Литмир - Электронная Библиотека

– Nie wiem, ale nie wygladal na akwizytora – powiedziałem.

– Co ci przyszło do głowy? – zagadnął Szef.

Wskazałem wiszącą na płocie tabliczkę. "Domokrążcy będą bici i szczuci psem – głosiła. – Zostaliście ostrzeżeni".

Szef wzruszył ramionami i nacisnął guzik dzwonka przy furtce.

– Może powinniśmy przyjść jutro – zauważyłem. – Może być teraz wściekły.

– Jutro może być za późno. Nasze drogie przeciwniczki pewnie już kombinują, jak by się tu dobrać do księgi. Mogą nas przelicytować, gdy będziemy

spali…

– Przelicytować – mruknął Szef. – Ten chłopaczek miał za coś zapłacić dziesięć razy więcej niż wartość rynkowa. Ciekawe, co to mogło być?

– Coś warte około piętnaście tysięcy złotych – policzyłem natychmiast.

Pan Samochodzik ponownie nacisnął guzik dzwonka. Drzwi otworzyły się i z domu wyszedł potężny, ponury facet. Na rękawie miał naszywkę z napisem "Ochrona".

– Czego? – warknął na nasz widok.

– Jesteśmy pracownikami Ministerstwa Kultury i Sztuki. Chcemy rozmawiać z panem Aulichem.

– Wynocha – oświadczył wachman i odwróciwszy się odszedł.

Popatrzyliśmy na siebie zaskoczeni.

– No cóż – powiedział Szef. – Przecież nie będziemy się włamywać…

Zaczęło kropić. Ruszyliśmy wolno do samochodu. Wiedziałem już co zrobię nocą.

Rozdział XI

Gasnące latarnie * Tropem kabla * Wielka krowa * Dama z laserem * Rozpruty sejf * Alarm * Ucieczka

O czwartej rano było jeszcze zupełnie ciemno. "W komandosach" uczyli nas, że to pora nocy, gdy ludzie śpią najmocniej. Niebo zasnuły deszczowe chmury. Deszcz już nie padał, ale wszędzie stały kałuże. Cichutko przemknąłem się aleją Kasztanową. Unikałem jak mogłem kręgów światła rzucanych przez latarnie. Wreszcie dotarłem do ogrodzenia domu Aulicha. Przylgnąłem do metalowych prętów i rozejrzałem się wokoło. Światła latarni lekko przygasły. Żarówki pożółkły. Silny skok napięcia w sieci, a może?… A może ktoś z piłą ultradźwiękową. Ruszyłem wzdłuż ogrodzenia i nieoczekiwanie natknąłem się na wyrwę. Ktoś wyciął kilkanaście prętów. Końcówki sterczące z podmurówki dymiły dziwnie. Splunąłem ostrożnie na pierwszy z nich.

Zaskwierczało. Były silnie rozgrzane.

– Ki diabeł? – zdziwiłem się.

Przeskoczyłem do ogrodu i ukryłem się w cieniu krzaków. Latarnie powoli wracały do normalnej jasności. Ruszyłem ostrożnie naprzód, rozglądając się za psem. Wolałem nie natknąć się na tę bestię. Nieoczekiwanie znowu pociemniało. Spostrzegłem gruby kabel biegnący przez zroszoną trawę. Poszedłem jego śladem. Nagle gdzieś koło ogrodzenia usłyszałem łoskot i stłumione przekleństwo. Padłem natychmiast płasko i wtoczyłem się pod krzaki. Ktoś podniósł się z ziemi, latarnie wracające do pełnej jasności oświetliły na moment niewysoką sylwetkę. Postać, nisko pochylona, przemknęła pod ścianą domu.

– Robi się tłoczno – mruknąłem sam do siebie.

Latarnie znowu pociemniały. Czyżby jakiś idiota przebijał się po kolei przez wszystkie ściany, zamiast ciąć zamki w drzwiach? Cichutko podążyłem w ślad za tajemniczym nocnym gościem. Człowiek przemknął się do spalonej części domu i bez większego wysiłku podciągnął się do jednego z wypalonych okien. Po chwili zniknął wewnątrz. Ruszyłem naokoło i po chwili znalazłem drzwi, które zapewne jeszcze przed godziną zabite były deskami. Teraz kawałki drewna leżały wokoło, dziwnie pociemniałe przy krawędziach. Przekroczyłem próg. W powietrzu unosił się obcy, ale dość przyjemny zapach. Kojarzył mi się z dzieciństwem. Chyba czułem go kiedyś. W cegielni na wsi, niedaleko pola dziadków?

Przypomniałem sobie piece ułożone z surowych cegieł nakrytych tylko warstwą glinianego miału. Przez odpowiednio sporządzone kanały biegł ogień wypalając je. "Dochodziły" tak około dwu tygodni, później przychodzili robotnicy, by je wyjąć i załadować na ciężarówkę. Spenetrowałem parter i nie znajdując nic podejrzanego wdrapałem się po osmalonych, betonowych schodkach na piętro. Tu, w jednym z pokojów przylegających do niespalonej części domu, znalazłem to, czego szukałem – nieregularną dziurę wybitą w ścianie. Zapach cegielni stał się bardzo mocny. Zbliżyłem ostrożnie dłoń do brzegów otworu i natychmiast ją cofnąłem. Cegły rozpalone były niemal do czerwoności. Przelazłem przez dziurę i znalazłem się w korytarzu. Przez chwilę zastanawiałem się dokąd pójść, gdy nieoczekiwanie spostrzegłem gruby kabel znikający za zakrętem. Skradając się ruszyłem tym tropem. Przewód niebawem zniknął w szczelinie pod drzwiami jednego z pokojów. Usłyszałem ciche buczenie i szpara rozbłysła oślepiającym światłem.

– Ki diabeł? – pomyślałem.

W tej chwili usłyszałem ciche skrzypnięcie deski. Ktoś wdrapywał się po schodach na piętro. Zanurkowałem w niszę i przyczaiłem się w mroku. W ponurym blasku padającym spod drzwi zobaczyłem sylwetkę niewysokiego chłopaka. On też mnie zobaczył, bo usłyszałem dziwny metaliczny odgłos, jak gdyby ktoś wyciągał szablę z pochwy. Faktycznie to była szabla. Wysunął ją w moją stronę.

– Nie wiem, kim jesteś, ale nie próbuj nawet drgnąć, bo wsadzę ci w bebechy pół metra stali – dobiegł mnie życzliwy szept.

Trzymając mnie na dystans usiłował mnie wyminąć.

– A ty kim jesteś? – zapytałem.

– Człowiekiem, który przyszedł tu po sprawiedliwość – głos w ciemności zabrzmiał godnie. – A ty?

– "Od tysiąca lat uwięziony w ciele wielkiej krowy powoli tracę zmysły" – zacytowałem znaleziony kiedyś przed blokiem komiks.

W tym momencie drzwi otworzyły się i zalało nas światło. Jednocześnie z wnętrza pomieszczenia napłynął kłąb dymu cuchnącego przepaloną stalą. Spostrzegłem, że rękojeść szabli wyłożona jest turkusami, a w następnej chwili rozpoznałem twarz trzymającego ją w ręce. To był ten chłopak, który kilkanaście godzin wcześniej został wykopany z tego domu. Stojąca w drzwiach postać pokiwała w naszą stronę pistoletem.

– Do pokoju – rozkazała.

Poznałem ją po głosie. Stasia. Wślizgnęliśmy się, zamykając za sobą drzwi. Obie dziewczyny były starannie zamaskowane, ale ja też miałem maskę na twarzy. Stasia bezceremonialnie zdarła ją ze mnie.

– No coś podobnego – powiedziała – Jaki świat jest mały. A ten co za jeden? – wskazała lufą młodzieńca z szablą – Jest z tobą?

– Nie – zaprzeczyliśmy obaj jednocześnie.

– Na złodzieja nie wyglądasz – powiedziała. – Ale szabelka wyjątkowo ładna…

Wyciągnęła rękę. Cofnął się o krok.

– Musisz mnie zabić, żeby ją dostać – powiedział.

Wyglądało na to, że mówi poważnie. Popatrzyłem na źródło światła i zaniemówiłem. Druga z dziewcząt, zasłoniwszy twarz okularami hutniczymi, rozpruwała sejf laserem. Chyba chciała odciąć całą jedną ścianę…

– Źle tniesz – zwróciłem jej uwagę – Wystarczy drzwiczki…

– Żeby alarm uruchomić?- zapytała ze złością – Strasznie się ta blacha nagrzewa.

– Trzeba było piłą ultradźwiękową – powiedziałem z nutką wyższości w głosie.

– Co ty tu robisz? – Stasia wsiadła na chłopaka.

– Przyszedłem tylko po to – potrząsnął szablą – Chciałbym już sobie iść…

– Mowy nie ma. To my pójdziemy, a wy dwaj zostaniecie tu i poczekacie na policję. Związani jak balerony…

– Pawła trzeba wypuścić – powiedziała Kasia ponownie uruchamiając laser na pełną moc. – Sądzę, że już nas rozpoznał.

– To prawda – potwierdziłem. – A co do tego miłego młodzieńca, to chyba ma swoje powody, by łamać szóste przykazanie. Wytłumacz się – zwróciłem się wprost do niego.

– To proste – powiedział. – Tę szablę mój przodek otrzymał od Stefana Batorego w czasie kampanii pskowskiej. W czterdziestym piątym zabrali ją mojemu dziadkowi ubecy. Wkrótce potem skonfiskowano nam też majątek. Tysiące pamiątek rodzinnych rozgrabili komuniści. We dworze urządzili pegieer. Palili w piecach

książkami i meblami. Wreszcie dom zawalił się całkiem. Dowiedziałem się przypadkiem, że Aulich ma szablę. Zaproponowałem mu dzisiaj piętnaście tysięcy złotych. Zażądał stu pięćdziesięciu. A potem kazał swojemu wachmanowi wyrzucić mnie, jak psa, za próg.

23
{"b":"100560","o":1}