Литмир - Электронная Библиотека

Ewa żuje słodkie, jeszcze ciepłe ciasto i patrzy, jak czerwone dachy kolejnych domów pogrążają się w wieczornym mroku.

– Ono, to prawdziwe domowe ciasto – mówi głośno – takie piekła tylko babcia Maria.

Ciasto więźnie jej w gardle razem z krótkim, urwanym szlochem.

Na łące między domem a jeziorem wciąż nie ma faunów. „Może wszystkie schwytali i zawiesili w metalowych pętlach?”, myśli Ewa. Schodzi ku jezioru i siada na drewnianym pomoście, wśród cichego, spokojnego śpiewu wody. Żaby kumkają natarczywie, choć monotonnie, a świerszcze stroją niewidoczne instrumenty. Jezioro jest niewielkie i widać drugi brzeg – porośnięty lasem, z ciemniejącymi zatoczkami, do których już nie docierają ciemnoczerwone promienie zachodzącego słońca. Widać je za to na jeziorze – ruchome, żywe, niemal fotograficzne odbicie.

– Ono, pamiętaj, że nie ma i nie może być światła bez cienia, a życie w pełnym blasku przedwcześnie by nas wypaliło. Więc musimy czasem zapaść w cień, bylebyśmy zawsze wiedzieli, że gdzieś jest światło i wędrowali wciąż ku niemu, niestrudzenie, nawet wtedy, gdy jest daleko. A teraz posłuchamy, co mówią ryby.

Ryby milczą, jakby słuchały razem z nimi, choć równocześnie ospale, z leniwym wdziękiem tańczą na wodzie. Mniejsze wyskakują ponad powierzchnię, aby dać nura w głębinę, większe przetaczają się z chlupotem, wraz z falami, zaznaczając swoją obecność kołem, precyzyjnie narysowanym na wodzie.

Powoli zapada noc, a moment, kiedy zmierzch przechodzi w mrok, jest jak zwykle nieuchwytny. Ewa wraca do domu. Nie zapala światła, tylko siada na werandzie i nasłuchuje. Słucha tego, czego nie słychać i o czym nie chce opowiadać dziecku: gdzieś w pobliżu, w lesie, w panicznym lęku, a zarazem cicho i z pokorą umiera sarna.

– Cień, Ono – mówi Ewa. – Nie wszystkie cienie są złe. Uciekać musimy tylko przed cieniem, który światła nie potrzebuje, żywi się sam sobą.

„Niech ta sarna umrze szybko, jak najszybciej. Powinnam ją zabić, ale nie umiem”, myśli Ewa, kryjąc tę myśl przed dzieckiem. „Czy można skryć myśli? Czy też Ono we mnie wszystko wie, wszystko słyszy, wszystkiego się domyśla, nawet tego, czego ja sama jeszcze nie wiem?”

Potem Ewa idzie spać. Nigdy nie zasypiają oboje w tym samym czasie. Ono co jakiś czas wierci się, obraca, kopie, a Ewa budzi się wtedy na chwilę i gniewnie mamrocze: „Uspokój się, Ono”. Ale tej nocy Ono nie drgnęło.

– Dałoś mi się wreszcie wyspać – mówi Ewa o poranku, otwierając szeroko okno i patrząc na oblaną słońcem łąkę. Jest pusta. Wciąż nie ma faunów. „Może chowają się pod kamieniami? a może przycupnęły wśród trzcin?”

– Ono, obudź się, już dzień. Pójdziemy do lasu… albo nie, nie pójdziemy do lasu – stwierdza po chwili przypominając sobie o sarnie. Czyje spojrzenie jest gorsze – sarny czy tamtych dzieci, chudych jak kreski w miejscowym sklepie?

– Ono, tu jest pięknie. Jest bardzo pięknie – mówi głośno i z przekonaniem, patrząc na wodę. Czy w tej wodzie konają dla odmiany ryby schwytane w kłusowniczą sieć? – Ono, patrz na powierzchnię. Tylko na powierzchnię. Woda jest niemal zielona, bo odbijają się w niej drzewa. I jest niebieska, bo przegląda się w niej niebo. I jest biała od chmur.

Ono wciąż milczy, choć jeszcze wczoraj słuchało każdego słowa Ewy. Wyobrażała sobie, jak zaciska piąstki, kopie krótkimi nóżkami, marszczy czoło, zamyka i otwiera oczy.

– Masz oczy jak ET – mówi Ewa. – Jesteś małym kosmitą, a ja jestem twoim kosmosem. Ale niedługo zobaczysz wszechświat. Gdy się bardzo postarasz, znajdziesz w nim dużo dobra. Samo dobro. Bez niego przecież wszechświat chybaby zginął? a więc gdzieś ono jest, wystarczy tylko je znaleźć. Znajdziemy je, Ono.

Ono milczy, gdy stara kobieta przynosi jej kartoflankę zabielaną śmietaną; milczy, gdy karetka pogotowia donośnym sygnałem oznajmia, że ktoś we wsi zachorował; milczy, gdy przez łąkę przebiega oszalały ze strachu pies z przyczepionymi do ogona metalowymi puszkami na długim sznurku; gdy w pobliskiej zagrodzie rozpaczliwie płacze jakiś kot; gdy słońce wspina się na sam środek nieba i mimo września praży tak, że trzeba schować się w cieniu werandy. Milczy – gdy traktory, powarkując gniewnie, powracają z pól, gdy zapada kolejny zmierzch, zasypiają domy we wsi i budzą się puszczyki.

– Nietoperze, Ono. To są nietoperze – mówi Ewa, patrząc na niewielkie, ciemne kształty, śmigające w pobliżu werandy.

To są nietoperze:

babcia Maria niewprawną, wykrzywioną artretyzmem ręką wypisuje nad drzwiami ich domu dziwne znaki: „K + M + B”.

– Co to? – pyta mała Ewa.

– Kacper, Melchior, Baltazar. Trzej królowie – mówi babcia z naganą w głosie. – Powinnaś już wiedzieć.

– Po co to tutaj piszesz?

– Jak to po co? Żeby trzej królowie chronili nas od złego – oświadcza babcia, wycierając w fartuch ręce ubabrane kredą. – w moim domu, gdy byłam taka malutka jak ty, dom chroniły też nietoperze.

– Jak? – pyta zaciekawiona Ewa. Wyobraża sobie ciemnoskrzydłe, miękkie nietoperze, które zataczają kręgi wokół ich domu, nie dopuszczając Złego.

– Łapało się skurczybyka i przybijało nad drzwiami. Za skrzydła. Jak się go porządnie rozciągnęło, to był taki szeroki jak jastrząb! – mówi z ożywieniem babcia. – Szamotał się dzień albo dwa, im dłużej, tym lepiej, tym większe szczęście było dla domu, a potem chronił dom. Wisiał od lata do Bożego Narodzenia i ustępował miejsca trzem królom.

– Bolało go to – mówi niepewnie mała Ewa.

– Nietoperze to małe diabły. Jakby cię taki dopadł, to wkręciłby ci się we włosy. Mój tata łapał go przez grube rękawice, inaczej by ugryzł, taki jest diabelsko zły i zawzięty. Nie ma co żałować nietoperzy – obwieszcza nieodwołalnie babcia.

Nietoperze nad łąką i koło werandy są szybkie i bezszelestne, a Ewa czuje, że ich ciała są miękkie, delikatne i nie noszą w sobie zła. „Czy nietoperze, umierając nad drzwiami mojej babci, patrzyły tak samo jak sarna? z panicznym lękiem, bólem i bezradnością?”

– Ono, lubimy nietoperze – mówi Ewa, ale Ono wciąż milczy, jakby nietoperze w ogóle go nie interesowały. „To niemożliwe”, myśli Ewa. Jej ręce, opasujące brzuch, próbują wymacać kształt dziecka. „Jest we mnie do góry nogami, więc jego stopy powinny być blisko moich żeber… Nie wiem, niczego nie wyczuwam. A może wcale go nie ma i nigdy nie było? Może rozpuściło się w moich wodach? Może moje wody są zatrute?”

– Ono, od wczoraj nie zmieniasz w ogóle pozycji, zesztywniejesz we mnie i nawet moje wody ci nie pomogą – mówi głośno i wyraźnie. Jej głos odbija się od jeziora i powraca z cichym jękiem: „ą… ąą… ąąąą”.

– Ono… Daj jakiś znak, że mnie słuchasz.

Ono znów nie porusza się przez całą noc. Ewa śpi czujnie, budząc się co chwilę, lecz Ono ani drgnie.

– Nie możesz mi tego robić – mówi Ewa wczesnym świtem, patrząc z oszołomieniem na wstające z jeziora słońce. – Nigdy nie widziałam czegoś podobnego, Ono, obudź się, bo nie opowiem ci, jak to wygląda. Słońce kąpie się w jeziorze i powoli się wynurza. Zaraz wytrze się niebieskim niebem i włoży biały szlafrok z chmur. Gdy spojrzy na naszą łąkę, wtedy nareszcie pojawią się fauny. Może one tańczą tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy?

Faunów nie ma, a Ono milczy. Nie porusza się nawet wówczas, gdy traktory wyjeżdżają w pola z natarczywym warczeniem. Milczy, gdy kobieta z sąsiedztwa przynosi kluski ze skwarkami i pokazując na jezioro, opowiada ze śpiewną obojętnością:

– Wczoraj zabił się tam Józek od Staszków, tłukł ryby prądem i wypadł z łódki. Zapił, to się i stało, jak miało się stać. Pijakowi śmierć jest pisana od picia. Mój był drwalem, to pisana mu była śmierć od siekiery lub drzewa i drzewo się na niego obaliło. A ja umrę od kur. Pewnego dnia usiądę na tym podwórku i już nie wstanę. Kury przyjdą po ziarno, nie dostaną go i mnie zadziobią.

„Las i wieś kryją swoje tajemnice, a jezioro je pochłania i niechętnie oddaje. Mniej chętnie niż ziemia”, myśli Ewa i obejmując brzuch, mówi do kobiety:

86
{"b":"100386","o":1}