Jeszcze inaczej postanowiła spędzić noc Maria. Energiczna Włoszka lubiąca w męskim towarzystwie dość często udawać idiotkę, ani przez moment nie straciła orientacji.
– Burt jest wspaniały, czasem zbyt nieostrożny, ale razem potrafimy zmienić cały ten świat.
Zaskoczyło ją stanowisko Denninghama w sprawie strategii na dzień następny. Było jasne, że “wściekli" wystąpią o wotum nieufności dla Van Thorpa i Komitetu Doradczego.
– I ty musisz zostać szefem, Burt – powiedział Ziu Dong. – Kiedy będziemy gotowi, ty ujmiesz ster w swoje ręce.
– Tak – poparł Red Gardiner – potrzebny będzie ktoś operatywny.
– Raczej godny zaufania – przerwał Denningham. – I takim właśnie człowiekiem jest nasz kochany pastor.
– Ależ Burt! – zawołała Maria, ale gniewny wzrok Amerykanina zatrzymał ją w pół zdania. Całe grono spojrzało na Szwajcara przekonane, że odmówi. Ale Lindorf splótł tłuste rączki na wydatnym brzuszku i rzekł, przymykając powieki:
– Jeśli taka jest wasza wola…
I w tym momencie wszystkim, nie wyłączając Denninghama, przemknęło przez myśl, że popełniają błąd.
Panna Bernini, wściekła na Burta, postanowiła zemścić się po babsku. Od dłuższego czasu łakome spojrzenia rzucał na nią boy hotelowy,, szczupły brunecik zdecydowanie nie wyglądający na rodowitego Szweda. Wymienili spojrzenia. Czuła, że chłopak do niej wpadnie. Czekała.
Pastor Lindorf, również nie mógł zmrużyć oczu, modlił się żarliwie.
– O Panie! Dzięki ci za wszystko. Jestem twym sługą, będę twoim mieczem. Od jutra. O ile mnie wybiorą. Dzięki ci.
Prezesura – o czym więcej mógł marzyć? Jako protestancki pastor nie mógł przecież zostać papieżem.
Za oknami hotelu światła miasta odbijały się w tafli jeziora Melar. Gdy w apartamencie zgasły lampy, ten podwójny odblask rozświetlił firankę. Wyciął cień na tle okna.
– Kto tam? – zabrzmiało niepewnie w ciemności.
– To ja…
– Lion? Szalony człowieku, szukają cię wszędzie!
– Dostałem cynk, że mogę ci być potrzebny! Więc jestem.
– Tak, ale nie tu, nie teraz. Rozumiesz sam.
– Możesz napisać, co masz do przekazania. Jaki to wynalazek? Potem spalimy kartki.
– Pamiętaj o ścisłej dyskrecji. O sprawie wie zaledwie osiem osób.
– O siedem za dużo.
– Stało się. Szczegółowo omówimy to gdzie indziej.
– Czy ty naprawdę robisz to na własny rachunek?
– Tak. I muszę wygrać, Lion. Burt nie zgarnie całej puli. Kiedy zrobi już swoje, odejdzie. A my stworzymy Nowy Świat. I ty mi w tym pomożesz, Lion.
Cisza zapada w apartamencie. Tylko w kręgu nocnej lampki widać długopis biegnący po kartkach papieru. Tam i z powrotem.