Mężczyzna spojrzał na nią z bolesnym zdziwieniem.
– A co? Nie wolno jeść jajka? Żona mi dała, to jem.
– Zajebiście – oznajmił przez swoją komórkę barczysty chłopak i dodał z uczuciem: – Ja pierdzielę.
„Nie umiemy ze sobą rozmawiać, jesteśmy sobie obcy. A jak rozmawiamy, to mamy tylko tyle do powiedzenia: zajebiście, ja pierdzielę, kuul”, pomyślała Ewa.
– Ono, Ono… – powiedziała półgłosem: – Muszę się dla ciebie nauczyć mówić, inaczej będę mówiła tak jak wszyscy wokół, jak sama mówiłam jeszcze niedawno temu. Muszę poznać mnóstwo wyrazów, których nie znam i które kiedyś podobno istniały, lecz wyszły z użycia. Bo jeśli ja ich ciebie nie nauczę, to kto?
I znowu była na autostradzie i czekała na Wojtka. Gdy nadjechał i wyskoczył z tej swojej wysokiej kabiny, wcale się nie zdziwił.
– Wróciłaś. Ładnie wyglądasz w tej sukience – stwierdził.
– Tak – powiedziała.
– Wiedziałem, że wrócisz – oznajmił. – Już wiesz, tak? Oni ci powiedzieli?
– Oni są twoimi kumplami, nic nie powiedzieli. Jeden z nich chce się ze mną żenić.
– Andrzej? Jasne. Wykorzystuje okazję do ucieczki – mruknął z irytacją. – To na co czekasz?
– To Artur mnie wtedy uderzył – ciągnęła, nie zwracając uwagi na pytanie.
– No, taki on już jest.
– …ale ty jesteś ojcem.
Westchnął głęboko i rozłożył ręce:
– Jednak ci powiedzieli?
– Ono mi powiedziało. Przecież ci mówiłam, że Ono wyczuje, który to z was i da mi znak.
Pokręcił głową i zamyślił się.
– No tak, kumple na siebie nie donoszą. Tak, to ja. Ono się nie myli.
Drapał się bezmyślnie po głowie, mierzwiąc gęste włosy i przygryzał wargi.
– Kurwa! Myślałem, że zrobię sobie dzieciaka bardziej romantycznie! Tymczasem tak jakoś to wszystko wypadło… Głupio.
Tak jakoś to wypadło:
– Nie wrzeszcz tak, kurwa…
Zwinięta w pięść dłoń Artura ląduje na twarzy Ewy.
– Po co ją uderzyłeś? – Andrzej odwraca się od kierownicy. Jest zdenerwowany i napięty. – Krew leci jej z nosa!
– Skoro z nami wsiadła, to chyba wie, po co, nie? Widziałeś, co wyrabiała na tym podium? Pieprzyła się sama z sobą. Nie lepiej, jak zrobi to z nami? O, Wojtek nie traci czasu…
Artur chichocze, podekscytowany, jego ręce szukają w ciemności ciała dziewczyny.
– i jak? Wojtek? Wojtek? No jak?
– Ładnie pachnie. Markowe perfumy… Przyjemnie to z nią robić, a co? Odpieprz się, Artur, będziesz następny.
– Gdzie ja jestem… Mamo… – jęczy Ewa. Jedna z rąk dziewczyny obejmuje Wojtka, nie wiadomo, czy go odpycha, czy rozpaczliwie przyciąga ku sobie, a druga wędruje w górę, macając na oślep po zaparowanej szybie auta i po dachu.
– w niebie jesteś, kotku, w niebie – chichocze Artur, patrząc z fascynacją na jasną skórę Ewy, widoczną w mroku spoza pleców Wojtka.
– Zostawcie ją, ona tego nie chce – powtarza Andrzej. – Ja w tym nie biorę udziału. I ta krew… Moja tapicerka…
– Ciekawe, że ty nigdy nie chcesz. Ty się lepiej zastanów, Andrzej, co z tobą jest – mówi Artur i niecierpliwie próbuje odciągnąć Wojtka.
Ewa jęczy przeciągle.
– Chciała i chce. Nie słyszysz? No, Wojtek, kończ, kurwa, teraz ja.
– Dobrze mi – głos Wojtka jest stłumiony, gdyż twarz ma wciśniętą między piersi Ewy.
Ewa zaczyna się poruszać. Wojtek ma uczucie, że utworzyli wreszcie jedność, że ich ciała poczuły rytm i wchodzi w Ewę głębiej, zapominając, gdzie jest i że obok czekają niecierpliwi świadkowie.
– Kończ, kurwa! – złości się Artur. – Kumplowi nie dasz?
Ewa jęczy coraz głośniej, odchyla głowę i zaczyna wymiotować. Wojtek odskakuje.
– Kurwa! Rzyga! – woła Artur. – Odlatuje, ale do Rygi!
– Moje auto… – mówi zrezygnowany Andrzej. – Kto to posprząta? Mama od razu poczuje.
– Pierdolony dzidziuś. Mama… Zawsze ta twoja mama – sapie Wojtek, odpychając wreszcie Ewę. – Posprzątamy.
– Ja nie sprzątam – oznajmia Artur. – Nic z tego nie miałem i nie będę miał, bo jestem, kurwa, esteta i z taką nie chcę. Wojtek posprząta. I wywalamy ją.
– Wywalamy – przytakuje Andrzej, rozglądając się nerwowo.
Daleko na szosie migają reflektory samochodu.
– Tak nie róbmy – mówi Wojtek. – Odwieziemy ją do tego pierdolonego miasteczka i tam wywalimy. Chcecie, żeby tu zamarzła?
Auto toczy się teraz po czarnej, pozbawionej śniegu szosie, prowadzone drżącymi rękami Andrzeja. Artur pali papierosa. Wojtek usiłuje ubrać Ewę, która oprzytomniała i niezdarnie mu pomaga.
– A ty, Andrzej, wrażliwy jesteś, kurwa… Nie masz jakiegoś spraya? Cuchnie tu. Wódka i rzygowiny. Nie znam gorszego połączenia – mówi Artur.
– Zostaw Andrzeja, odpierdol się od niego! – woła Wojtek, zerkając z niepokojem na Ewę. Już nie wymiotuje, ale z jej nosa nadal sączy się krew. Chłopak wyjmuje chusteczkę i wyciera jej twarz.
– Gdzie jestem? – powtarza Ewa, rozglądając się półprzytomnie. – Gdzie jestem?
Ewa otwiera szeroko oczy i patrzy na Wojtka.
– …więc tamci dwaj w ogóle nie?
– W ogóle nie – przyznaje Wojtek.
Nie patrzą na siebie i milczą. Wzrok Ewy przywiera do zieloności drzew i szuka w niej oczyszczenia. Dziewczyna oddycha głęboko, ale wciąga w płuca tylko spaliny i smród przypalonego oleju.
– Tak. To nie było romantyczne – przytakuje cicho. – Ono już wie, jak to było, ale kiedyś opowiem mu, że może być inaczej. Że może być pięknie.
– Tak. Może być pięknie. Też w to wierzę – przyznaje Wojtek.
– Więc nie przeżyłeś jeszcze nic pięknego? – pyta zdziwiona dziewczyna.
On zamyśla się, przygryza wargi, czochra włosy, potem kręci głową.
– Chyba nie.
Teraz on także wciąga głęboko w płuca zapach spalin i mówi:
– No i czego chcesz? Obiecywałaś, że nic.
Ewa przygląda mu się uważnie. Pod jej spojrzeniem Wojtek czuje się nieswojo, ale nie ucieka ze wzrokiem.
– To, co chcę, to niewiele. Widziałam cię raz, teraz drugi, bo tamto się nie liczy. Nie, nie liczy się! – powtarza głośniej, jakby chciała przekonać samą siebie. – Ono cię słyszy, ale jeszcze nie widzi. I pewnie nigdy nie zobaczy. Więc kiedyś będę musiała mu opowiedzieć, jaki jesteś. Jaki byłeś. Bo Ono to zechce wiedzieć, na pewno. Ja bym chciała na jego miejscu. Muszę ci się przyjrzeć i zapamiętać cię, rozumiesz?
– Zwariowałaś – mówi on, ale uśmiecha się i kiwa głową.
Odwraca się tyłem i zaczyna błaznować; najpierw maszeruje, wymachując rękami jak żołnierz na paradzie. Potem podskakuje, wyrzucając w górę obie ręce i wydając indiański okrzyk. Ze śmiechem staje na rękach i przez chwilę utrzymuje się w tej pozycji, potem zrywa się na nogi. Udaje, że tańczy z wyimaginowaną partnerką, obejmując ją, znowu wybucha śmiechem, gdyż widzi właściciela motelu, który stojąc na progu baru, przygląda mu się podejrzliwie. Nie zrażony, siada na trawie i wykonuje kilka kozłów. Zmachany, zrywa się i na koniec uroczyście kłania się jej z daleka, z dworską ceremonialnością.
– Jeszcze?! – woła w stronę Ewy, która bezwiednie uśmiecha się i odkrzykuje: – Teraz zaśpiewaj!
– Ale fałszuję!
– Nie szkodzi!
Namyśla się, marszczy brwi i nuci monotonnie: „Nic dwa razy się nie zdarza i dlatego z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny”.
– Nie znam tego! – woła Ewa.
– Ja też nie. Wpadło mi w ucho tylko to jedno zdanie. Nie będę mu przecież śpiewał „Prawy do lewego”, bo… bo to nic nie znaczy i Ono mnie nie zapamięta.
Zawraca i wolno idzie w jej stronę. Patrzy na nią – w czarnej sukience w czerwone kwiaty, z wypukłym brzuchem.
„Ono?”, zastanawia się. „Nawet nie wiem, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Moje dziecko… Moje?! Dziecko?! Jak to jest mieć własne dziecko?”, przebiega mu przez głowę, ale zaraz odrzuca tę myśl.
– Chora sprawa – mówi półgłosem i gwałtownie się prostuje. – No dobra. Koniec zabawy – oznajmia. – Mam dla ciebie kasę, tym razem tysiąc. Weźmiesz?