– Wariat!
Obaj agenci porwali się na równe nogi, wycelowali ze swoich spluw na chwilę zapominając o jeńcu. Strzelili. Spudłowali haniebnie, Bob wykonał koziołka i dopadł filaru wspierającego ganek.
Kryjąc się we wnętrzu samochodu zwróciłem uwagę, że jego silnik cały czas cichutko pracuje. Znajdowałem się wprawdzie na tylnym siedzeniu, ale między przednimi oparciami było dość miejsca, abym mógł wychylić się i nacisnąć ręką pedał gazu. Wóz skoczył do przodu. Jeden z białych wykonał kozła, drugi strzelił za mną, zapominając o kuloodpornych szybach. Dzięki temu manewrowi Bob miał czas na wycelowanie. Agenci, jak wyrzucone na pokład ryby, zwalili się na trotuar. Bob prawie wyciągnął mnie z wozu.
– No, biegnij chłopcze! – Jakimś sobie znanym korytarzykiem – niewykluczone, że dokonał przedtem lustracji pawilonu – przeprowadził mnie do sali odpraw omijając tłum. Jeszcze chwila, a byliśmy na antresoli. Na placyku tymczasem zaczęło się piekło. Pojawiła się policja, zajechała wyjąca karetka. Robert szelmowsko błysnął oczami, mówiąc w ten sposób: nic się nie martw. Przez głośniki zapowiadano odlot samolotu British Airlines do Londynu z postojem w Kairze. Przy punkcie kontroli dokumentów Bob pożegnał mnie.
– Wszystko będzie dobrze! I ja miałem taką nadzieję.
Nie czyniono mi żadnych trudności. Może nikt nie powiązał mnie ze strzelaniną przed lotniskiem.
Olbrzymi, trzystumiejscowy odrzutowiec rozpoczął kołowanie. Przez małe okienko widziałem nie tylko czerwieniejące tropikalne niebo, doskonale ogarniałem też wzrokiem rozległy parking i zbiegowisko, jakie powstało w jego części centralnej. Widziałem także zaparkowany lekko na uboczu błękitny landrover. Mógłbym przysiąc, że dostrzegam małą, ciemną figurkę, zbliżającą się do wehikułu.
– Jest rewelacyjny – poradził sobie z asami M/t!
I w tej chwili uderzyło mnie, że przez cały dzień nie pomyślałem nawet przez chwilę o Gardinerze. Owszem, poleciał razem z Barbarą, ale czy możliwe, żeby tak zupełnie stracił zainteresowanie moją osobą?
Jumbo Jet tymczasem zakręcił i czekał na sygnał startu. Krasnoludek przy landroverze otworzył drzwiczki. Nie usłyszałem detonacji, zobaczyłem ją tylko. Z tej odległości wyglądało to jak raptowne naciśnięcie zapalniczki.
Biedny Bob, nie zaniesie Denninghamowi wiadomości! Co zrobi Burt otoczony zdradą!…
Samolot ruszył, nabierał szybkości, a potem oderwał się od ziemi. Przedmieścia Lusaki gwałtownie uciekły w dół, zmalały fabryczki, domki, kępy roślinności.
I właśnie wtedy, w świetle czerwonego, zachodzącego słońca, po raz ostatni widziałem Afrykę.