– Chora sprawa – mruknął, bardziej do siebie niż do niej, a potem zaśmiał się krótko:
– Czyli co, weźmiesz ode mnie kasę i pojedziesz do tamtych dwóch?
– Tak.
– Pojeździsz sobie po Polsce. Każdy jest w innej stronie.
– To skąd wzięliście się razem na dyskotece?
– Jesteśmy kumplami – wyjaśnił. – Wszyscy z jednego miasta. Prowincja… Sama zobaczysz, bo Andrzej wciąż tam mieszka. Razem kończyliśmy liceum. Razem wybraliśmy się do Warszawy na studia. Ale tylko Artur je kończy. Mnie umarł ojciec, muszę utrzymywać matkę, więc przerwałem. Andrzej dostał spadek po wuju. Artur walczy dalej jak młody szczur.
– Mickey Rourke – szepnęła Ewa.
– …że jak? Kino ci się myli z życiem?
– Już nie.
– Andrzej toby ci się nadał! Ja ci dam najwyżej pięć baniek, bo więcej nie mam, ale Andrzej ma prawdziwą kasę. To jego renówka, ma też sklep z komputerami. Farciarz – parsknął śmiechem, w którym nie było żadnej wesołości.
– Ono jeszcze nie umie liczyć – wyjaśniła z powagą. – Ono zna na razie tylko uczucia.
Znowu przyjrzał się jej podejrzliwie i spytał kpiąco:
– I co Ono ci teraz mówi? Teraz, gdy patrzy na mnie?
– Ono nie patrzy, przecież wiesz – poprawiła go spokojnie. – Ono słyszy, a to coś innego. I jeszcze nic nie mówi. Jest tylko zaciekawione. Mówiłam, że musi poznać was wszystkich i porównać, dopiero wtedy zdecyduje.
– I niby jak Ono ma poznać, który to z nas? Ewa zastanawia się nad tym.
– No, nie wiem – przyznaje z powagą.
– W takim razie jeszcze się zobaczymy – stwierdza.
– Nie wiem. Ono mi powie.
Pokręcił głową, czochrając dłonią swoje krótkie, ciemne włosy i znowu zaśmiał się bezradnie.
– Ale jaja… Chora sprawa – powiedział bardziej do siebie niż do niej.
– Tylko nie klnij, Ono tego nie lubi – szepnęła ostrzegawczo.
– Ono tego nie lubi – powtórzył bez chęci przedrzeźniania jej, lecz jakby zastanawiając się nad tym zdaniem. – No dobra, ale powiedz mi, co będzie, jeżeli Ono ci powie, że to jest na przykład Artur, a Artur oświadczy, że ma w dupie i ciebie i Ono.
– Prosiłam, żebyś nie klął – powtórzyła cierpliwie. – Nic nie będzie. To przecież proste. Przyjrzę się dobrze temu Arturowi, żebym mogła kiedyś opowiedzieć dziecku, jaki był jego ojciec. To wszystko.
Tym razem zaczął obgryzać paznokcie.
– Bredzisz tak, że zaczynam wierzyć, że to był twój pierwszy raz. Ale po co w takim razie wlazłaś do tego auta? – spytał, ale jakby wcale nie oczekiwał odpowiedzi.
– Ta dyskoteka wydawała mi się wtedy jak z bajki, a wy pojawiliście się tak, jakbyście wyszli z jakiegoś filmu, którego akcja toczy się w lepszym i piękniejszym miejscu. I chyba miałam nadzieję, że mnie tam zabierzecie. Już wiem, że to głupie. Nie ma lepszych miejsc. Są tylko lepsi ludzie. Może kiedyś na nich trafię.
Wzruszyła ramionami, a on powtórzył znowu, choć z większym przekonaniem:
– Chora sprawa.
– No to daj mi te pieniądze, bo czeka mnie podróż, a z nim nie mogę ryzykować. Muszę gdzieś spać, pod dachem, a nie przy drodze. No i coś jeść. I śpieszę się – stwierdziła rzeczowo.
W milczeniu wyjął portfel i odliczył pięć banknotów.
Patrzył, jak Ewa oddala się powoli, lekkim krokiem, nie odwracając głowy. – Hej! – zawołał nagle: – Zostaw swój adres w tym barze! Na wszelki wypadek!
Kiwnęła mu z daleka głową.
Otworzył drzwi kabiny i w milczeniu patrzył na wiatrowe dzwoneczki. „Ono?”, powiedział półgłosem, z zadziwieniem, a dzwoneczki odpowiedziały cichym, delikatnym, choć niezrozumiałym dźwiękiem.
Jan wszedł na piętro po betonowych schodach i zamknął za sobą drzwi. Karteczka od razu rzuciła mu się w oczy, gdyż odcinała się jasnym kolorem od pozostałych, przyszpilonych pinezkami do szarej ściany, pożółkłych od upływu lat.
Nie znał jej pisma („Nigdy nie pomagałem jej odrabiać szkolnych zadań i nawet nie wiem, jak ona pisze”, uprzytomnił sobie), ale wiedział, że to od niej.
„Tatusiu! Chyba wrócę bez niego i alimentów, ale nie wyrzucajcie mnie, bo na razie nie mam dokąd pójść. Pojechałam go szukać tylko dlatego, że naprawdę nie wiem, jak wygląda i jaki jest, a muszę wiedzieć, bo Ono kiedyś spyta, na pewno. Ja bym tak zrobiła. Nie wiem, dlaczego nigdy nie wypytywałam mamy, jaki ty jesteś, ale myślę, że ona też tego nie wie. Ewa”
Teresa ogląda „Milionerów”. Hubert Urbański uśmiecha się, pokazując śnieżnobiałe zęby i mówi:
– Na pewno? Jest pan w stu procentach przekonany, że to prawidłowa odpowiedź?
– Tak… Nie… To znaczy, nie wiem… Zaraz… – delikwent wije się, zerka niespokojnie na widownię, a potem patrzy w kamerę tak, że Teresa ma uczucie, iż to właśnie ją prosi o pomocny, dyskretny znak.
– Ja też nie wiem, dupku! – śmieje się Teresa. – Ale mój mąż wie wszystko i już on wam pokaże!
Hubert Urbański śmieje się perliście.
– Tak. Tak. Jestem pewien – oświadcza delikwent i ociera pot z czoła.
– I ma pan rację! – krzyczy radośnie Hubert, promieniejąc jak wiosenne słońce. – Brawa dla pana!
Posłuszna widownia bije brawo, a Teresa zastyga w oczekiwaniu na kolejne pytanie.
– Kto gra główną rolę w serialu Na dobre i na złe? Cezary Pazura. Paweł Deląg. Marian Opania. Jan Englert…
– Kurcze, jak on się nazywa? Nieduży, siwy, przy kości… – mruczy Teresa.
– Ja też nie wiem. I też bym nie wiedział, gdybym tam był – mówi Jan, stając znienacka za jej plecami.
– Ty wszystko wiesz – odparowuje Teresa z pełnym i zarazem lekceważącym przekonaniem. – a jak nie, to się nauczysz. Ty możesz nauczyć się wszystkiego, przecież pamiętam, jak wygrywałeś „Wielkie Gry”. Uczyłeś się dniami i nocami i w końcu zawsze wszystko wiedziałeś.
– Teresa, teraz to są inne teleturnieje, inne pytania, tego nie można się nauczyć. Trzeba mieć szczęście, a ja go nie mam. Ja tylko wiedziałem.
– Patrz, jaki on miły, ten Urbański, jak przyjdzie twoja kolej, na pewno ci pomoże. Ludzie lubią patrzeć, jak inni wygrywają, oni tylko nie lubią, jak inni dostają pieniądze – chichocze Teresa. – Przyjdzie zawiadomienie i pojedziesz. Wygrasz, zobaczysz. Musisz wygrać. Nie mamy innej szansy na odmianę życia. Nie dostaniemy żadnego spadku, bo skąd? Ja nie wygram w totka, a Ewa już nigdy nie wyjdzie dobrze za mąż. Oby w ogóle wyszła. Jak ty czegoś nie zrobisz, to nasze życie nie będzie lepsze. Będzie coraz gorsze. Cała nadzieja już tylko w Złotku, ale kiedy tam ona do czegoś dojdzie… Tyle lat, mój Boże… a wystarczy, że tylko pojawisz się w „Milionerach” i wygrasz. Patrz, jakie dupki wygrywają. Ty umiesz, znasz się na tym – wyrzuca z siebie Teresa, nie odrywając oczu od szeroko uśmiechniętego Huberta.
– Myślisz, że do lepszego życia wystarczą większe pieniądze? – pyta cicho Jan.
– Tak – mówi Teresa z zaciętym wyrazem twarzy.
– A jak nie wystarczą?
– Głupi jesteś. Nawet pies jest szczęśliwy, gdy dostanie większą kość.
Hubert znowu drażni kolejną ofiarę, jest miękki jak atłasowa poduszka z kanapy, pełen uśmiechów i przyjaznych gestów:
– Na pewno? Nie ma pan żadnych wątpliwości? Upiera się pan, że to jest dobra odpowiedź?
– Na pewno – mówi ponuro delikwent. „Drugi raz już go nie wezmą do teleturnieju”, myśli Teresa. „Nie umie się uśmiechać. Jan też nie umie. Ale wystarczy, jeśli raz wygra, zanim się zorientują, że jest taki… taki nietelewizyjny. Raz, ale dużo. Całą stawkę”.
– Gdzie jest Ewa? – pyta Jan.
– Pojechała do narzeczonego. I dokładnie tak masz mówić, gdyby kto pytał. Bo będą pytać. Byliby chorzy, gdyby nie spytali. Sama bym pytała. Ci z naprzeciwka już to zrobili – oznajmia Teresa, pochmurniejąc. – Idź sobie. Przeszkadzasz mi. Chyba mam prawo się rozerwać.
Złotko obraca się z boku na bok i nie może zasnąć. Myśli o siostrze. Gdzie teraz jest? Gdzie śpi i czy w ogóle śpi? Co je, skoro nie ma pieniędzy? Może jest nieszczęśliwa i samotna? Dziewczynka zapala nocną lampkę i leży, patrząc w sufit.
– Złotko? Nie śpisz? Co się dzieje? – Teresa wsadza głowę przez uchylone drzwi. Sześćdziesiąt cztery tysiące złotych powędrowały do kieszeni kolejnego z grających. Gdyby tak mieć chociaż ćwierć tej sumy, można by wyłożyć schody panelami, położyć kafelki w łazience i jeszcze by wystarczyło na płaszcz wiosenny dla Ewy.