Niezrażona, Ewa nadal ogląda współpasażerów. Właściciel długich nóg w dżinsach wciąż nie wysuwa się spod trencza. „Równie dobrze może to być kobieta. Nie, ma za duże buty, więc chyba facet?” Zakonnica, nie patrząc na nikogo, odpina energicznie czarną walizeczkę i wyjmuje z niej laptop. Po chwili w przedziale rozlega się ciche, rytmiczne stukanie w klawiaturę.
– Oooo… – mówi Ewa z zaciekawieniem, ale zakonnica przesuwa po niej obojętnym wzrokiem i ponownie zagłębia się w pisanie.
Kobieta z komórką wykręca kolejny numer.
– Tak, jadę… Za trzy godziny. No, trzy i pół, licząc ze spóźnieniem. PKP przecież bankrutuje. Niedługo w ogóle nie będzie czym jeździć. Zlikwidują połowę transportu lub więcej, zobaczysz – oznajmia do słuchawki.
– Naprawdę? – dziwi się Ewa. – Zlikwidują pociągi?
Kobieta patrzy na nią tak, jakby jej nie widziała, potem przymyka oczy i zakłada ręce z komórką na piersiach.
Starszy, nobliwie wyglądający pan ma wzrok skierowany ku przesuwającemu się za oknem krajobrazowi, ale w jego oczach nie widać zainteresowania.
– Bocian! – woła Ewa z ożywieniem. – Bocian wędruje po łące!
Pan porusza głową tak, jakby mu zesztywniał kark i znowu wbija wzrok w brudne szyby.
Ewa usiłuje pochwycić spojrzenie kogoś ze współpasażerów, lecz jest to prawie niemożliwe. „Jakby się nawzajem nie widzieli”, myśli gniewnie. Ono porusza się gwałtownie, wyraźnie udziela mu się jej zirytowanie.
Pociąg dla odmiany turkocze teraz i stuka. Tur, tur, stuk, puk, tur, tur, stuk, puk. Słychać tylko pociąg, a ludzie siedzą, jakby byli manekinami.
– Nie rozumiem! – woła nagle Ewa w przestrzeń przedziału i dodaje cichszym i spokojniejszym głosem, nachylając się w stronę brzucha: – Nie denerwuj się…
Współpasażerowie zerkają na nią, lecz gdy trafiają na jej spojrzenie, umykają ze wzrokiem.
– No nie! Nie! Tak nie może być! Dlaczego nikt nic nie mówi? – woła Ewa. – Czemu nikt nikomu nie powiedział „dzień dobry”? Dlaczego nikt nikogo o nic nie pyta, a gdy ja spytam, to nikt nie odpowiada? Czy to tak zawsze? Czy tak musi być? Czy tak podróżuje się pociągiem?
Teraz wszystkie oczy patrzą na Ewę.
– O czym pani mówi? – pyta kobieta z komórką.
– Będziemy jechać razem ponad trzy godziny, czy musimy być sobie aż tak obcy? Dlaczego nie mamy sobie nic do powiedzenia? Myślałam, że jak się długo jedzie pociągiem, to ludzie się zaprzyjaźniają.
– Ha… Kurde, no… – mówi niezdecydowanie dziewczyna w ciąży, odkładając kolorowe pismo.
– Tylko nie klnij. One wszystko słyszą – ostrzega ją Ewa.
– Kto słyszy? – zaciekawia się starszy pan.
– Dzieci. Nie narodzone dzieci. Wszystko słyszą.
– Kurde! – woła z uczuciem w głosie dziewczyna. – Co za bzdura! Przecież nie chciałyby wtedy przyjść na świat! Wystraszyłyby się!
– I o tym właśnie mówię – stwierdza Ewa ściszonym głosem. – One nie lubią hałasu, ale na przykład teraz Ono boi się waszego milczenia. Tylu ludzi stłoczonych w jednym ciasnym miejscu i w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Dlaczego?
Kobieta z komórką patrzy na Ewę wzrokiem tyleż stropionym, co zirytowanym.
– Przecież jesteśmy sobie obcy – oświadcza wreszcie, z naciskiem na słowo „jesteśmy”.
Starszy pan marszczy brwi:
– Tak, jesteśmy… Ale to ciekawe, że ludzie dzisiaj są sobie aż tak obcy. Mam uczucie, że kiedyś tak nie było. Gdy nie istniała telewizja, komórki, komputery, chyba rzeczywiście w pociągach się rozmawiało. Kiedyś ludzie byli sobie bliżsi, dziś bliższe są im przedmioty?
Kobieta roześmiała się z gniewną dezaprobatą.
– Proszę bardzo. Wyłączam komórkę i zobaczymy, czy będziemy sobie bliżsi.
Dwa ciche piknięcia oznajmiły, że rozśpiewana i rozgadana komórka została wyciszona nerwową ręką właścicielki. Wszyscy zamilkli i spojrzeli po sobie z napięciem.
– To całkiem naturalne. Ta obcość. I ostrożność – oznajmia nagle dziewczyna w ciąży. – Pociągi są teraz niebezpieczne. Nie wiadomo, kto nimi jeździ. Może kiedyś jeździli tylko prawdziwi pasażerowie, ale dzisiaj… Kradną, napadają, czytałam, że na trasie Opole-Wrocław potrafili wpaść, uśpić pasażerów i ograbić cały wagon. Grasowali tak przez kilka miesięcy. Niedawno temu ich złapali, ale na pewno już są jacyś nowi…
– No tak – przyznaje starszy pan. – Kiedyś ludzie w pociągach częstowali się kanapkami, jajkiem na twardo, herbatą z termosu. Często podróżuję, ale dawno nie widziałem nikogo z jajkiem na twardo i termosem. No, ale dziś lepiej nie brać niczego od obcych. W jednym z pociągów jeździł złodziej, który usypiał pasażerów herbatą lub piwem, a potem okradał.
– I dlatego lepiej z nikim nie rozmawiać. Obcy to obcy – powtarza dziewczyna w ciąży.
Zakonnica stuka nieprzerwanie w klawiaturę i nie podnosząc głowy, mówi:
– Sądzisz, dziecino, że jak będziesz milczeć, to cię to uchroni od grabieży, napadu albo od przemocy? Modlitwa by cię uchroniła, ale milczenie nie.
Kobieta z komórką nagle się ożywia:
– Kiedyś, za PRL-u, pociągami jeździli tylko w tak zwane delegacje. Wte i wewte i znowu i tak bez przerwy, głównie w poniedziałki. Udawali, że coś załatwiają, przybijali sobie pieczątki w jakichś urzędach i wracali. Nudzili się, nie mieli co robić, no to rozmawiali w czasie jazdy. Ale naprawdę to nie było gdzie i po co jeździć. Siedziało się w pracy i w domu. Były pociągi delegacyjne i pociągi puste.
– O, nie. Były jeszcze pociągi przyjaźni, z Polski do Związku Radzieckiego – ożywił się starszy pan. – Cały pociąg był wtedy zapchany kryształami, dżinsami, kremami Nivea, wodą Przemysławką i wódką. Za używane dżinsy można było kupić telewizor Rubin. Kolorowy. Wprawdzie lubił się znienacka zapalić i potem płonęło od niego całe mieszkanie, ale jednak był to prawdziwy kolorowy telewizor.
– Przecież dzisiaj wszyscy mamy kolorowe telewizory – dziwi się dziewczyna w ciąży.
– No właśnie. Wszyscy. A wtedy tylko nieliczni i dlatego to było miłe – wyjaśnia tęsknie pan.
– To były pijane pociągi, te pociągi przyjaźni – komentuje kobieta. – Zaczynali pić w Warszawie, a kończyli w Moskwie. Mój eksmąż nimi jeździł.
– Dlaczego eks? – zaciekawiła się Ewa.
– Nie zaadaptował się do dzisiejszych czasów, mam wrażenie, że on nadal jeździ tym pociągiem przyjaźni, od stacji Nie Wiadomo Co do stacji Nie Wiadomo Gdzie. A ja założyłam firmę, haruję od rana do nocy i nie będę go utrzymywać! Rozwiodłam się, zarabiam, a on, w papuciach, całymi dniami ogląda telewizję i rozwiązuje krzyżówki – śmieje się kobieta. Jej ręka odruchowo powędrowała ku komórce, lecz zaraz się cofnęła.
– No i jednak rozmawiamy – westchnęła Ewa z ulgą. – Nie chciałabym, żeby Ono miało poczucie, że ludzie są sobie aż tak obcy. Przecież Ono nas słucha i poznaje świat w pociągu.
Dziewczyna w ciąży poruszyła się nerwowo:
– To bzdura. Takie to nic nie słyszy. I nie chcę, żeby słyszało. To byłoby straszne.
Starszy pan kręci głową w zadumie:
– Uczyłem w szkole biologii. Moja świętej pamięci żona też była nauczycielką, ale ona uczyła rosyjskiego. Umarła w 1992, nagle, na serce, bo okazało się, że nikomu nie jest potrzebna. Wszyscy chcieli uczyć się angielskiego lub niemieckiego, a rosyjski został wyklęty. I ona zamartwiła się tym na śmierć. Dziś znowu uczą się rosyjskiego, bo handlują z Rosją, choć pewnie już nie dżinsami i nie Przemysławką. No, ale mojej żony już nie ma. Co to ja mówiłem… Biologia… Otóż niektórzy uczeni twierdzą, że pantofelek słyszy i kurczy się lub rozkurcza zależnie od dźwięków. Bo już plankton to nie. Plankton jest głuchy. W pantofelka to ja wierzę, ale embrion ludzki? Nieeee… Człowiek jest zbyt prymitywny, żeby mógł słyszeć na poziomie płodu.
Zakonnica na moment podniosła głowę znad klawiatury:
– Życie poczęte jest święte.
– A narodzone niewiele warte i ląduje na śmietniku – powiedziała agresywnie kobieta.
– Proszę państwa – zaczął uroczyście starszy pan. – Nie spierajmy się o aborcję, bo skoro już tak ładnie zaczęliśmy się zaprzyjaźniać, to lepiej zmienić temat, niż zacząć się kłócić. Aborcja i polityka to tematy gorące jak kartofle z ogniska.