Литмир - Электронная Библиотека

– Wszedł przez czysty przypadek. Można powiedzieć, szczęśliwy traf. Znalazł ją w skrytce w biurku. Storm nie żyje. Jego potomkowie, o ile istnieją, nie zgłaszają żadnych roszczeń. Jest tylko jeden powód, dla którego nie każę ci tego natychmiast odnieść na miejsce.

– Jaki powód? – zapytałem ostrożnie.

– Kiedyś ta księga stanowiła jedno. Aulich wyciął strony, zresztą wyciął je dość krzywo, aby kartkami przyozdobić swoją willę. Zniszczył ją i naraził na rozproszenie. Nie zapominaj, że teraz jest w co najmniej trzech różnych miejscach. Część u nas, część u dziewcząt, a jedna strona u pana Aarona. Nie wiem, co zrobił z okładką i grzbietem, niewykluczone, że po prostu wyrzucił na śmietnik. Jest to zbrodnia popełniona na naszej kulturze, ale nawet to w świetle prawa nie oznacza automatycznie, że Aulich traci prawa do swojej własności. Ale obawiam się, że trzeba będzie przymknąć tym razem oko… Choć jest to głęboko sprzeczne z moimi zasadami… Właściwie powinienem cię natychmiast zwolnić z pracy w naszej komórce, ale jak na złość nie mamy nikogo lepszego na twoje miejsce…

Złagodniał trochę. Znowu popatrzył przez okno.

– Z tego jak znam życie, to za kilka lub kilkanaście minut złożą nam wizytę dwie damy, więc powinieneś się ubrać…

Kończyłem zapinać koszulę, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem. Stasia z rewolwerem w dłoni przekroczyła próg.

– Zdrajco – powiedziała spokojnie – Gdzie jest reszta stron?

– Leżą na stole – powiedział Szef – Nie zabijaj go.

– Konfiskuję – położyła dłoń na pergaminach. Drugą ręką ciągle celowała do mnie z pistoletu.

Skorzystałem z tego, że na moment odwróciła uwagę i celnie uderzyłem ją w dłoń. Pistolet upadł na podłogę.

– Protestuję – powiedział Szef – te starodruki zostaną przekazane państwu.

Uśmiechnęła się nieoczekiwanie.

– Zgoda, ale pod dwoma warunkami.

– To znaczy?

– Z tych chcę zrobić sobie ksero, a pozostałą część książki wymienię na

atanator. Według moich obliczeń powinniście mieć panowie sześć kart. Ja mam dwadzieścia jeden, a ostatnia ma numer 27.

– Mamy pięć – powiedział Pan Samochodzik – ale to nie problem. Wiemy, gdzie jest ta jedna brakująca. Natomiast z wymianą tego na piecyk mogą być problemy. Aulich z pewnością zgłosił już fakt nocnego włamania do jego domu i teraz policja rozsyła informacje o wyglądzie zaginionych druków. Dostaną ją z pewnością domy aukcyjne, antykwariaty, a także biblioteki. Jeśli zaproponujesz

wymianę, zostaniesz aresztowana.

Jej usta zacisnęły się w gniewną kreskę.

– To co w takim razie mam zrobić? – zapytała ze złością.

– Potrzebowałyście tylko informacji zawartych w "Niemej Księdze"? – zapytał Szef.

– Tak. Wartość materialna nie obchodzi nas specjalnie.

– Moja propozycja jest następująca. Właścicielowi już tego nie oddamy. Skoro wpadł na pomysł, żeby wieszać to na ścianach, jutro może zapragnąć wytapetować tym ubikację… Dlatego proponuję przekazać to anonimowo Bibliotece Narodowej w Warszawie. My ze swej strony dostarczymy wam ksero z naszych pięciu kart i szóstej, brakującej. Postaramy się także wypożyczyć piecyk, albo przynajmniej umożliwić wam jego skopiowanie.

Zamyśliła się na chwilę.

– Przyjdźcie za godzinę do nas do antykwariatu – powiedziała – razem pójdziemy do pana Aarona.

Szefowi opadła szczęka.

– Skąd wiecie że to on… – wykrztusił.

– Dedukcja, proszę pana. Przed wojną to on kupił "Niemą Księgę". Pomyślałam, że jeśli sprzedał ją Stormowi, mógł zostawić sobie jedną stronę. A wiem, że panowie się znają, bo widziałam u niego pana Pawła. Za godzinę u nas – powtórzyła i wyszła.

Podniosłem z podłogi pistolet.

– Straszak – zaraportowałem Szefowi.

– Hm… I co by tu dalej robić?

– Trzeba będzie pójść, Szefie – powiedziałem.

Uśmiechnął się lekko.

– Jak iść, to iść – powiedział.

Rozdział XIII

Łamiemy szyfr księgi * Po co zbierano rosę * Dwójka z przekreślonym ogonkiem * Jajo filozoficzne * Wywabiony napis * Gdzie jest grób Sędziwoja

Pan Aaron powoli przekładał kolejne karty.

– A więc macie komplet – uśmiechnął się. – I co teraz próbujecie zrobić, Kamień Filozoficzny?

Szef uśmiechnął się lekko.

– Wybaczy pan, ale…

– Nosimy się z takim zamiarem – powiedziała poważnie Stasia.

Popatrzył na nią uważnie, jak gdyby chciał odczytać jej myśli.

– Niemożliwe – powiedział w jidysz.

Uśmiechnęła się.

– A może?

Spojrzał teraz na Kasię, na dłuższą chwilę zaczepił wzrok na srebrnym krzyżyku wysadzanym rubinami. Wyglądał na odrobinę zaskoczonego.

– No cóż – powiedział już po polsku. Życzę powodzenia. Dajcie znać, jeśli wam się uda. Co zamierzacie z tym robić? – wskazał gestem stosik kart.

– Oprawimy to do kupy i przekażemy Bibliotece Narodowej.

Kiwnął poważnie głową.

– Żeby oprawić, trzeba by mieć komplet – dorzucił obojętnie swoją stronę na wierzch – Zabierzcie sobie. Tylko najpierw, chcę zrobić ksero. Całe życie żałowałem, że nie obejrzałem tego dzieła dokładnie, teraz będę miał okazję.

– Zgadzam się – powiedział Szef.

– My również – dodała Kasia.

Uruchomił drzemiącą w kącie kserokopiarkę. Odbił od razu w trzech egzemplarzach i spiął spinaczem. Jeden odłożył dla siebie, resztę wręczył nam.

Siedliśmy przy stole.

– Storm miał wizję pięciorga ludzi – zauważyłem. – Zapisał ją na okładce "Sefer Jecirah"…

– No widzisz, już myślisz prawie jakbyś był z naszych – ucieszył się stary antykwariusz. – Popatrzmy sobie na te obrazki… A więc moja strona jest pierwsza. Człowiek idący drogą niesie belę materiału. Sądzę, że to płótno. Nad nim zaznaczono Słońce, więc droga, po której idzie, to ścieżka adeptów, symboliczna droga życia i droga poznania zarazem. Słońce to symbol wiązany ze złotem. A więc już na tej stronie mamy do czynienia z symboliką alchemiczną.

Droga i złoto.

– Trzeba wziąć płótno – zauważyła Stasia. – Czy może lepiej jedwab?

– Zwróć uwagę na ten detal – wskazał roślinkę rosnącą koło drogi – jeśli mnie starczy wzrok nie myli, to gałązka lnu.

Z półki wyciągnął klucz do oznaczania roślin użytkowych i kartkował go dłuższą chwilę.

– Len niebieski – pokazał nam obrazek.

– Dlaczego nie biały? – zaciekawiłem się, wskazując na następnej stronie klucza identyczną roślinkę, tylko o białych płatkach.

Uśmiechnął się.

– Len biały pojawił się dopiero nieco ponad dwadzieścia lat temu – powiedziała Kasia.

– Nic więcej chyba z tej strony nie da się wydedukować.

– Wobec tego zobaczmy następną – zachęcił Szef.

Na kolejnym obrazku grupa ludzi krzątała się po kuchni. Ten już znaliśmy. Na następnym ludzie rozkładali płachty materiału na trawie. Rysownik zaznaczył na niebie Księżyc i Słońce.

– Dedukuję, że ktoś rozkłada płótno celem wybielenia – błysnąłem pomysłem.

– Ja tak nie uważam – odezwał się Szef.

– To oczywiście kolejny etap gromadzenia materiałów – uśmiechnęła się Kasia. – Bardzo starannie wyprane płótno rozkładano na łące wieczorem. Tak chyba należy interpretować rysunki Słońca i Księżyca jednocześnie…

– Ale po co? – zdumiałem się.

– Oczywiście po to, żeby łapać rosę – wyjaśniła Stasia. – Dzięki

zastosowaniu pranych w ługu płacht materiału można było uzyskać wodę o czystości porównywalnej z dzisiejszą destylowaną.

– Zobaczmy, co dalej – oczy Aarona zabłysły.

Na kolejnym obrazku ludzie tarli jakąś bryłę o jakąś szmatę leżacą na stole. Nad bryłą zaznaczono dwa symbole:

– Hmm – powiedziałem. – Pierwszy to symbol astrologiczny, oznaczający planetę Merkury. Drugi, dwójka z przekreślonym ogonkiem zapewne oznacza Jowisza.

– Brawo, młody człowieku – uśmiechnął się stary antykwariusz. – A wy co o tym sądzicie?

25
{"b":"100560","o":1}