… nie. Wieża Czterech Królestw nie robiła miłego wrażenia. Była zbudowana z ciemnego kamienia, który tu i ówdzie się kruszył. Jej wysokość zdumiała mnie. Włóczęga opowiedział nam, że według zamierzeń nieznanych budowniczych Wieża miała dosięgnąć nieba i Boga. Nie dosięgła, a jej budowniczowie pokłócili się. Paru z nich zostało zabitych w bójce. Przez kilkanaście wieków Wieża stała pusta, martwa, więc nikt nie wiedział, że na jej szczycie tkwi Wisielec, czyli jeden z ostatnich żyjących-nieżyjących budowniczych. Powiesili go skłóceni koledzy, gdyż usiłował przerwać ich bójkę. Niestety, nie miał go kto uwolnić, gdyż ci, co pozostali, pozabijali się wzajemnie. W stanie pół życia i pół śmierci Wisielec jednak przeżył-nie przeżył. Odkryli go rycerze z Czterech Królestw, gdy razem z przedstawicielami Cesarstwa wyznaczyli sobie tu spotkanie, w celu przerwania wyniszczającej kraj wojny. Wojna trwała już kilkanaście lat i nikt nie pamiętał, kto z kim walczy i o co. Właśnie wówczas Cesarstwo zdecydowało, że od tej pory Wieża będzie miejscem rozejmu i nikt nie ma prawa zabić tu nikogo, nawet największego wroga. Rozkazowi ówczesnego Cesarza Podporządkowali się nie tylko ludzie, ale i zwierzęta, czarodzieje i demony, słowem, wszyscy i wszystko, co tylko zamieszkiwało w Cesarstwie.
– A Gimel? – spytałam, przypominając sobie to tajemnicze imię.
Włóczęga zmarszczył brwi i rozejrzał się niespokojnie.
– Nie wymawiaj jej imienia, gdy nie musisz. Z Gimel nigdy nic nie wiadomo. Ona sama sobie wyznacza prawa.
– A Złocisty Ptak? – spytałam znowu.
– Jedyną istotą, której Gimel się obawia, jest Złocisty Ptak. Gdyż On jest ponad wszystkim, jest Początkiem i Końcem. Ale nikt nie wie, gdzie Złocisty Ptak ma swoje gniazdo, choć od prapraprawieków wszyscy go szukają. Bo w tym gnieździe jest Rubinowe Jajo…
– Rubinowe Jajo? – zdziwiłam się.
– W twoim świecie Rubinowe Jajo, zniesione przed wiekami przez Złocistego Ptaka, nazywano kamieniem filozoficznym. I też poszukiwano go przez długie wieki. Bo Rubinowe Jajo spełnia wszystkie życzenia i odpowiada na wszelkie pytania. Nikt nigdy go nie znalazł…
Umilkliśmy, gdyż właśnie stanęliśmy u stóp Wieży. Nie miała ona okien ani bramy w normalnym znaczeniu tego słowa. Miała jednak nieregularne otwory, niektóre przy samej ziemi, inne zaś wyżej. Jonyk wpłynął jednym z nich i poszybował ku górze, jak mały ptaszek. Nas czekało pokonanie kilkunastu tysięcy zniszczonych kamiennych schodów i już z góry wyobraziłam sobie tę męczarnię…
Jednak w Wieży działała jakaś magia, gdyż wydawało mi się, że pokonuję naraz po sto schodów, jakby ciągnęła mnie dziwna siła. A może sprawiał to niezwykły wicher, który, choć na dworze było spokojnie, wiał tu cały czas, i to niemal z huraganową mocą? Wypychając nas cały czas ku górze?
– Czy zawsze jest tu tak okropnie?! – wrzasnęłam do Włóczęgi, aby przekrzyczeć świst wichru. Jonyk mknął przed nami jak kolorowa piłka.
– Nie, zawsze jest gorzej! – odkrzyknął Alef. – Ten wicher nas wznosi, jest nam pomocny. Inni na ogół wspinają się całymi tygodniami, a wiatr ich spycha! Widocznie Duchy Wieży ci sprzyjają!
– Mnie? – zdziwiłam się.
– Tobie lub Jonykowi. Albo wam obojgu! Lub naszej sprawie! – krzyknął Włóczęga. – Bywałem tu z takimi, których w ogóle nie wpuściły! Spadali z paru tysięcy schodów, niekiedy nawet łamiąc karki!
Z pomocą wichru osiągnęliśmy szczyt Wieży w cztery godziny zamiast w zwyczajowe, jak twierdził Alef, dziesięć dni. Gdy stanęliśmy na górnej platformie, stwierdziłam, że Wieża naprawdę sięgała chmur – choć nie sięgnęła nieba. Co dziwniejsze, miałam uczucie, że jest z niej do nieba dalej niż z ziemi.
– … ponieważ Bóg nie lubi tych, którzy myślą, że wchodząc po drabinie, są bliżej Niego – uśmiechnął się Alef w odpowiedzi do moich myśli. – Bóg jest wszak wszędzie, a nie tylko w górze.
Dopiero teraz zobaczyłam Wisielca. Na nasz widok wyraźnie się ożywił, a wcześniej zwisał nieruchomo, prawie jak martwy. Rzeczywiście wisiał powieszony za nogę, na grubym powrozie i na prawdziwej szubienicy. I nie był straszny. Był niesamowity. Mimo to Jonyk tańczył wokół niego jak zauroczony, w ogóle się nie bojąc. Gdy podeszłam, usłyszałam, że, frunąc wokół twarzy Wisielca, mój synek zadaje mu szeptem pytanie:
– Czy Kotyk żyje? Czy nic mu się nie stało? Czy mój Kotyk nie umarł?
Jonyk pytał szeptem, gdyż bał się usłyszeć głośną, złą odpowiedź. Wisielec zaś, także szeptem, odparł:
– Nie widzę go wśród martwych… – zamyślił się, jakby zapadł się w sobie i po dłuższej chwili dodał: – Ale nie widzę go też wśród żywych.
– Co to znaczy? – spytałam zaniepokojona.
– To znaczy, że nie ma go w Cesarstwie – odparł włóczęga.
– Więc gdzie jest?! – wrzasnęłam zirytowana. Wisielec wzruszył ramionami.
– Skoro nie ma go TU…
– A Książę Thet? – spytałam.
– Nie widzę go wśród martwych – powiedział Wisielec, lecz zaraz zasępił się, dodając: – Ale nie widzę go wśród żywych.
– Czyli że nie ma ich NIGDZIE – zezłościłam się.
– Uspokój się. Nie każdy potrafi zrozumieć Wisielca. To nie takie proste. On mówi zagadkami – szepnął Alet – Ale dzięki niemu wiemy przynajmniej tyle, że obaj, i Kotyk, i Książę, nie są martwi. To jest chyba najważniejsze.
– Ale co to znaczy, że nie są żywi?! – zdenerwowałam się znowu.
– Wisielec nie powiedział, że oni nie są żywi, tylko że nie widzi ich w tutejszej krainie żywych – powiedział z naciskiem Alef. – To może oznaczać, że Kotyk jest teraz TAM, w twojej krainie. Ona zaś…
– Gimel? – szepnęłam trwożnie. Alef tylko skinął głową.
– … Ona rozsnuła magię, która kryje Księcia Thet tak, że jest niewidoczny dla oczu śmiertelnika. Przebywa w Krainie Mroku, królestwie Gimel, pomiędzy śmiercią a życiem. Tam wzrok Wisielca nie sięga. Od początku tak myślałem. Kot też to podejrzewał. Dlatego tym razem jako ochotnika przyprowadził niemowlę, które widzi wszystko takie, jakie jest, bez względu na wysiłki magów czy czarownic. Bo w Krainie Mroku widzą tylko nieliczni, rozumiesz?
– Nie. I na razie nie chcę rozumieć – burknęłam. – Za to muszę się śpieszyć. Bo skoro Kotyk od dwóch dni, poraniony motyką, przebywa gdzieś w moim świecie, to być może zostało mu już niewiele czasu, aby rzeczywiście przejść do krainy martwych. Im szybciej go znajdę… jeśli w ogóle znajdę… tym większe ma szansę.
– No to spadamy! Pomagaj, Złocisty Ptaku! – krzyknął Włóczęga, i rzeczywiście zaczęliśmy w trójkę spadać w czeluść Wieży. Huraganowy wicher, który pomógł nam wspiąć się w górę, tym razem działał jak poduszka powietrzna. Spadanie wydawało się wręcz przyjemne…
– … nie chciałem cię budzić, ale dziś już naprawdę muszę iść do szpitala – szepnął mąż tuż nad moim uchem i postawił mi na kołdrze tackę ze śniadaniem. Odruchowo spojrzałam na Jonyka: spał z rączką tak ułożoną, jakby: obejmował nią wielkiego Kota.
– Idź spokojnie, damy sobie radę – odszepnęłam Adamowi. – Będziemy szukać Kotyka. A z tą wścieklizną to jak? Kiedy trzeba by szczepić Jonyka?
– Jeśli nie wyjaśni się, czy Kotyk jest chory, czy zdrowy, żywy czy martwy, to najpóźniej pojutrze Jonyk musi dostać serię zastrzyków. Na wszelki wypadek, sama rozumiesz… Nie wolno nam ryzykować. Może ta twoja Joanna skłamała, a właśnie ta moja, fałszywa, mówiła prawdę? I Kotyk naprawdę zaatakował Dziecko?
Pokiwałam głową, bo rzeczywiście wszystko mogło się zdarzyć i każda wersja mogła okazać się prawdziwą. Ale po co w ogóle zjawiła się w naszym domu ta druga, fałszywa Joanna…?