– Dwójka z przekreślonym ogonkiem oznaczać może niebezpieczeństwo. Używali tego znaku templariusze – odezwał się Szef. – Swojego czasu, szukając ich skarbów, natrafiłem na pułapkę zaznaczoną takim właśnie ostrzegawczym symbolem.
– Merkury w symbolice alchemicznej oznacza rtęć, a Jowisz wiąże się z cyną – powiedziała Kasia – Można to odczytać na dwa sposoby. Albo cyna i rtęć, albo też rtęć z ostrzeżeniem, że jest trująca.
– Rtęć odpowiada cynie według tablic przemiany – powiedziała Stasia. Z cyny można uzyskać rtęć i vice versa, oczywiście używając Kamienia Filozoficznego…
Aaron skłonił głowę.
– Moim zdaniem, ten obrazek przedstawia proces oczyszczania rtęci – powiedział poważnie – Dokonywano tego przecierając ją przez wołową skórę. Jeśli popatrzycie uważnie, to tu na stole zaznaczony jest taki znak:
Narysował na kartce.
– Mocno się zatarł – powiedział Szef – Ale chyba ma pan rację. To symbol byka albo diabła… w tym przypadku raczej byka lub wołu… Na kolejnym rysunku człowiek z oskardem w dłoni wykuwał coś ze skały. Obok leżały jakieś prostopadłościany, które oglądał pod słońce inny mężczyzna.
– A tu im się znudziło i postanowili uzyskiwać złoto tradycyjnymi metodami – zażartowałem.
Wszyscy się roześmiali.
– Sądzę, że ten człowiek próbuje wypreparować ze skały geodę górskiego kryształu – Szef wskazał leżące na ziemi prostopadłościany – Najwyraźniej jego pomocnik sprawdza pod światło ich czystość.
– Taka i moja wiedza – uśmiechnęła się Stasia – Może kolejny obrazek wyjaśni nam to.
Na następnej stronie widać było spory piec. Obaj sportretowani
wcześniej mężczyźni tłukli kryształy młotkami i wsypywali je do czegoś w rodzaju doniczki. O ścianę oparty był długi, prosty kij.
– Pomyślmy – powiedział Aaron. – sądzę, że ta ilustracja przedstawia przygotowywanie jaja filozoficznego. Ludzie tłuką kryształy na piasek i teraz będą go topić w tym piecu na masę szklaną.
– To brzmi całkiem prawdopodobnie – zauważyła Kasia – Dzięki temu uzyskają szkło o fantastycznej czystości i przy tym odporne na większość odczynników chemicznych.
– Czyli ten kij to piszczel szklarska? – zamyślił się Aaron. – No cóż, to brzmi prawdopodobnie.
Na kolejnym obrazku człowiek z młotkiem klepał jakąś blachę. Obok leżały jeszcze kawałki drutu z zaznaczonymi łepkami.
– Buduje atanator – powiedziałem poważnie. – Nad blachą zaznaczono znak Marsa. Czemu on odpowiada?
– Żelazu – odezwała się Stasia. – To nawet logiczne. Musi wytrzymać wysoką temperaturę.
Aaron milczał dłuższą chwilę.
– Pokażcie jeszcze raz oryginał – poprosił.
Szef wyjął z torby księgę.
– Te znaki oznaczające metale dorysowano później – powiedział stary antykwariusz poważnie – Zwróćcie uwagę, są odrobinę innego koloru.
Pochyliliśmy się nad tekstem.
– Rzeczywiście – przyznał Pan Tomasz – Teraz pojawia się nader poważne pytanie. Czy ten, który je dorysował był fachowcem, czy też nie.
– Albo mógł dopisać je, by wywieść kogoś w pole – zauważyła Kasia.
Wróciliśmy do kserokopii. Na kolejnych obrazkach przedstawiono destylację i gotowanie czegoś w wysokiej kolbie. Tu nie było już oznaczeń.
– "Niema Księga" stała się naprawdę niema – wyszeptał Szef. – I co dalej?
Na przedostatnim rysunku substancje wlewano do okrągłego, szklanego pojemnika.
– Jajo filozoficzne – powiedział Szef. – Częsty motyw w rysunkach i na medalach alchemicznych. Wypełniano je różnymi substancjami, by po zakończeniu działań wydobyć ze środka czerwoną tynkturę, czyli właśnie Kamień Filozoficzny.
Na ostatnim rysunku przedstawiono człowieka z dyskiem słonecznym w miejscu głowy.
– I tyle – westchnął stary antykwariusz. – Księga pozostała niema.
– Dziwne – mruknął Szef. – Zwróćcie uwagę na te jasne plamy?
Znowu wyciągnął oryginał. Koło człowieka ciągnęła się jasna smuga.
Pociągnąłem nosem.
– Coś jakby chlorem zajechało – zauważyłem.
– Chlorem – mruknął Szef. – Ktoś tu wywabiał jakieś detale za pomocą Domestosa lub podobnego świństwa.
– Do końca nie wywabił – zauważyła Stasia. – Coś tu się przebija.
– A gdyby to zeskanować z maksymalną rodzielczością barw i
skontrastować? – podsunąłem skromnie.
– Mój komputer jest do waszej dyspozycji – antykwariusz wskazał gestem maszynę drzemiącą w kącie. Położyłem pergamin na płycie skanera. Po kilku minutach zmieniania barw w wypalonym miejscu zarysował się ciąg znaków naniesionych hebrajskim alfabetem. Aaron podszedł i przekrzywiając głowę odczytał kilka słów po hebrajsku.
– Co to znaczy? – zagadnęła Stasia.
– "Klucz do księgi znajdziecie po wewnętrznej stronie wieka sarkofagu" – odczytał – "Tam gdzie stał jego dom".
– Gdzie jest pochowany Sędziwój? – zapytał Szef.
– Nie mam pojęcia – wzruszyłem ramionami. – Straszy podobno w Nowym Sączu.
– Zmarł we wsi Karwacz albo Krawarz – powiedziała Stasia. Zapewne tam spoczywa.
Aaron podszedł do regału i zdjął z niego bardzo opasły tom żółtego koloru.
– To urzędowy wykaz miejscowości PRL – powiedział. – Ponieważ żadnych nazw wsi nie zmieniano, powinien być jeszcze dobry…
Przekartkowałem tomiszcze.
– Bez efektów – powiedziałem. – Nie ma w naszym kraju wsi o takiej nazwie.
– To musiało być spore osiedle – zauważył Szef. – Sędziwój umarł na zamku, w którym urządził sobie laboratorium… Pewnie ziemie te zajęli Niemcy. Zmienili nazwę, a po odzyskaniu ziem zachodnich Polacy wprowadzili nową. Znajdziemy tę wieś.
– My też poszukamy – uśmiechnęła się Stasia.
– Myślałem, że będziemy pracować razem.
Popatrzyły na mnie zaskoczone. Co mówił Szef, że zaskoczenie jest
trudno zagrać? Nie, on mówił chyba o rozczarowaniu.
– Razem… – mruknęła Kasia.
– Zgoda buduje, niezgoda rujnuje – uśmiechnął się Szef.
– Niezgoda też buduje, tylko inne rzeczy – uśmiechnęła się złośliwie – Właściwie, to faktycznie możemy pracować razem. Ale tylko do czasu, gdy znajdziemy sarkofag. Potem same zajmiemy się eksperymentami.
– Zwariowały – powiedział Szef. – A po co mi wasze eksperymenty? Rozwiążemy zagadkę i będę usatysfakcjonowany.
– Zgoda – Stasia wyciągnęła dłoń.
Jej kuzynka zawahała się na chwilę, ale też kiwnęła głową. Rozstaliśmy się przed antykwariatem. Szef zadzwonił do Biblioteki Narodowej i poinformował ich krótko o odnalezieniu bezcennego rękopisu. Jego telefon wywołał po tamtej stronie nielichy wybuch entuzjazmu. Zdeponowaliśmy księgę w hotelowym sejfie i poszliśmy coś przekąsić.
Rozdział XIV
Tawerna "Pod Jagnięciem" * Jak wyglądał kamień filozoficzny * Sekrety dawnych złotników * Arabowie szukali nasienia złota * Sztuczka z cytrynami * Sędziwój ratuje Setona.
W jednej z pierzei rynkowych odkryliśmy zabawny lokalik o nazwie "Tawerna pod Jagnięciem".
– Mają ludzie pomysły – Pan Samochodzik pokręcił zdumiony głową – Pięćset kilometrów od morza urządzać tawernę.
– Może to dla marynarzy rzecznych? – zapytałem.
Tawerna urządzona była w głębokiej piwnicy. Wystrój wnętrza odpowiadał nazwie. Na ścianach wisiały skrzyżowane wiosła, lampy udające okrętowe oraz kawałki sieci. Z magnetofonu w kącie leciały szanty. Szef zamówił dla siebie bigos, a ja frytki z kiełbasą.
– Nie ma to jak proste marynarskie jedzenie – zażartowałem.
– No i co o tym myślisz? – zagadnął.
– Te cielęta zwariowały – powiedziałem – Kamień Filozoficzny. Koń by się uśmiał.
– Oczywiście, że zwariowały, ale w interesujący sposób. I dzięki ich obłędowi nasze zasoby biblioteczne trochę się wzbogaciły.
Zamyśliłem się.
– Czy to możliwe, żeby dwie dziewczyny spokrewnione ze sobą zwariowały w ten sam sposób? – zapytałem – Coś mi to grubymi nićmi szyte…
– Grubymi nićmi? Hmm. To może być rodzinne. U arystokracji na skutek mieszania się stosunkowo niewielkiej puli genów dochodziło do przerasowienia i defektów genetycznych w postaci dewiacji umysłowych…