– A jak ma działać? W porządku! – odpowiedział Bowling.
Zjawił się lekarz, stwierdzając, że pasażerka odzyskała przytomność.
Jedynie mocny szok, wszystko będzie w porządku – padła diagnoza.
– Można już przenieść ją na ląd?
– Nie ma takiej potrzeby, za pół godziny zejdzie na własnych nogach.
Jednak nikomu z załogi nie dane było doczekać tej półgodziny. Bowling meldował właśnie po raz kolejny, że wszystko w porządku i bezskutecznie usiłował dowiedzieć się od swych szefów z Pearl Harbour czy istnieją jeszcze Stany Zjednoczone, gdy z wnętrza łodzi rozległ się pomruk detonacji. Zawył brzęczyk alarmowy. Z dolnych korytarzy zaczął dobywać się gęsty, bury dym. Jednocześnie zagrały jakieś gwizdki, zaiskrzyły lampki.
– Radioaktywny wyciek! – krzyknął oficer dyżurny – i pożar na dolnym pokładzie!
– Spokojnie – dyrygował Bowling – założyć maski, odzież ochronną, gasić!
Czy było tylko jedno źródło dymu – trudno orzec, dla patrzących z lądu cała łódź okryła się gęstą pierzyną brudnej mgły.
Bowling kaszląc wydał polecenie odpłynięcia jak najdalej od brzegu, ku nie zamieszkanej części laguny. W ogólnym zamieszaniu nikt nie zauważył pięciu postaci, które spod wody wgramoliły się na pokład. Wszystkie one niezwłocznie nałożyły maski przeciwgazowe…
Zarówno Maria Bernini, jak pastor Lindorf i Tardi. dotarli do Miami jeszcze przed alarmem. Zdążyli już jednak doświadczyć jego skutków. Nowego przewodniczącego Konwentu awaria energetyczna uwięziła w windzie między piętrami, co nie jest rzeczą najprzyjemniejszą dla chorego na klaustrofobię. Pannie Bernini odcięcie prądu zmazało całość referatu wpisywanego w pamięć komputera przed puszczeniem go na drukarkę.
– Dobrze, że chociaż wiem, co chciałam powiedzieć, mamrotała Włoszka, sięgając z niechęcią po długopis i notatnik. Tardi w dyżurującym banku dowiedział się, że powaga sytuacji zmusza giełdę do wstrzymania wszelkich manipulacji finansowych aż do wyjaśnienia. Poufnie mówiono o niewiarygodnie dużym skoku złota, przy spadku wszystkich walut z wyjątkiem dolara australijskiego – może giełdziarze przypuszczali, że kataklizm ominie ten kontynent?
Jakiś dziennikarz z “Washington Post" spędzający urlop na Florydzie, przelazł balkonem do pokoju Marii i nie zwracając uwagi na jej skąpy peniuar zasypał Włoszkę gradem pytań, sprowadzających się do jednego:
– Co będzie?
– Dlaczego zwraca się pan do mnie z tą kwestią? – zdziwiła się Pierwsza Dama Ekologii – nie jestem Sybillą.
– Czuję w tym waszą rękę! Zapowiadaliście Wielką Zmianę! I dziwię się, że ci durnie z Waszyngtonu i innych stolic niczego nie kojarzą. Gdyby ode mnie zależało, przymknąłbym was wszystkich i wycisnął… – Dzięki Bogu jesteśmy w wolnym kraju, a pańscy koledzy chętniej obalają prezydentów. niż mówią gorzkie prawdy swemu społeczeństwu zripostowała ekolożka.
– Wróćmy do tematu. Co będzie jutro? Co wyłoni się z tego chaosu?
– Nie wiem.
– Nie chce pani mówić przed czasem? Świetnie. Proszę przvnajmniej obiecać, że będę pierwszy, któremu udzieli pani wywiadu, kiedy już będzie można…
– To prędzej.
– Kiedy mam wpaść z magnetofonem. Jutro rano?
– Powiedzmy – za trzy godziny.
Do końca akcji pozostał zaledwie kwadrans – na neutralizację czekało kilka obiektów z południowego Pacyfiku i Australii. Północna półkula była już czysta, tak jakby nikt nigdy nie odkrył promieniotwórczości, kiedy Lee Grani nadal do Denninghama niepokojący meldunek:
– Chyba się już zorientowali – zażądali wyjaśnień i rozmowy z całą obsadą Californii.
– A nasi?
– Grają na zwłokę…
– Czy możliwe jest wykrycie promieni kappa?
– Aktualnie posiadanym sprzętem wykluczone, ale jest dostatecznie dużo danych, by California znalazła się na czele listy podejrzanych.
– Jakie przewidujesz działanie?
– Wiem. że uruchamia się programy zmierzające do zniszczenia obiektu. Nasz ośrodek jest cały czas w kontaktach z Camp David… Czekamy na decyzję prezydenta.
– Możesz dać nam bezpośrednią łączność z orbitą?
– Mogę, ale wówczas sam będę musiał się ewakuować. W kwadrans złamią moje szyfry i rozpracują nasze dekodery. A przede wszystkim dotrą do mnie.
– Konspiracja nie będzie już potrzebna. Dawaj mi ich.
Po minucie Denningham ma bezpośrednią łączność z SiUestrim.
– Kończycie? – brzmi zakodowane pytanie.
– Tak.
– Musicie przygotować się do ewakuacji. Kiedy postawią wam ultimatum, zejdziecie do promu, zapowiadając opuszczenie laboratorium orbitalnego.
– Nie zdążymy wyrzucić emitora.
– Zostawcie na pokładzie ładunek z nastawionym zapalnikiem. Kiedy prom odbije, zgadzajcie się na wszystkie żądania władz. Jeśli będziecie żywi, to nawet jeśli chwilowo was aresztują, wyciągniemy was.
– Dobra.
– Jeszcze jedno, Aldo.
– No?…
– Dziękuję. Dziękuję wam w imieniu ludzkości…
Kontakt urywa się. Silvestri idzie uruchomić zapalnik. Daud Dass przenosi nieprzytomne kosmonautki do promu. Na coraz natarczywsze pytania z Ziemi obaj udzielają wymijających odpowiedzi.
Dlaczego nie zaszczekały arcyczujne foksteriery Denninghama? Najprawdopodobniej dlatego, że dywersyjna grupa Gardinera spryskała się superpraktycznym preparatem produkowanym na użytek złodziejskiego podziemia o żargonowej nazwie “cieczka w sprayu" czyli “Crazy bitch". Lenni Wilde i Tamara zauważyli napastników dopiero wtedy, gdy z brzękiem wypadły szyby, a w oknach i drzwiach wyrosły lufy automatycznych pistoletów. Lenni przez ułamek sekundy zastanawiał się nad ewentualnością dobycia broni, ale instynkt samozachowawczy zgasił tę inicjatywę. Wszedł Gardiner. Elegancki i uśmiechnięty.
– Wybacz, Burt, te rekwizyty w stylu Bonnie and Clyde, ale podyktowała je konieczność. Konieczność – oraz upoważnienie kolegów.
– Kłamiesz – odpowiedział spokojnie Denningham. – Komitet Doradczy chciał jedynie wiedzieć więcej o moich planach, pragnął kontroli, nie zamachu stanu…
– Toteż mnie chodzi wyłącznie o kontrolę – błysnął białkami oczu Murzyn – nikomu włos z głowy nie spadnie… Tyle że poczekamy tutaj aż do zakończenia operacji.
– Chyba zapominasz Red, że nie ty prowadzisz tę defiladę. Moja załoga w kosmosie właśnie skończyła wykonywać zadanie, również moi ludzie opanowali właśnie pewien obiekt…
– Mqtwę 16 w lagunie Raronga? – zaśmiał się Gardiner – cóż to za przejaw dobrego samopoczucia? Owszem, łódź prawdopodobnie zdobyta, ale przez moich! Dowodzi zaś nią nie doceniony przez ciebie Lion Gronner.
– Blefujesz, Red! Sytuację kontroluje nie tylko grupa moich najlepszych ludzi, ale nad całością czuwa Barbara, którą tak niefrasobliwie uwolniłeś…
– Barbara? Przykro mi, Burt. Barbara Gray prawdopodobnie już nie żyje, natomiast jej rolę przejęła nasza dzielna Maggi, pamiętasz chyba Maggi Black, drogi przyjacielu?
Gardiner nie mylił się. W pewnym sensie prawdę powiedział również Denningham. Operacja w lagunie Raronga miała dwie fazy. W pierwszej, pod osłoną dymów, ludzie Wanga wdarli się na pokład. W zabezpier czających maskach bez trudu poradzili sobie z załogą. Tym łatwiej, że przygotowani działali przeciw zaskoczonym. Wiedzieli, że wybuch był niegroźny, pożar pozorowany, a wyciek promieniotwórczej substancji sfingowany. Komandor Bowling w ostatniej chwili zorientował się w ataku, skoczył ku systemowi zaminowania, ale Ziegler podstawił mu nogę. A cieniutki sztylecik Maggi przeciął stos pacierzowy.
– Dlaczego go zabiłaś, to było niepotrzebne! – zaoponował profesor.
Wzruszenie ramionami.
Tymczasem w drzwiach kabiny pojawił się półprzytomny Vogt, prowadzony przez Wanga.
– Daj sygnał na brzeg, że opanowaliśmy sytuację – rzuciła dziewczyna.
– Nie!
– Daj sygnał, albo pierwszą rakietę odpalimy w twoje rodzinne San Francisco – huknął Ziegler, który dawno poznał dane osobowe dowódców.
– Nie zdążycie, nie potraficie…
– Nie potrafimy? Blokady zostały zdjęte przez alarm drugiego stopnia, a ja przypadkowo znam się na tych wyrzutniach… Wykonaj polecenie panno Gray! Nie mamy żadnych złych zamiarów!
– Po co wam ta łódź?
– Chodzi tylko o pieniądze. O ładny okup – kłamie według ustalonego scenariusza Wang.
Vogt ze sztyletem przy szyi spełnia polecenie. Tymczasem do kabiny zagląda jakiś Chińczyk.
– Szefie – woła do Wanga – ponton z lewej burty. Dziesięciu uzbrojonych…
– To ludzie Denninghama – odpowiada Maggi – nasze wsparcie.
– Nic o tym nie słyszałem – zastanawia się Wang – a pan, profesorze?
Ale Ziegler zajęty jest myszkowaniem w szafce komandora. Tam gdzieś powinna być butelczyna.
– Naturalnie, naturalnie – nie zastanawiając się odpowiada na pytanie.
– Niech przybijają – mówi niechętnie Wang.
W kilka minut później, po pokazowe krótkiej rzezi na pokładzie, poza Vogtem, nie ma już nikogo żywego z dawnej załogi i z chińskiej grupy Wanga. Wang sam zaskoczony, zginął z rąk Maggi. Lion Groner, w mundurze jakiegoś dryblasowego oficerka, przejął dowództwo.
Ziegler nagle otrzeźwiał. Nic nie rozumiał, choć w olśnieniu pojął wszystko.