– Dawno tu pracujesz, Did? – odezwał się profesor.
– Dwa i pół roku, sir.
– A kontrakt masz?
– Pięcioletni.
Ziegler mało dotąd rozmawiał ze swym sekretarzem. Nie przepadał za ludźmi milczącymi. A stała obecność asystenta bywała niekiedy bardziej dokuczliwa od niewidzialnej aparatury szpiegującej. Toteż rzadka wymiana zdań dotyczyła przeważnie spraw zawodowych. Dziś jednak, bardziej niż kiedykolwiek, pragnął rozmowy.
– Usiądź i poczęstuj się – zaproponował przyjaźnie.
– Dziękuję, już jadłem.
– Od dawna chciałem cię zapytać, Did, gdzie zdobyłeś takie umiejętności obsługi aparatury?
– Kończyłem szkołę mechaniczną w Durbanie. A najwięcej nauczyłem się tutaj.
– Rozumiem, byłeś już asystentem.
– Tak.
– Czyim?
– Pana Kapadulosa… Czy już mogę zebrać talerzyki?
Ziegler uczuł nieprzyjemne ukłucie. Asystent Kapadulosa. Nie wyglądał na mocarza, ale był gibki, zręczny… Właściwy człowiek do właściwych zadań. Strach wypełzł z głębin mózgu i przez chwilę węszył w poszukiwaniu jakiejś odtrutki, ot choćby Johnny Walkera. Ziegler zapędził go jednak z powrotem na dno jaźni. Jeśli udo dziewczyny było prowokacją, nie miał odwrotu, jeśli nie, dżentelmenowi nie wypadało się wycofać. Tamara, Daud Dass, Kapadulos… krąg się zagęszczał.
Podczas lunchu Roy zdecydował się na ryby. Zamówił je w paru wariantach.
– Lubię ryby – powiedział uśmiechając się do kolegów. – Zawierają dużo fosforu… Aż mózg świeci.
Lamais, Silvcstri, Kornacki, Viren, Landley – czy ktoś odebrał odpowiedź? Nic na to nie wskazywało. W każdym razie nie nastąpiła żadna oczekiwana reakcja.
Podczas sjesty David poszedł odpocząć, a sam Roy miał zamiar wybrać się na basen. Przedtem pragnął jednak skorygować pewne przedpołudniowe wyliczenia. Siadł przed monitorem komputera. Poszukał włącznika, ale nim zdołał go wcisnąć, ekran samoczynnie rozgorzał światełkiem.
POZDROWIENIA DLA DENNINGHAMA!
Roy zdrętwiał, jakby nagłe przeciążenie wdusiło go w fotel. Tymczasem na ekranie kolejne pasy tekstu rozjarzały się niczym przewracające się kilogramy monstrualnego domina.
SPOKOJNIE ZIEGLER! TO JEST BEZPIECZNE!
Jakże może być bezpieczne? – pomyślał z rozpaczą. – Przecież nie tylko cały czas śledzą nas kamery, ale jeszcze cały zapis komputera podlega nadzorowi.
SPOKOJNIE ZIEGLER! NIC CI NIE GROZI! PRZYNAJMNIEJ TUTAJ! KAMERY NIE SIĘGAJĄ DO TEGO ZAKĄTKA. TYLKO JEDNA REJESTRUJE TWE PLECY I TYŁ TWOJEJ GŁOWY! TO WSZYSTKO! CHCESZ O COŚ ZAPYTAĆ, ROY, WŁĄCZ QX27:-CVII. I PYTAJ, PYTAJ! KOMPUTER JEST ZABLOKOWANY! PODAJE DO CENTRALI JEDEN Z PRZEDPOŁUDNIOWYCH PROGRAMÓW, KTÓRY TERAZ CHCIAŁEŚ SPRAWDZIĆ. NASZA ROZMOWA ODBYWA SIĘ POZA REJESTRACJĄ.
Pojął, choć było to niepojęte. Ktoś oszukał maszynę! Ktoś znalazł cybernetyczny sposób, aby urządzenie o przeznaczeniu szpiegowskim służyło odwrotnemu celowi – porozumieniu między spiskowcami. Każdy z nich miał w pracowni swój pulpit, swój ekran. Znajdował się w martwym polu kamery. Nikt z projektantów nie pomyślał o zdublowaniu urządzeń. Genialne! Ale któż potrafił zrealizować tak szaleńczy pomysł?
Wystukał według instrukcji QX27-CVII i napisał jedno słowo: SILVESTRI?
– SI SENIOR! – triumfalnie odpowiedziała maszyna.
– Kto jeszcze?
– PO CO ZA DUŻO WIEDZIEĆ?
– Czy wynalazek, o którym wspominał Kapadulos, jest już gotowy?
– ŁĄCZNIE ZE SCHEMATEM PROTOTYPOWEGO URZĄDZENIA.
– Co to jest?
– SPOKOJNIE, SPOKOJNIE, ZIEGLER. NIE WSZYSTKO NARAZ. DUŻO MUSISZ SIĘ JESZCZE DOWIEDZIEĆ.
No i dowiedział się w ciągu trzech następnych dni. Kiedy tylko udało mu się pozbyć lub zająć czymś asystenta, komputer otrzymywał jakiś ciężko strawny program, który zamulał mu trzewia i dostarczał wymaganych soków nadzorcom, natomiast Ziegler chłonął informacje.
Zaczęło się, jak się mógł domyślić, od zabawy. Już przed paru laty niesforni naukowcy opracowali różne sposoby porozumiewania się poza kontrolą. Zakazy drażniły, prowokowały, inspirowały. Za nośniki informacji służyły ciała dziewcząt, kulki gumy do żucia, tworzące pod blatem stołu uproszczonego Braille'a, a szczególnie “mig" nożny. Wszyscy w Ogrodzie chodzili przeważnie w klapkach, a szpiegujące kamery przez oszczędność nie obejmowały najczęściej dolnych partii ciała. Wymagało to wprawdzie znacznej akrobatyki palców u nóg i wyglądało zabawnie, ale przy odpowiedniej dawce ćwiczeń stawało się realne. Z czasem zabawa przestała być tylko zabawą, zwłaszcza kiedy paru naukowców próbujących sprzeciwić się ogólnym rygorom tajemniczo zniknęło. Inny próbował ucieczki, ale nic nie wskazywało, żeby mu się powiodła.
I wtedy zjawił się Silvestri. Jego komputerowe sztuczki zrewolucjonizowały łączność. Około dziesięciu naukowców utworzyło rodzaj mafii. Rozgryziono system kontrolny, zaczęto zatajać pewne wyniki pracy. Zdemaskowano też pierwszego szpiega.
Jedenastym spiskowcem był niejaki Tuller. Zdolny biochemik, skazany na długoletnie więzienie za przestępstwa seksualne. Preferował sadyzm, i to na nieletnich. Nie stanowiło to oczywiście przeszkody dla Fundacji, której system wartości nie dotyczył sfery obyczajowej.
Tuller znajdował się dopiero na pierwszym etapie wtajemniczenia, kiedy rozpoczął nadawać pierwsze meldunki do centrali nadzoru. Podał dwa nazwiska członków wprowadzających. Obaj naukowcy wywiezieni zostali tego samego dnia wieczorem helikopterem i nikt ich więcej nie widział. W każdym razie nie opublikowali już od tej chwili ani jednej pracy naukowej, nie udzielili ani jednej wypowiedzi w mass mediach.
Na szczęście Tuller nie dowiedział się jeszcze o podkomputerowej łączności i nie znał większej liczby nazwisk. Nie przekazał również dalszych informacji. Kiedy po kolejnym raporcie na jego monitorze pojawiło się polecenie sygnowane przez Centralę, wykonał je skwapliwie i dokładnie. Zmarł w kwadrans później, porażony prądem wielkiej mocy po wadliwym manipulowaniu aparaturą pomiarową.
Rozpętało się wówczas prawdziwe piekło. Kilkunastu naukowców wywieziono. Szczególnym, a może nieszczególnym trafem represje nie dotknęły nikogo z konspiratorów. Kilku z nich wywożonych było wprawdzie helikopterem na pustynię, gdzie w warunkach całkowitej izolacji przesłuchiwał ich suchy, ukryty za ciemnymi szkłami, pułkownik. Ale nikt chyba nie sypnął. Zaostrzono jedynie jeszcze bardziej regulaminy.
Dzięki Bogu spiskowcy kontrolowali sytuację. Silvestri wspiął się na szczyty swego geniuszu. System komputerowy nie tylko dostarczał informacji selektywnych i zniekształconych,,w górę", ale zaczął również funkcjonować,,w dół". Po przełamaniu blokad sięgnięto do samego pnia mózgu. Częstując nadzór naukowymi halucynacjami, konspiratorzy poczęli otrzymywać informacje dotyczące swoich strażników.
W ten sposób dla grupy Silvestriego stały się dostępne kopie raportów i meldunków wysyłanych do Centrali, przypływające stamtąd polecenia, ba, indywidualne opinie o kolegach naukowcach z konspiracji, poznano też kto z personelu pomocniczego należał do informatorów nadzoru… Wielu ich było, wielu.
– DAUD DASS TEŻ?
Ekran rozjarzył się znakami charakterystycznymi dla wybuchu śmiechu rozmówcy.
– TO NAJLEPSZY WSPÓŁPRACOWNIK KAPADULOSA POD KAŻDYM WZGLĘDEM!
Mimo wysiłków natomiast nie dowiedziano się, kto jest informatorem wśród naukowców, kto zabił Greka? Widocznie nadzór nie był w to wtajemniczony, a szpieg posiadał własną, niezależną łączność z Kapsztadem.
– Do mankamentów – z punktu widzenia spiskowców – należało to, że system komputerowy obejmował jedynie drugi krąg nadzoru i nie przekazywał żadnej informacji o trzecim. Zatem wydostanie się z Ogrodu nadal pozostawało nierealne.
Tymczasem wkrótce po śmierci Tullera z natłoku teorii, koncepcji, hipotez narodziła się ta najistotniejsza, ta na którą czekano, dla której być może stworzono cały więzienny ośrodek.
– CZY WIESZ, ZIEGLER, KTO JĄ STWORZYŁ?
– Lamais, Landley?
– VIREN!
Cóż za zaskoczenie! Ten gbur, mruk i excusez le mot. cham? A jednak istniała inna wersja człowieka: Viren – szlachetny idealista, koleżeński do przesady i z gruntu uczciwy! Właśnie dla ochrony jego geniuszu stworzono pozory towarzyskiego bojkotu, zawodowych konfliktów, nawet ów pamiętny poker stanowił jedną ze scen misternie tworzonej mistyfikacji. Trygve myślał na temat swej koncepcji latami, gubił sit; na fałszywych tropach, aż wreszcie, wkrótce po przystaniu do konspiracji, trafił.
– Co to jest?
– PROMIENIE KAPPA!
Intrygująca nazwa nic Zieglerowi nie powiedziała. Musiał otrzymać sporo wyjaśnień nim zrozumiał. I wtedy doznał wrażenia porównywalnego jedynie z tym. co odczuwali świadkowie ponadzmysłowych objawień. Zobaczył niebo.
Na razie jednak trzeba było przez czyściec. Promienie kappa – środek uniwersalny i ostateczny – gwarantowały posiadaczowi ich emitora, że stanie się panem świata. Oczywiście nie sam. Będzie musiał posiadać za sobą potężną organizację.
– Rozumiesz zatem: kiedy opracowaliśmy już recepturę eliksiru zwycięstwa, rozpoczęły się długie debaty komu go oddać?
Faktycznie, emitory kappa nie mogły być środkiem skutecznym w rękach jednostki lub małej grupki. Potrzebowały wielkiej organizacji. Komuż jednak można było bez obaw przekazać środek dający w efekcie nieporównywalną moc? Przecież nie rasistom z RPA, nie żadnemu z. mocarstw, które natychmiast użyłyby ich do światowej dominacji. Trzeci Świat? – nazbyt rozbity. Jakiekolwiek “porządne" państwo? Któż zaręczyłby, że promienie nie stałyby się natychmiast pożywką dla nacjonalistów, nie stanowiłyby zachęty do tyranii. Ktoś proponował ONZ – organizację uznano jednak za zbyt dużą i bezwładną. Kościół katolicki? – ta propozycja Silvestriego napotkała natychmiastową kontrę protestantów i ateistów. I wtedy Kapadulos zaproponował Zielonych.
– To najlepszy kontrahent – przekonywał – organizacja prężna, zahartowana w walce o pokój, o wycofanie ekologicznych zagrożeń. Któż bardziej niż oni zasługuje na szansę odnowienia świata. Zastrzeżenia miał Lamais. który programowo nie lubił żadnych organizacji, ale przegłosowany ustąpił.
Pozostawał jednak problem sposobu przekazania oferty. Jeśli jego adresatem był światowy Konwent, lub raczej dynamiczny Komitet Doradczy, jak miał wydobyć się głos z wnętrza dokładnie zapieczętowanego sejfu. Kapadulos wspomniał o Denninghamie. Ręczył za Amerykanina, zachęcał do poznania literackiego dorobku Burta, wspominał o jego poglądach i dominującej roli wśród ekologistów.