– Widziałem.
– A zastanawiałeś się kiedyś, co to takiego?
– Szczerze powiedziawszy nie. Uznałem to za jakiś ozdobny kok, albo element biżuterii…
– A to właśnie pachnidła. Wonny olejek rozprowadzony z woskiem i tłuszczem, uformowany w stożki stawiano na peruce. Zapewne jakoś przytwierdzano, żeby nie spadał. Pod wpływem ciepła topił się powoli nasączając perukę lub włosy wonnym tłuszczem…
– Koszmarne – westchnąłem.
– Ale najważniejsze odkrycia chemiczne Egipcjan wiązały się z mumifikacją. Zwłoki dostojników poddawano procesom trwającym siedemdziesiąt dni. Stosowano między innymi miód, kwas mrówkowy, sodę oraz szereg różnych mieszanin i związków chemicznych. Oczywiście, im ktoś był biedniejszy, tym mniej skomplikowane i krótsze procesy stosowano. Zupełni biedacy spoczywali w piasku zawinięci tylko w całun. Suche pustynne powietrze wysysało z ich ciał wilgoć i zwłoki wysychały. Z punktu widzenia religii to wystarczało. Ciało nie ulegało rozkładowi, więc dusza mogła spokojnie żyć w krainie zmarłych. Biedacy nie lękali się rabusiów grobów, jedynym wrogim ich wiecznego spoczynku były hieny…
– A egipskie baterie? – zapytałem.
– Baterie? – zdziwił się Szef.
– Znajdowano garnki z elektrodami…
– Ach tak. Gratuluję, właśnie dałeś się nabrać. Faktycznie, od czasu do czasu znajduje się w Egipcie niewielkie naczynka gliniane z tkwiącymi wewnątrz metalowymi sztyftami zanurzonymi u dołu w izolującej masie bitumicznej.
– Właśnie. Gdyby nalać do środka nawet dość słabego kwasu i wetknąć drugą elektrodę, to można uzyskać prąd elektryczny.
– Teoretycznie – uśmiechnął się Szef. – Tę zagadkę rozwikłał już dawno profesor Andrzej Niwiński z Uniwersytetu Warszawskiego. W pierwszej chwili można oczywiście sądzić, że to ogniwa elektryczne. Zbiornik, izolacja z bitumitu, sztyft wyglądający jak elektroda. Wystarczy jednak pobrać próbkę tej "masy izolującej" i lekko ją podgrzać, a w powietrzu uniesie się niebiański zapach.
– To znaczy? – zaniepokoiłem się.
– Te jak to nazywają "baterie", nie mają nic wspólnego z elektrycznością. To po prostu naczynia na wonności z tkwiącymi jeszcze wewnątrz szpatułkami służącymi do ich nabierania. Ukryte lub wyrzucone… Przez tysiące lat wonności skamieniały, zamieniły się w smołę… A skoro już poruszmy problemy egipskie, to nie zapominaj, że w okresie hellenistycznym, po włączeniu tego kraju do imperium Aleksandra Macedońskiego, w Aleksandrii założono słynną Akademię. Jej częścią były nie mniej słynna biblioteka i muzeum. Aleksandria była też miejscem, gdzie po raz pierwszy sformułowano teorię o istnieniu eliksiru życia i podjęto próby uzyskania go. A przyczyna rozwoju medycyny była bardzo prozaiczna. Ptolemeusz II Filadelfos, żyjący w trzecim wieku p.n.e., był bardzo słabego zdrowia, a przy tym miał dużo pieniędzy. Stąd też hojnie sponsorował badania medyczne i paramedyczne. Wreszcie w Aleksandrii żyła pierwsza kobieta alchemiczka: Maria Prophetissa.
– A potem przyszły pożary i zniszczenia – westchnąłem.
– Tak. Cały dorobek starożytnego świata, siedemset tysięcy zwojów papirusu, padł ofiarą płomieni. Nieliczne ocalałe przewieziono do Konstantynopola. Arabowie, podbiwszy Egipt, także nie wszystko zniszczyli. Wiele dzieł starożytnych uczonych i filozofów znamy dzięki temu, że po podboju przełożono je na arabski. Reszta zachowała się w średniowiecznych klasztorach, gdzie starożytne traktaty przepisywano. Oczywiście przy tej okazji też wiele uległo zniszczeniu, bowiem kopiści przepisywali wolniej niż papirusowe księgi rozpadały się w proch, a przy tym ponieważ przepisywano na dość drogim pergaminie, więc siłą rzeczy musiano ograniczać liczbę kopiowanych dzieł. Nie zapominaj, że kopista w tym czasie jedną literkę rysował i cieniował przez piętnaście minut. Wreszcie od czasu do czasu dochodziło do pożarów lub celowego palenia ksiąg uznanych za bezbożne, grzeszne czy zakazane… Na przykład papież Grzegorz VII w 1073 roku nakazał spalić biblioteki klasyczne w Rzymie i Konstantynopolu. Przy okazji przepadł prawie cały dorobek greckiej poetki Safony.
– Jedni ratowali, inni niszczyli – westchnąłem.
– No, nie przejmuj się. Ciągle jeszcze mamy szansę poznać nieco z dorobku starożytności.
– W jaki sposób? – zdziwiłem się.
– W Egipcie ciągle znajdowane są kolejne papirusy. Niedawno natrafiono na fragment księgi jednego z rzymskich historyków, która dotąd znana była jedynie z odpisów. Natrafia się na fragmenty pism chrześcijańskich, w tym na liczne apokryfy. Obecnie znanych jest coś zdaje się dwadzieścia siedem fragmentów różnych ewangelii, które nie weszły do kanonu… Jednak największe nadzieje wiąże się z Herculanum.
– To miejscowość niedaleko Pompei, także zniszczona przez wybuch Wezuwiusza – zauważyłem. – Dlaczego właśnie tam…
– Widzisz Pawle, Pompeje zasypał gorący popiół i deszcz rozżarzonych kamyczków. Natomiast Herculanum i Stabie zalane zostały wulkanicznym błotem o temperaturze kilkudziesięciu stopni. Błoto pokryło miasto warstwą grubości kilkunastu metrów i stopniowo stwardniało na kamień. W Pompejach archeolodzy znajdują spalone książki, zwęglone na skutek przysypania gorącym popiołem, lub po prostu od leżenia przez blisko dwa tysiące lat w popiele. Odwijanie ich i odczytywanie jest niezwykle żmudnym zajęciem, ale przynosi już pewne wymierne korzyści. Szczególnie ciekawe mogą być badania willi na zboczach góry. Tam mieszkali najbardziej wykształceni pompejańczycy. Mieli z pewnością wiele ksiąg, i może coś z tego uda się odnaleźć. Do tej pory na przykład z wykopalisk mamy fragment nieznanej dotąd sztuki Ajschylosa.
– Dlaczego archeolodzy wiążą nadzieje z Herculanum?
– W gorącym błocie mogło zachować się więcej, poza tym gdzieś tam był gimnazjon z bogatą biblioteką, liczącą kilka tysięcy zwojów. Niestety, najpierw trzeba dokończyć badanie Pompejów, a to robota jeszcze na dziesięciolecia. Do tej pory, a kopie się tam od przeszło dwustu lat, odsłonięto 3/5 powierzchni miasta. Kto wie, jakie jeszcze tajemnice kryją gruzy zniszczonych miast i piaski pustyni. No i jest jeszcze jedno źródło, do niedawna lekceważone.
– Jakie? – zaciekawiłem się.
– Etiopia i Armenia. Kraje leżące na obrzeżach ówczesnego świata. Znane są greckie traktaty filozoficzne, które przetrwały tylko w postaci przekładów na ormiański. Znamy prace historyczne z I wieku naszej ery, które zachowały się tylko w językach ormiańskim, amharskim i gyez. Ocalało sporo. Trzeba to tylko odnaleźć…
Rozdział III
Sekrety grafologii * Kto może potrzebować atanatora? * Kim są nasze przeciwniczki? * Zasadzka na Plantach * Straszliwy łomot * Tajemnicza Stasia * Srebrny krzyżyk.
Gabinet wicedyrektora Lucjusza był dość ciemny. Całą jedną ścianę zajmował regał sklecony z różnych przypadkowo zebranych desek, zastawiony ciasno dziesiątkami książek. Kilka przedwojennych foteli otaczało niewysoki stolik. Na biurku stał komputer.
– Wygodnie się siedzi? – uśmiechnął się stary muzealnik.
– Bardzo – powiedział Szef. – Gdzie je pan zdobył?
– Cóż, pewna pomylona staruszka zapisała je naszemu muzeum. Sądziła, że to bezcenne antyki. Nie wypadało odmówić, ale nie mamy ekspozycji mebli z lat międzywojennych, więc na razie wykorzystujemy je w tak prozaiczny sposób – uśmiechnął się.
– Porozmawiajmy o sprawie, która nas tu sprowadza – zaproponował Pan Samochodzik.
Nasz gospodarz wyjął z szuflady list napisany na ręcznie czerpanym papierze.
– Oto nasza zagadka – powiedział. – Zwróćcie panowie uwagę jaka piękna kaligrafia. Każda literka dopracowana.
– Odciski palców? – zapytałem.
– No cóż. Cała masa. Trzech różnych osób. Tyle tylko, że nie figurują w rejestrach policyjnych. A nie sprawdzimy przecież, jakie linie na paluszkach mają wszyscy mieszkańcy Krakowa.
Poskrobałem się w zadumie w głowę.