– Może i lepiej byłoby gdyby nigdy jej nie wynaleziono – mruknąłem.
Uśmiechnął się.
– Sądzisz, że brak znajomości destylacji automatycznie oznacza, że nasi przodkowie, na przykład na dworze Mieszka czy Chrobrego, nie raczyli się mocnymi trunkami?
– Niby skąd mieli je mieć? – zdziwiłem się.
– Od arabskich, a ściślej rzecz biorąc chazarskich kupców. Przecież w dziesiątym wieku na nasze ziemie napływały towary ze wschodu, w skarbach z tego okresu pełno jest arabskich dirchemów. Wraz z kupcami mogła docierać wódka… A nawet jeśli tak nie było – nie zapominaj, że islam jest religią, w której picie alkoholu jest surowo zakazane – to nasi przodkowie radzili sobie z tym problemem.
– W jaki sposób?
– Jak można uzyskać alkohol, na przykład z miodu pitnego, który był wówczas popularnym trunkiem?
Zamyśliłem się.
– Skoro nie da się destylować, to może wymrozić. Jeśli zamrażamy ciecz, to najpierw zamarznie woda, a dopiero potem alkohol.
– Brawo. W ten sposób Ewenkowie i Samojedzi na Syberii wzmacniali kumys. Ale istnieje w historii naszej części Europy przynajmniej jeden epizod, w którym opilstwo władcy skierowało cywilizację na dobrą drogę.
– Zamieniam się w słuch.
– Na dworze Włodzimierza Wielkiego pojawiali się swojego czasu przedstawiciele aż trzech religii. Byli tam duchowni prawosławni przysłani przez cesarza bizantyjskiego, Chazarowie wyznający judaizm, przybyli znad rzeki Kamy, oraz grupa wyznawców islamu. Władca, który miał poglądy dość monoteistyczne, zastanawiał się nad wyborem religii, która miała zastąpić pogaństwo. Najbardziej podobała mu się muzułmańska wizja raju, z tymi wszystkimi hurysami… Ostatecznie jednak zdecydował się na chrześcijaństwo, bo w islamie, jak już wspominałem, alkohol jest zakazany.
– A dlaczego nie wybrał judaizmu? – zainteresowałem się.
– Nie mam pojęcia. Może zanadto gustował w wieprzowinie? Czasem o drodze rozwoju całej części świata decydował przypadek…
– A zna pan historię listu Leszka Białego do Papieża? – postanowiłem się zrewanżować.
– Nie? Co to za historia?
– Przed mniej więcej stu laty w archiwum watykańskim znaleziono list od księcia. W jakiejś okoliczności życiowej władca ślubował wziąć udział w krucjacie do Ziemi Świętej. W liście prosił Papieża o zwolnienie z tego ślubowania.
– I jak to argumentował? Po twojej minie dedukuję, że to właśnie jest najciekawsze.
– Argumentacja była prosta. Władca nie był w stanie ruszyć na krucjatę do krajów, gdzie nie było piwa, bez którego nie potrafił się obejść.
Szef parsknął śmiechem.
– I co na to Papież? Ja na jego miejscu rzuciłbym klątwę i interdykt na cały kraj…
– Odpowiedź nie zachowała się, ale władca na krucjatę nie pojechał. Widocznie w Rzymie uznano go za wytłumaczonego…
Szef uśmiechnął się do swoich myśli. Niebawem położyliśmy się spać.
*
Obudził mnie śmiech Szefa. Otworzyłem oczy i z trudem zogniskowałem wzrok.
Stał przy oknie i patrząc na zasnute chmurami niebo uśmiechał się szeroko.
– Co się stało? – wymamrotałem, ciągle jeszcze półprzytomny.
– Wymyśliłem, Pawle, gdzie mogą być dokumenty majątkowe PPR-u – powiedział pan Samochodzik. – W nocy spłynęło na mnie natchnienie.
– Natchnienie to ważna rzecz – powiedziałem – Podobno Mendelejew także we śnie zobaczył swój układ okresowy pierwiastków.
– Ciekawe, czy ty byś się domyślił – uśmiechnął się Szef.
– No, nie wiem. Mogę prosić o jakąś wskazówkę?
– Jasne. Partia pozostawiła po sobie długi. Długi wobec skarbu państwa, państwowych firm i ZUS-u.
Zamyśliłem się.
– Ktoś usiłuje je wyegzekwować? – zapytałem. – Przecież partii już nie ma, a SdRP i SLD odcięły się od niechlubnej przeszłości… Dziwna ta wskazówka. Nic mi nie przychodzi do głowy. Nawet jeśli ktoś ich podał do sądu, zresztą w jakim sądzie szukać materiałów z ich archiwum?
– Pawle, w kilku miastach wojewódzkich istnieją specjalne komisje zajmujące się odnajdywaniem składników partyjnego mienia i ich rewindykacją.
– Likwidator majątku byłej PZPR – rzuciłem odkrywczo.
– Wstawaj, ubierz się, a potem gnaj do recepcji po książkę telefoniczną!
Po piętnastu minutach maszerowaliśmy dziarskim krokiem przez miasto. Likwidator Majątku byłej PZPR urzędował w niewielkim biurze, przerobionym chyba ze sklepu spożywczego, bo na tynku został jeszcze nie do końca zatarty napis informujący o kiszonych ogórkach. Weszliśmy. Zza biurka wstał starszy wiekiem, siwy mężczyzna.
– Nodar Tuszuraszwili – wyciągnął w naszą stronę dłoń.
My również się przedstawiliśmy.
– Proszę siadać – wskazał nam dwa krzesła. – Czym mogę służyć wysłannikom Ministerstwa Kultury i Sztuki?
– Szukamy mebli cadyka Salomona Storma. W 1945 roku przekazano je na użytek PPR-owi – wyjaśnił Szef.
– Przekazano na użytek, czy w użytkowanie? – zapytał nasz gospodarz.
– Czy to takie ważne? – zdziwiłem się.
– Tak. Wedle ówczesnej maniery sporządzania takich pism "na użytek" oznaczało po prostu darowiznę na rzecz tej instytucji. "Na użytkowanie" zaś oznaczało, że meble pozostawały formalnie własnością skarbu państwa.
Szef wyjął z kieszeni ksero i przeczytał.
– Na użytkowanie.
– Znakomicie – uśmiechnął się nasz rozmówca. – No, to będzie okazja do dokonania konfiskaty, o ile uda się je odnaleźć. Mogą być z tym problemy, minęło wiele lat…
Przeszliśmy do rozległego archiwum mieszczącego się w głębi budynku. Kilku pracowników wertowało opasłe skoroszyty.
– Mam tu całe archiwum partii – uśmiechnął się nasz rozmówca. – Miało wylądować na śmietniku, ale przydaje się. Dzięki tym papierom – potoczył ręką wokoło – można odnaleźć niezwykłe rzeczy. Na przykład udało się ustalić, gdzie znajdują się obrazy, wypożyczone zaraz po wojnie z muzeum. Partia przetrzymała je dwadzieścia pięć lat, po czym uznała za swoją własność, zgodnie z zasadami prawa zasiedzenia… Przekazali je następnie różnym swoim ludziom, a oni część spieniężyli, a resztę mieli u siebie. A teraz sprzedają mieszkania, by za to zapłacić – uśmiechnął się ponuro. – Meble…
Wyciągnął pięć opasłych tomów i położył na stole.
– Jakie miały numery ewidencyjne? – zapytał.
– Nie wiem. Tu jest tylko numer decyzji.
– Podaj.
Grzebał kilkanaście minut w księgach, aż wreszcie odnalazł adnotację o przyjęciu kompletu.
– No i mamy – uśmiechnął się. – Biblioteczka trafiła do liceum im. Kopernika, reszta mebli do szpitala, a biurko przekazano towarzyszowi Sperańskiemu.
– Na biurku zależy nam najbardziej – uśmiechnął się Szef.
Gospodarz siadł przy komputerze i postukał w zadumie w klawisze.
– Niedobrze – mruknął. – Sperański zmarł przed dwudziestu laty. Ale mieszkał w partyjnym mieszkaniu.
Wyciągnął z półki opasły skoroszyt i wertował go długo.
– Mieszkanie przekazali towarzyszowi Aulichowi, a ten sprytny sukinsyn wykupił je w 1988 roku na własność. Jeśli biurko nadal tam jest, to chyba trzeba się po nie wybrać – uśmiechnął się lekko. – Najpierw chyba jednak odwiedzimy liceum i zabierzemy biblioteczkę.
– Już jej tam nie ma – powiedziałem. – Widziałem ją wczoraj w antykwariacie.
– No to będzie ich trzeba ścignąć za wyprzedaż majątku państwowego – westchnął. – Co za naród. Wszystko ukradną… Szpital. Stolik, sekretarzyk, dwa krzesła.
– Jedno z krzeseł też już trafiło gdzie indziej – wyjaśnił Szef. – Akurat tak się składa, że my je mamy.
– No to w drogę.
Od tyłu do kamienicy przylegał niewielki parking. Zabraliśmy z niego rozklekotaną furgonetkę i ruszyliśmy przez miasto.