– Sędziwój ponoć umiał to zrobić – wyblakłe oczy zalśniły. – Zdecydowanie powinieneś bliżej zaznajomić się z tym człowiekiem.
– Wspomniał pan o życiorysie? – przypomniałem sobie.
– Aha. Trochę sfatygowany – wyciągnął z regału niedużą książkę wydaną w latach pięćdziesiątych. – Za to kosztuje doprawdy niewiele. Tylko dwadzieścia pięć złotych.
– Bardzo sfatygowany – zauważyłem. – Oprawa introligatorska będzie kosztowała…
– Mam też książkę o konserwacji starych druków i dokumentów – wyjął kolejny tom. – Kosztuje wprawdzie aż czterdzieści, ale za to będziesz mógł tamtą zakonserwować i oprawić własnoręcznie, a przy okazji poduczysz się przydatnego fachu. Do równych siedemdziesięciu złotych mogę dołożyć jeszcze broszurę zawierającą wzory różnych gatunków papieru.
– Siedemdziesiąt złotych to sporo pieniędzy. W ministerstwie kiepsko płacą – zauważyłem.
– No to dorzucę do kompletu jeszcze powieść przygodową dla dzieci autorstwa niejakiego Nienackiego. Bardzo sfatygowana, ale dobrze się czyta.
– Niech będzie – westchnąłem.
Zapakowałem kupione książki do torby i zapłaciłem. Zbierałem się już do wyjścia, gdy nieoczekiwanie otworzyły się drzwi i do ciemnego wnętrza antykwariatu weszła ciemnowłosa dziewczyna. Poznałem ją od razu. To była ta tajemnicza Stasia, która poprzedniego dnia wieczorem wymieniła krzyżyk kuzynki na bezcenny manuskrypt.
– Witam klientkę – uśmiechnął się pan Aaron. – Czym tym razem mogę służyć?
Spostrzegła mnie, ale nie speszona zajęła wolne krzesło przed ladą.
– Potrzebuję jakichś wspomnień dawnych mieszkańców Kazimierza – powiedziała. – Szczególnie z kręgów chasydzkich.
Mówiła w jidysz, ale dzięki dobrej znajomości niemieckiego łapałem sens wypowiedzi. Mówiła powoli, jidysz nie mógł być jej językiem ojczystym. Zapewne użyła go, żeby utrudnić mi zrozumienie.
– Zaraz czegoś poszukam – uśmiechnął się i zniknął na zapleczu.
– Znowu się spotykamy – powiedziałem.
Obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem.
– Zakochaj się we mnie, albo lepiej w mojej kuzynce i zdobądź nam piecyk – powiedziała obojętnie. – Nawet nie na stałe. Po kilku tygodniach zwrócimy do muzeum.
– Nie mam takich możliwości – powiedziałem. – Obawiam się, że za "Niemą Księgę" też go wam nie dadzą.
Uśmiechnęła się.
– Być może nie wie pan, że prawie kompletny atanator znajduje się w zbiorach kolekcji królewskiej w Uppsala w Szwecji. Przypuszczam, że król odda go nam za "Niemą Księgę", choć wywiezienie tego dzieła z kraju jest w naszym odczuciu czynem bardzo niegodnym, na który zdobędziemy się tylko w skrajnej ostateczności.
– Byłaby pani zdolna do wywiezienia tak cennego zabytku naszej kultury za granicę? – zdumiałem się.
– Naszej kultury? – prychnęła. – Przecież to francuski druk, czy też raczej miedzioryt. Poza tym z powrotem przywiozłabym atanator. Jeśli król okaże się wystarczająco inteligentny, dojdę z nim do porozumienia…
– Ciekawe, skąd taki piecyk znalazł się w Szwecji – zamyśliłem się. – I skąd pani wie, że mógłby posłużyć pani celom?
– To też pamiątka po Sędziwoju, w czasie potopu wpadło w ręce Szwedów wyposażenie jego pracowni w dworku…
Nieoczekiwanie urwała, jakby w obawie, że powiedziała już zbyt dużo. Uśmiechnęła się na widok powracającego antykwariusza.
– Trochę tego jest – powiedział kładąc przed nią dziesięć albo dwanaście książek. Spojrzała na nie uważnie, a potem odliczyła pięć banknotów pięćdziesięciozłotowych.
Uśmiechnął się i zgarnął je do kasy, podał jej reklamówkę. Włożyła tomiki do środka i podziękowawszy ruszyła do wyjścia.
– Może moglibyśmy porozmawiać – zaproponowałem.
Odwróciła się.
– Są tajemnice, które muszą pozostać w obrębie mojej rodziny – powiedziała. – Zdobądź dla nas piecyk, a conieco ci pokażemy.
A potem wyszła.
– Skąd wiedziała, ile zapłacić? – zagadnąłem.
– Albo bardzo dobrze zna ceny książek, albo odgadła – powiedział.
– Nie pomyliła się?
– Ani o złotówkę. Tyle zamierzałem zażądać i po długich targach opuścić ze trzydzieści złotych.
Zamyśliłem się.
– Poproszę taki sam komplet książek, jak ten, który kupiła – powiedziałem zdecydowanie.
– Zapiszę ci ich tytuły – powiedział- I poszukaj w bibliotece. Ja wiem, że masz przy sobie kartę płatniczą, ale to dla ciebie zbyt poważna suma.
– Skąd ona może pochodzić? – zapytałem.
– Z Ukrainy – odpowiedział błyskawicznie. – A w każdym razie ze wschodu. Jidysz, którym się posługuje, ma naleciałości rosyjskie i ukraińskie, musiała się go nauczyć może na podwórku, a może w szkole. Ale na pewno nie jest z naszych. My Żydzi wiemy, kto jest nasz a kto goj.
Pożegnałem się i wyszedłem.
Rozdział VII
Telefon Szefa * Sekrety Wawelu * Sala "Alchemia" * W cieniu żelaznej szubienicy * Książę Fryderyk i tragiczny los alchemika Honauera.
Powędrowałem powoli przez Stare Miasto. Odrobinę pobłądziłem, ale po czterdziestu minutach zatrzymałem się przed bramą Biblioteki Jagiellońskiej. W tym momencie zadzwonił mi w kieszeni telefon komórkowy. Odebrałem. Szef.
– No i co zdziałałeś? – zagadnął.
– Kupiłem parę książek – pochwaliłem się.
Westchnął.
– Pawle. Pytam czego się dowiedziałeś?
– O czym? – zdziwiłem się.
– Zdaje się, że wysłałem cię do pana Aarona po to, żebyś ustalił, jakie książki Sędziwoja kupił Storm.
– Ach, tak. Tak, oczywiście ustaliłem.
– I czego się dowiedziałeś? Coś ciekawego?
Zreferowałem mu przebieg rozmowy. Kiwał w zadumie głową, co słyszałem w postaci nasilających się i słabnących szumów.
– Dobrze – powiedział – Bądź za dwie godziny na Wawelu. Spotkamy się na takiej dużej łące, na której widać zarysy fundamentów romańskich i praromańskich budowli.
– Czy coś się stało? – zaniepokoiłem się.
– Och, nic takiego – domyśliłem się jego uśmiechu. – Po prostu załatwiłem nam bilety wstępu do zakazanej strefy.
*
Dochodziła czternasta, gdy usiadłem na drewnianej ławeczce. Za plecami miałem bramę prowadzącą na Wawel, po lewej stronie piętrzyła się malowniczo katedra oklejona dziesiątkami kaplic i przybudówek. A przede mną rozciągała się łąka, na której białym kamieniem odznaczały się ślady dawnej zabudowy. Rozpoznałem rotundę, pozostałości bazyliki i kwadratową budowlę będącą zapewne w czasach Chrobrego mennicą państwową. Nie siedziałem długo, Pan Samochodzik przyszedł po chwili w towarzystwie wysokiego młodzieńca mniej więcej w moim wieku.
– Zbigniew – przedstawił się.
– Oprowadzi nas – wyjaśnił Szef. – Czekamy jeszcze na kilka osób.
Po chwili ku swojemu zdumieniu spostrzegłem idące ku nam dwie dziewczyny. Obok Stasi kroczyła jej kuzynka. Poczułem nagły przypływ lęku, ale stłumiłem go rozpaczliwym wysiłkiem woli. Szef na ich widok uśmiechnął się dziwnie.
– Miałem już przyjemność panią poznać – powiedział kłaniając się starszej z dziewcząt. – A pani zapewne jest tą młodą damą, która mi sponiewierała pracownika.
– Należała mu się mała lekcja dobrego wychowania – urocze dziewczę poprawiło warkocz. – Mam na imię Katarzyna. Słyszałam swojego czasu o panu…
Przewodnik odchrząknął nieśmiało, żeby zwrócić naszą uwagę.
– Proszę za mną – powiedział poważnie.
Ruszyliśmy i niebawem zagłębiliśmy się w cień pałacu. Wdrapaliśmy się po schodach na pierwsze piętro.
– Zasadniczo ta część Wawelu wyłączona jest z ruchu turystycznego – powiedział. – Traktujemy te pomieszczenia trochę jak magazyn.
Weszliśmy do pierwszej z sal.
– W tej amfiladzie mieściły się prywatne pokoje Zygmunta III Wazy, z czasów przed przeniesieniem stolicy do Warszawy – wyjaśnił Zbigniew. – Tu był gabinet, tu zaś sypialnia.
Przeszliśmy przez krótki korytarz i znaleźliśmy się w sporej sali podpartej pośrodku solidnym ceglanym filarem.