Литмир - Электронная Библиотека

– A co będzie, gdy natkniemy się przy nim na jakiegoś awanturnika? – zaniepokoiłam się.

– Istnieje niepisane prawo, iż przy Źródle wszyscy są nietykalni.

Prawie biegliśmy przez las, niosąc Kotyka na prowizorycznych noszach. Oczy miał ciągle zamknięte, a podniebienie, gdy je sprawdziłam, zgodnie z tym, czego uczył mnie mąż, ciągle białe zamiast różowego. Biegnąc, dziękowałam Bogu, że jestem wysportowana i silna, gdyż Włóczęga narzucił takie tempo, że niewielu by je wytrzymało. Nie było ono problemem dla Jonyka, który to tańczył, to płynął w powietrzu, to znów po ptasiemu frunął, ale ja ciągle potykałam się o wystające korzenie czy leżące w poprzek przegniłe gałęzie. Alef bowiem nie trzymał się ścieżki, lecz gnał na Przełaj przez las.

Nie wiem, jak długo tak pędziliśmy, gdyż straciłam rachubę, ale nagle moim oczom ukazała się miękka, zielona, nakryta gładkim mchem polana, pośrodku której, jak ogromna złota moneta, lśnił krąg Źródła Kaph. Jego woda robiła wrażenie złotej, lecz chyba sprawiały to promienie słońca. Przy źródle, w pewnej odległości od siebie, stali dwaj rycerze w różnych zbrojach. Na jednej z nich widniały znaki skrzyżowanych mieczy, a na drugiej grube buławy. Domyśliłam się, że z mocy źródlanej wody korzystają teraz rycerze z Królestwa Mieczy i Królestwa Buław. Czyżby wybierali się na wojnę…? Kawałek dalej wodę piły dwa jelenie, a tuż obok nich potężny, ranny w łapę niedźwiedź. Kilka metrów dalej, przykucnięty, obmywał się wodą jakiś chudy, ranny w ramię, włóczykij, w którego twarzy jednak nie dopatrzyłam się inteligencji Alefa, tylko chytrość i żądzę posiadania.

„Pewnie wraca z jakiejś złodziejskiej wyprawy” – pomyślałam, widząc przy nim brudny worek, wypełniony przedmiotami o nieregularnych kształtach.

Rzeczywiście, nikt z obecnych nie zwrócił na nas uwagi, gdy zbliżyliśmy się z Kotykiem na noszach i położyliśmy go jak najbliżej magicznej, życiodajnej wody. – Ty go napoisz, a ja obmyję – nakazał Alef. Brałam w dłoń złotą wodę i, rozchylając drugą ręką pyszczek kocura, wlewałam do niego strużkę płynu. Większość, niestety, wsiąkała w mech. Alef tymczasem brał wodę dużymi garściami i zmywał nią ciało Kota, tak że jego futerko wkrótce stało się całkiem mokre. Jonyk krążył nad nami, to patrząc z ciekawością na źródło, to znów przyglądając się Kotu. Dostrzegłam kątem oka, że mój, już prawie pięciomiesięczny, tańczący synek budzi ciekawość rycerzy i podejrzanego włóczykija, lecz gdy na nich spojrzałam, odwrócili obojętnie głowy, zgodnie z niepisanymi prawami Cesarstwa. Wkrótce Rycerz Mieczowy oddalił się w głąb lasu, gdzie usłyszałam parskanie jego konia, a zaraz po nim, udając się w przeciwną stronę, uczynił to Rycerz Buław. Tętent ich koni oddalił się.

Złodziej z workiem zakończył obmywanie niewielkiej rany, usiadł na mchu i zza pazuchy wyjął kawał chleba z serem. Zaczął się pożywiać, zerkając ku nam z ciekawością.

– Jeśli chcesz napaść na nas, gdy już oddalimy się od Źródła, to wiedz, że nie mamy niczego cennego – powiedział kpiąco Alef. Już nie zlewał Kotyka wodą, tylko głaskał jego mokre futerko. Schło wolno, gdyż znajdowaliśmy się w cieniu padającym od pobliskich dębów. Alef dał mi znak ręką i ja też przestałam wlewać Kotykowi wodę do pyszczka. Choć większość płynu wyciekła, zdawało mi się, że co najmniej kilkadziesiąt kropel trafiło do gardła zwierzaka.

– Wiem, że nie macie nic godnego kradzieży – uśmiechnął się chudy złodziejaszek. – Ochotnicy nigdy nic nie mają, poza odwagą, która i tak do niczego im się nie przydaje. Księcia jak nie ma, tak nie ma. Już od siedmiu miesięcy i mimo sześciu par ochotników. Wy jesteście siódmymi i najdziwaczniejszymi. Słaba kobieta, małe niemowlę, kot i włóczęga. A jednak nie chciałbym wam wejść w drogę. Nabrałby się ten, kto by uwierzył, że jesteście tymi, na kogo wyglądacie…

– Skąd wiesz, że jesteśmy ochotnikami? – zdziwiłam się.

– Niektórzy w Cesarstwie wiedzą, że Kot księcia Theta przyprowadził nowych ochotników, i że tym razem jest to królowa z Dalekiego Kraju i jej tańczące niemowlę. Wiedzą, że przyłączył się do nich sławny Włóczęga Alef, zwany przez głupców Głupcem. Ja głupcem nie jestem, bo niewielu spośród nas, asów ze złodziejskiego fachu, bywa głupcami. Choć twój rozum, Alefie, jest jak powietrze. Niby go nie widać, lecz nie da się bez niego żyć, prawda?

– Skoro tyle wiesz, to powiedz mi, czy ścigają nas ludzie Cesarzowej? – spytałam, Alef zaś zmarszczył brwi, dając mi znak, żebym nie wdawała się w pogawędki ze złodziejaszkiem.

– Myślałem, że królowe z obcych, dalekich krajów są mądrzejsze – zaśmiał się złodziej. – Czy Cesarzowa jest głupia? Ma ścigać tych, co chcą odnaleźć jej syna? Przecież naraziłaby się czterem królestwom! Owszem, wszyscy wiedzą, że Cesarzowa tym bardziej nienawidzi Kota, im bardziej Książę Thet go kochał, gdyż jest zazdrosną matką i uważa, iż Kot miał zły wpływ na jej syna. Ale przecież każda okazja jest dobra, by zwiększyć szansę odnalezienia jedynego następcy cesarskiego tronu, nieprawdaż? I to pomimo że ktoś puszcza po Cesarstwie wieści, jakoby ten Kot był bardziej sługą Mroku niż Księcia. Ja jednak w to nie wierzę. Gdyby tak było, to ten Najważniejszy Kot Cesarstwa nie zdychałby teraz, lecz cieszył się dobrym zdrowiem. Skoro na niego dybią…

– Dobra, dobra… – mruknął Włóczęga. – Idź już sobie. Masz wystarczająco wzmocnione siły do następnych kradzieży…

Złodziejaszek w milczeniu wziął worek, przerzucił gol przez ramię i skierował się ku gęstwinie lasu.

– W każdym razie życzę wam wszystkiego dobrego. Jaśnie Panu Kotu też. Ptak Złocisty niech będzie z wami… – rzucił na pożegnanie. – W końcu czy Książę Thet się odnajdzie, czy nie, to złodzieje zawsze byli, są i będą. A ktoś przecież musi władać Cesarstwem…! Lepiej, żeby to był Książę Thet niż Cesarzowa, która ostatnio jest bardziej cesarska niż Jego Dostojność Cesarz. Choć miało to książątko niecałe trzynaście lat, słynęło z rozumu, wielkiego serca i umiejętności współczucia innym, nawet tak marnym złodziejom jak ja! – Włóczykij roześmiał się, wzniośli w górę kciuk, a potem zniknął w gęstwinie.

– Kotyk – powiedziało nagle Dziecko, frunąc nad leżącym kocurem. – Kotyk – powtórzyło z naciskiem.

Kocisko, leżące do tej pory bezwładnie, nagle poru szyło się i półuchyliło jedno, zielone oko. Potem poruszyło wąsami i wzięło głęboki oddech.

– Czy ja żyję? – spytało.

– Żyjesz i będziesz żyć – powiedziałam wzruszona.! Z radości aż pocałowałam go w wielki, mądry łeb. Jonyk podfrunął i objął go małymi rączkami. Kot, nie podnosząc głowy, delikatnie polizał go po buzi różowym językiem. Różowym, a nie niepokojąco białym! – przypomniałam sobie medyczne prognozy Adama. – A zatem to był szok, a nie wewnętrzny wylew! Kotyk zdrowieje! Złota woda ze źródła, Kaph rzeczywiście czyni cuda…!

– …rzeczywiście czyni cuda – usłyszałam głos Adama kończący jakąś myśl, której jednak nie zrozumiałam, gdyż z najwyższym trudem budziłam się z niezwykle głębokiego i mocnego snu.

– Co czyni cuda? Woda? – wymamrotałam z zamkniętymi oczami.

– Jaka woda? Kroplówka i spokojny, bezpieczny sen wśród rodziny – zaśmiał się mąż. – Kotyk znów zaczyna wyglądać jak przerośnięty, zdrowy kocur. Owszem, rany jeszcze muszą się zabliźnić, noga porządnie zrosnąć, ale dziąsła ma już różowe. Na wszelki wypadek podam mu wieczorem jeszcze jedną kroplówkę i trochę wapna, żeby kość zrastała się szybciej. Dzisiejsza wizyta weterynarza jest już zbędna. Całuję was i jadę do szpitala. Pa!

Kocisko leżało sobie, bezczelnie rozwalone na kanapie, z łbem wspartym na grubych łapkach i wodziło za mną wzrokiem. Ja, obolała od spania na dmuchanym materacu, najpierw musiałam rozruszać zesztywniałe mięśnie. Kotyk, obserwując moje gimnastyczne popisy, ziewnął szeroko, pokazując białe, iście tygrysie zęby i różowiutkie dziąsła. Potem oblizał się znacząco.

– Głodny jesteś – stwierdziłam z zadowoleniem, głaszcząc jego futerko. Dziwne, ale wydało mi się solidnie wilgotne. Może Kotyk w nocy się spocił? Nie wiedziałam, że zwierzęta też się pocą. Jonyk coś zagaworzył niezrozumiale, więc zaraz dodałam: – Wiem, wiem, ty też jesteś głodny. Zaraz dostaniecie śniadanie.

Mój synek wyciągnął obie rączki w stronę Kota, który przeciągnął się, powoli, niepewnie wstał i pokuśtykał w jego kierunku.

– Tylko nie skacz, na Boga! – krzyknęłam i osobiście przeniosłam go do dziecinnego łóżeczka. Swoje to on sobie ważył… Już po chwili Jonyk ze zwierzakiem bawili się jak para starych przyjaciół. Kotyk bił Jonyka zdrową grubą łapką, ze starannie schowanymi pazurami, Jonyk zaś usiłował schwytać tę łapkę w swoją rączkę i zaśmiewał się gardłowo.

W południe jednak zjawił się weterynarz. Inny niż wczoraj. Wczorajszy miał najwyżej pięćdziesiąt lat, a dzisiejszy wyglądał na starca. Ale zdrowego starca. Wysoki, żylasty, o szczupłej śniadej twarzy, z zadowoleniem przyjął moją informację, że Kot zdrowieje i żadnej pomocy medycznej już nie potrzebujemy.

– Przyjrzę mu się i dam coś na wzmocnienie – powiedział, a ja cały czas zastanawiałam się, skąd znam jego twarz.

– Gdzieś już pana chyba widziałam… – rzekłam, przyglądając się, jak obmacuje starannie Kotyka.

– U Cesarzowej – powiedział i wepchnął Kotykowi do pyszczka dużą złocistą pigułkę. – Będzie po niej silny, a noga o wiele szybciej się zrośnie. On, jak pani wie, potrzebuje sprawnej nogi i to szybko.

– U jakiej Cesarzowej? – zdziwiłam się. – Na naszym osiedlu mieszkają jacyś Cesarzowie? Śmieszne nazwisko… Nie pamiętam, bym ich znała.

– To dobrze – powiedział weterynarz. – Nie wszystko należy pamiętać. Niech pani dba najlepiej, jak umie, o tego Kota. To jest szczególny i cenny Kot.

– Oczywiście, że szczególny i cenny – zgodziłam się z nim, zadowolona, że docenił niezwykłość Kotyka. – Jest ogromny, niezwykle mądry, ma każde oko w innym kolorze, niekiedy wydaje się wręcz, że umie mówić.

– Bo umie – potwierdził weterynarz.

– Pewnie, że tak – przytaknęłam. – Koty mówią wąsami, uszami, ogonem, a nawet całym ciałem. Kto zechce, może zrozumieć tę mowę.

17
{"b":"87905","o":1}