– Musiałbym wracać się do Warszawy – westchnął Szef.
– Niekoniecznie. Mają sklep także w Krakowie – zapisał nam na kartce adres.
Szef wręczył mi ją.
– Pawle, weźmiesz nasz samochód i pojedziesz. Zobaczysz, co mają.
– Tak jest – przytaknąłem. – Szkło żaroodporne?
– Tak i najlepiej niech to będzie czysta krzemionka SiO2. Lepiej, żeby nie wchodziło w reakcje z zawartością…
– A może właśnie musi wchodzić? – zapytałem. – Jeśli ma to być dokładna kopia?… Może w doświadczeniach Sędziwoja szkło reagowało?
– Przecież tłukli kryształy górskie – powiedział z przyganą.
Pojechałem. Uliczki o tej porze były strasznie zatłoczone. Niestety, na miejscu okazało się, że sklepik został zlikwidowany. Westchnąłem ciężko i wróciłem do warsztatu. Trzej byli harcerze kończyli już rekonstrukcję pieca.
– Masz to? – zagadnął Szef.
– Niestety… – wyjaśniłem mu problem.
– No cóż, niech się nasze alchemiczki wykażą – uśmiechnął się. – A więc, ile jestem ostatecznie winien?
Wiewiórka zamachał gwałtownie rękami.
– Panie Tomaszu, wstydzilibyśmy się robić dla pana coś za pieniądze.
Obejrzałem wykonany przez nich atanator. Był identyczny jak ten przywieziony przez nas z muzeum. Blacha została poczerniona, tylko dziesiątki nitów połyskiwały srebrno. Wydawał się solidniejszy niż ten przywieziony z muzeum. I chyba był też ładniejszy.
– Trzeba jeszcze wylepić od środka gliną i dokupić jajo – powiedział Szef.
– No, to jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia – wstawił oba piece do jeepa i wyjechaliśmy z podwórza.
– Nie wiedziałem, że pańscy dawni przyjaciele mają warsztat samochodowy – powiedziałem w zadumie.
– A dlaczego nie mieli by mieć? – zdziwił się Szef – Z czegoś trzeba żyć. Nie wszyscy mogą być detektywami – puścił do mnie oko – Podjedź pod muzeum.
Wyjął telefon komórkowy i przez chwilę rozmawiał z dyrektorem Lucjuszem. Gdy podjechaliśmy przed budynek, stary muzealnik stał na schodach.
– Czuję, jak wraca mi życie – powiedział na widok zabytku.
Zanieśliśmy go na piętro i umieściliśmy bezpiecznie w magazynie.
– Pokażcie jeszcze tę rekonstrukcję – zachęcił.
Szef otworzył bagażnik. Dyrektor obejrzał starannie kopię.
– Naprawdę niezła – powiedział. – A więc tajemnicze młode damy dopięły swego.
– Za obopólną korzyścią – uśmiechnął się Szef.
Siedliśmy do wozu i ruszyliśmy pod antykwariat.
– Co robimy dalej? – zapytałem – Właściwie, to nasze zadanie zostało wypełnione.
– Właściwie z nawiązką – uśmiechnął się Szef – Odzyskaliśmy całą masę książek z biblioteki Storma, do tego dostarczamy właśnie naszym niedawnym konkurentkom piecyk. Jedynym pokrzywdzonym jest Aulich, ale w sumie to mu się należało za niszczenie zabytków – znalazłszy usprawiedliwienie Szef odprężył się lekko.
– Więc moglibyśmy wracać.
– Hmm… Sądzę, że przerywać poszukiwania na tym etapie to skrajna głupota. Popatrz, ile już zdziałaliśmy: rozwiązaliśmy zagadkę Storma…
– Ale ciągle nie wiemy, po co im to pudło – pieszczotliwie poklepałem piecyk.
– No właśnie. Poza tym jest jeszcze coś. Przypomnij sobie napis wywabiony przez Aulicha. Po wewnętrznej stronie sarkofagu jest zawarty klucz do "Niemej Księgi", a raczej rozwiązanie tego problemu w postaci zapisu…
– Grób Sędziwoja odnajdą sobie same.
– Ale my musimy jako pracownicy ministerstwa wyrazić zgodę na ekshumację – zauważył.
– Gdy już go znajdą, nie będzie im potrzebna żadna zgoda – westchnąłem. – Wezmą swój laser i wypalą dziurę…
– Właśnie po to, żeby wszystko było zgodnie z prawem, musimy dopilnować tej sprawy – powiedział Pan Samochodzik. – Poza tym, sami jesteśmy ciekawi. Nie prawda?
– Prawda – przytaknąłem.
Zatrzymałem się przed antykwariatem. Mimo późnej pory paliło się wewnątrz światło.
Rozdział XVI
Czy powinniśmy wyjechać * Szukamy grobu alchemika * Sekret Kelleya * Gdzie straszy duch Sędziwoja * Odrobina zdrowego rozsądku
Zapukaliśmy do drzwi i po chwili otworzyła nam panna Stasia. Weszliśmy do środka.
– Mamy dla was zgodnie z umową piecyk – powiedział Szef, stawiając atanator na podłodze. – Niestety bez jaja filozoficznego wewnątrz. – Szkło to najmniej ważny element – uśmiechnęła się. – Poradzimy sobie z tym już bez panów pomocy.
Przyszła Kasia. Otworzyła pokrywę.
– Będzie potrzebne wiaderko gliny – powiedziała.
– Skąd wiesz? – zdziwiłem się.
– Glina to nie problem – uśmiechnęła się jej kuzynka. – Siadajacie, proszę.
Usiedliśmy przy stole w wygodnych fotelach.
– A wiec wypełnili panowie swoją część zobowiązania – powiedziała nasza gospodyni – Czy teraz opuszczą panowie to niegościnne miasto?
– Niegościnne? – zdziwiłem się.
– Zastanawialiśmy się nad tym – powiedział Szef. – I zdecydowaliśmy się pozostać do czasu, aż odnajdą panie sarkofag. Nasza pomoc jako urzędników państwowych…
– Rozumiem – uśmiechnęła się – Dziękujemy za troskę. Czy mam rozumieć, że to propozycja połączenia wysiłków?
Kasia dała ostrzegawczy znak ręką.
– Chwileczkę – powiedziała – Czego oczekujecie w zamian?
– Naszą pasją jest rozwiązywanie zagadek przeszłości – powiedział Szef. – Nie wysuwamy żadnych roszczeń do wyników waszych badań.
– Zgoda – powiedziały obie jednocześnie, a potem spiorunowały się nawzajem wzrokiem.
– A więc musimy odnaleźć sarkofag Sędziwoja – powiedziała Stasia – Czy mają panowie jakieś pomysły?
– Cóż, na naradach wojskowych zawsze wprowadza się zasadę, że wypowiadają się po kolei oficerowie od najmłodszych stopniem. To zabezpiecza swobodę dyskusji, bo gdyby najpierw przemawiał generał, to jego podwładni mogliby się obawiać wysuwać kontrpropozycje, a gdyby usiłowali podważać jego zdanie, groziłoby to upadkiem jego autorytetu, co na wojnie jest niebezpieczne. Dlatego, jeśli pozwolicie, wypowiem się jako ostatni…
– Jest pan bardzo mądrym człowiekiem – uśmiechnęła się Stasia. – A więc Kasiu, zaczynaj.
– Sądzę, że najpierw trzeba byłoby ustalić miejsce pochówku Sędziwoja – powiedziała z namysłem – Wówczas będzie można zastanowić się, gdzie został pogrzebany.
Jej kuzynka skłoniła głowę i oddała mi głos.
– W następnej kolejności musimy ustalić, czy został pogrzebany w miejscu śmierci, czy też jego zwłoki przewieziono gdzieś dalej.
Popatrzyłem na Szefa.
– A więc miejsce śmierci – powiedział. – Co wiemy na ten temat?
– Od mniej więcej 1620 roku mieszkał w Krawarzu – powiedział Szef – Zmarł w 1636 roku, w wieku około osiemdziesięciu lat… Prowadził badania alchemiczne w znajdującym się tam zamku.
– Dobrze – powiedziała Stasia, wobec tego gdzie jest Krawarz?
– Przypuszczamy, że ta wieś nazywała się Krawarz w czasach, gdy ta część, prawdopodobnie Śląsk, należała do ziem koronnych – powiedziała Kasia – Niestety, potem przez trzy wieki Niemcy germanizowali te tereny…
– W takim przypadku po drugiej wojnie światowej, gdy odzyskaliśmy te ziemie, nazwa, już zgermanizowana została ponownie zmieniona.
– Krawarz – mruknąłem – Co wiemy? Był tam zamek i kościół. Takich miejscowości na Śląsku znajdziemy setki. Jedynym wyjściem wydaje mi się wysłać listy do wojewódzkich konserwatorów zabytków na podejrzewanym przez nas terenie z prośbą o przesłanie spisów epitafiów wszystkich kościołów powstałych przed 1636 rokiem. W tym przypadku, jeśli zachowała się płyta nagrobna, możemy znaleźć grób…
– Metoda ta posiada pewne wady – zauważyła Stasia – Po pierwsze, kościół, w którym pogrzebano alchemika, mógł zostać w międzyczasie przebudowany lub zniszczony w czasie działań wojennych. Po drugie, epitafium mogło zostać zniszczone w czasie wojen. Po trzecie, grób mógł być wykorzystany wtórnie. Po czwarte, mogło nie być żadnej tablicy nagrobkowej, tylko sarkofag stojący w
krypcie rodzinnej. Wreszcie mogło się wydarzyć tysiące innych wypadków losowych…