu jej odnalezienia. W chwili, gdy przekroczyłby drzwi antykwariatu, wiedziałoby o tym pół świata.
– Zaniósł, a ktoś zaraz przyszedł i to kupił. Albo antykwariusz schował pod ladę i zadzwonił do jakiegoś amatora.
– To dzieło o unikatowej wartości, a przy tym przedmiot westchnień wielu kolekcjonerów. Każdy antykwariusz wystawiłby ją na aukcję. Nawet, gdyby była zamknięta, przeznaczona tylko dla wąskiego grona bardzo bogatych, to i tak jakiś przeciek musiałby wcześniej czy później nastąpić. Przecież skradzione w Bibliotece Jagiellońskiej dzieło Ptolemeusza "Cosmographia" zostało zidentyfikowane, gdy tylko pojawiło się w katalogu aukcyjnym. A nie jest unikatowe.
– Skoro z pierwszym obrazkiem poradziliśmy sobie bez klucza, to może również kolejne uda się jakoś sforsować? – zagadnął Szef.
– Zakładając, że pańska interpretacja jest prawidłowa – uśmiechnęła się. – Ale wydaje mi się, że tak. Zresztą, księga jest dla nas tylko środkiem do celu. To, co jest nam potrzebne, znajduje się w magazynach kolekcji Czartoryskich.
– No cóż, pójdziemy już chyba – Szef wstał z krzesła i obaj ruszyliśmy do wyjścia.
Zatrzymaliśmy się na Rynku. Niebo przetarło się trochę i nie było już tak potwornie zimno. Kamienne płyty były wilgotne, jakby oblizane wielkim jęzorem. Zmierzchało się. Poszliśmy do hotelu, zjedliśmy kolację. Jeszcze jeden zmarnowany dzień…
– I co o tym powiesz? – zagadnął szef wyciągając się na łóżku.
– Sądzę, Szefie, że chyba skłamała o tym Geberze. W drugiej rurce było coś innego.
– Tak. Ale dzieło Gebera również. To zbyt rzadki druk, by dwa egzemplarze w tym mieście mogły pochodzić z różnych źródeł.
– Trochę jakby straciła zainteresowanie księgą. Rozgryzała z nami problem gotowania szmat w ługu, ale jakby jej już to nie interesowało.
– Przypuszczam, że możesz mieć rację. Ale pamiętaj, co powiedziała na koniec. Księga to tylko środek. Ich celem jest zdobycie piecyka.
– Za pomocą piecyka chcą uzyskać Kamień Filozoficzny, aby produkować złoto. A za pomocą "Niemej Ksiegi" można robić złoto bez konieczności posiadania Kamienia Filozoficznego? – zagadnąłem.
– Pawle, obudź się. Żyjemy w dwudziestym wieku!
– No tak – przytaknąłem niechętnie. – Kim był ten wspomniany wcześniej Geber?
– To jedna z najważniejszych postaci w historii badań alchemicznych i poniekąd także chemicznych – uśmiechnął się Szef. – Żył w VIII wieku naszej ery. Dla arabskich alchemików nie był to dobry okres. Fundamentaliści religijni zakazywali badań w kierunku transmutacji metali, uważając je za sprzeczne z naturą. Powoływali się przy tym na Koran, więc kwestionowanie ich zakazów mogło się skończyć bardzo paskudnie. Mimo to wielu arabskich władców utrzymywało w tajemnicy niewielkie laboratoria, w których pracowali najczęściej greccy laboranci. Jednocześnie w niedawno podbitym Egipcie pozyskiwano miejscowych fachowców… Geber znał wiele podstawowych działań chemicznych. Opanował sztukę filtracji, destylacji i sublimacji. Z pewnością potrafił dokonywać krystalizacji roztworów, znał się na wytwarzaniu kwasu solnego, siarkowego i azotowego oraz wody królewskiej – mieszaniny kwasów, za pomocą której można było rozpuścić złoto. Pozostawił po sobie około pięciuset prac z dziedziny alchemii, ale od razu muszę zaznaczyć, że tylko nieliczne z nich są jego autorstwa – zmrużył porozumiewawczo oko. – Większość powstała w XII i XIII wieku, gdy rozwinięta alchemia europejska poszukiwała na gwałt zapomnianej mądrości wcześniejszych wieków. Niektórzy uczeni przypisują Geberowi wynalezienie destylacji i otrzymywanie alkoholu w wysokich stężeniach, ale prawdopodobnie był on uzyskiwany już nieco wcześniej. Jak wiadomo, destylacja rozprzestrzeniła się po świecie i po dziś dzień zgubne skutki nadużywania alkoholu widać na każdym kroku.