– Aborcja to polityka – stwierdza sucho kobieta z milczącą komórką.
– Aż tym pantofelkiem to jak jest, bo ja już zapomniałam. Jak on się rozmnaża? Muszą być dwa pantofelki? i co? Rozpoznają się jakoś? – pyta dziewczyna w ciąży.
Zakonnica, nie przerywając swojego zajęcia, wtrąciła:
– Pantofelek nie ma duszy.
– Nigdy nic nie wiadomo – pokiwał głową starszy pan. – Życie to wielka tajemnica i biologia jej nie wyjaśnia. Religia też nie.
– To prawda. Tu, na ziemi, jest więcej tajemnic, niż myślą uczeni. Na przykład Internet… Internet może być sumą ludzkich dusz – zamyśliła się zakonnica.
– Boże! – wzdrygnęła się kobieta. – Siostra wie, jakie świństwa wypisują w Internecie? Ile tam pornografii i przemocy?
– Każdy znajduje to, czego szuka – stwierdziła spokojnie zakonnica.
Ono kopnęło Ewę z całej siły.
– Kopie. Jest chyba zaniepokojone – powiedziała Ewa. – Za dużo naraz się dowiaduje.
„Najpierw wszyscy milczeli, teraz nie mogą przestać mówić. Byli sobie obcy, a teraz opowiadają o swoich żonach, mężach, o pantofelkach i swoim życiu”, pomyślała ze zdziwieniem.
– Nie chcę, żeby moje dziecko już teraz cokolwiek słyszało – powtórzyła dziewczyna. – Wystraszy się i odmówi przyjścia na świat. Mój lekarz powtarza mi, żebym patrzyła tylko na piękne przedmioty, bo to może mieć wpływ na dziecko.
– …ale skąd brać same piękne przedmioty? – starszy pan rozejrzał się po przedziale, zerkając na brudne okno. – Kiedyś, dawno temu, mówiono, że kobieta w ciąży może się na coś zapatrzyć. Na przykład zapatrzy się w ogień i dziecku wyskoczy plama na twarzy. Znałem człowieka z taką wielką czerwoną plamą. Upierał się, że jego matka, będąc w ciąży, widziała pożar i z przestrachu złapała się ręką za policzek.
– Co za bzdury – powiedziała kobieta. – Genetyka na pewno to jakoś wyjaśnia.
– To nie bzdury. Gdy się jest w błogosławionym stanie, dobrze jest się zapatrzyć w Pana Boga i w ciepły rodzinny dom – oświadczyła zakonnica, składając laptop.
„Ciepły dom”, pomyślała Ewa. „Muszę znaleźć ciepły dom, a wtedy Pan Bóg sam się znajdzie. Albo i nie”.
– Należy się zapatrzyć w to, co jest piękne na świecie i w dobrych ludzi – zamyślił się starszy pan.
– A gdzie chce pan to znaleźć? Na świecie są same konflikty, wojny, przemoc, a dobrzy ludzie… Wygląda na to, że gdzieś się pochowali – oznajmiła kobieta.
Pociąg zaczął zwalniać.
– A to co? – spytała kobieta. – Przecież nie Warszawa?
– Roboty drogowe – wyjaśniła zakonnica. – Jeżdżę na tej trasie i od miesiąca coś tu naprawiają.
– Ja nie mam czasu, muszę być punktualnie. Jadę na przetarg – powiedziała nerwowo kobieta.
– Kiedyś kobiety jeździły na targ, a dziś na przetargi. Kiedyś zarabiała tylko głowa rodziny, a dziś nie wiadomo, kto jest tą głową. Trochę to niepokojące – zamyślił się starszy pan.
– Dobrzy ludzie na pewno wciąż gdzieś są. Szukajcie, a znajdziecie – stwierdziła nagle zakonnica, upychając laptop do czarnej walizeczki.
Długie nogi w dżinsach i wielkich glanach poruszyły się, a trencz się odchylił.
– Szukajcie, a znajdziecie – powiedział z nerwowym uśmiechem młody mężczyzna, odsuwając płaszcz, a potem jednym ruchem zerwał się z siedzenia. Wyrwał zakonnicy walizeczkę i wybiegł z przedziału. Na korytarzu rozległ się tupot nóg i donośne trzaśniecie drzwi.
– Jezus Maria! – zawołała kobieta.
– Złodziej… ratunku… – wyszeptał starszy pan tak cicho, że usłyszała go tylko Ewa.
– Złodzieje! – wrzasnęła znowu kobieta, a już po chwili wszyscy pchali się na korytarz. Tylko zakonnica podeszła do okna, chwilę mocowała się z nim, a potem je opuściła.
– Już go nie ma. Biegnie tam, między drzewami – obwieściła spokojnie, wychylając głowę.
Pociąg znowu zaczął przyśpieszać i po chwili turkotał w szybkim, jednostajnym rytmie.
– Pani ma komórkę, trzeba dzwonić na policję i lecieć po konduktora – mówił w podnieceniu starszy pan.
– Zatrzymać pociąg! – zawołała dziewczyna w ciąży.
– Tylko nie zatrzymywać! Mój przetarg! – powiedziała nerwowo kobieta.
Ono natychmiast dostało czkawki, a Ewa razem z nim, czując, jak jej przepona zaczyna tańczyć.
„Nie bój się, nas nie okradną. Nic nie mamy, tylko siebie”, szepnęła do dziecka, ale zakonnica już mówiła:
– Bóg dał, Bóg wziął. I tak był zepsuty.
– Przecież siostra cały czas na nim pisała! – zawołała kobieta.
– Boże chroń, tak sobie tylko stukałam. Uczyłam się, gdzie są literki i cyfry. Klasztory teraz się komputeryzują, więc siostry ciągnęły słomki, na którą wypadnie, żeby pierwsza się nauczyła. I padło na mnie. Alę wciąż się boimy żywego komputera, więc kupiłyśmy na giełdzie zepsuty taki, do oswojenia.
– Do czego to doszło. Komputeryzacja klasztorów… No nie wiem, nie wiem, czy mi się to podoba, czy religia nie powinna pozostać tam, gdzie się narodziła, wśród piorunów, nawałnic, trzęsień ziemi i wybuchów wulkanów, wśród wszystkiego, czego człowiek do dziś nie może pojąć i czego się boi, a nie wśród linii energetycznych i elektroniki – mruczy starszy pan.
– Głosu Boga tam siostra nie usłyszy – przytaknęła kobieta.
– Nigdy nie wiadomo – zamyśliła się zakonnica. – Bóg przejawia się we wszystkim, czemu nie miałby przejawić się komputerze?
– No i widzicie! – mówi Ewa głośno i z radosnym uśmiechem. – Wszystko może się dobrze skończyć, prawda?
Zakonnica patrzy na nią uważnie.
– Nie, dziecino – mówi wreszcie. – Nie wszystko.
– No tak – stwierdza starszy pan i zaciska wyciągniętą rękę. – Na przykład pantofelek to, ooo… tak się kurczy, gdy czuje niebezpieczeństwo.
– Ono też się wtedy kurczy – szepcze Ewa. – i czuje niebezpieczeństwo wcześniej niż ja, ale nie zawsze potrafi mnie ostrzec.
– Podróż dobiega końca. Jakoś jesteśmy sobie mniej obcy, prawda? – pyta starszy pan.
– Mniej, mniej – mówi nerwowo kobieta i zaczyna zbierać rzeczy. – Warszawa się zbliża.
– Warszawa… – cieszy się Ewa. – Zobaczymy wielkie, prawdziwe miasto. Widziałam je tylko raz, dawno temu, w szkole podstawowej. Na wycieczce – wyjaśnia współpasażerom, ale już nikt nie zwraca na nią uwagi.
Ściągają z półek walizki i torby, strzepują wymięte ubrania, kobieta i dziewczyna pudrują twarze, pierwsza z nich przeciąga po ustach kredką, druga czesze włosy i spryskuje się dezodorantem. Zakonnica układa rzeczy w czarnej, zniszczonej torbie, wszyscy na siebie wpadają, potrącają się, myśląc już tylko o tym, co będą robić po wyjściu z pociągu.
„Znowu jesteśmy sobie obcy”, myśli Ewa ze smutkiem i patrzy przez okno na zbliżającą się stolicę. „Więc to już. Jestem w Warszawie. Ale dlaczego ona tak się zaczyna?”
Dlaczego ona tak się zaczyna:
coraz więcej drutów wysokiego napięcia. Coraz mniej zielonego koloru, coraz więcej brzydkich domów i wybetonowanych ulic. Domy-rezydencje, skryte w ogrodach lub za wysokimi murami. Domy rudery, walczące o przetrwanie. Domy z wieżyczkami i pełne łuków, jak w cygańskim pałacu. I śmieci. Coraz więcej śmieci. Mnóstwo śmieci. I graffiti. Wszędzie graffiti. Splątane wielokolorowe linie, podkreślające brzydotę betonowych fasad lub wyskakujące jak wykrzyknik z białego, nowego muru. I chropawe betonowe ściany, które nagle wyrastają z obu stron kolejowych szyn i osaczają pociąg. Szary beton przemienia się powoli w równie szary sztuczny marmur. A potem wielkie, kolorowe billboardy, coraz więcej kolorowych billboardów, które uderzają w oczy natarczywymi hasłami: „ZAWSZE COCA-COLA”, „BANK – TWOIM PRZYJACIELEM”, „IDEA – ŚWIAT w ZASIĘGU RĘKI”. Billboardy, graffiti, billboardy, graffiti, perony. Tłumy ludzi biegnących gdzieś i potrącających się nawzajem.
Agresywny głos z megafonów, niewyraźnie zapowiadający przyjazdy i odjazdy, rosnący wciąż gwar odchodzących i pojawiających się pasażerów, pojedyncze okrzyki i nawoływania, wizg pociągów nadjeżdżających z daleka i sapanie tych, które zbierają się powoli do odjazdu.