Литмир - Электронная Библиотека

– Może płacze ze strachu, a nie z tęsknoty? Może właśnie boi się, że Kot wróci i znów zrobi mu krzywdę? – spytałam z wahaniem.

– Może – odparł równie niepewnie Adam. – W każdym razie szukałem Kotyka przez wiele godzin w najbliższej okolicy, żeby się upewnić, czy jest wściekły, czy zdrowy. I nie znalazłem go…

– A ta Joanna?

– Ona odeszła od razu po tym wydarzeniu. Bardzo się zdenerwowała. Nie protestowałem, bo… to głupie, przecież Jonyk jest czteromiesięcznym niemowlakiem, który jeszcze tak niewiele umie okazać, ale… miałem uczucie, że Jonyk tej dziewczyny nie lubi.

„Skoro czteromiesięczne niemowlę umie pokazać, że na przykład nie cierpi szpinaku, a lubi marchewkę, to czemu nie mogłoby zademonstrować sympatii lub niechęci wobec ludzi?” – pomyślałam.

– Wiesz co, skoczę teraz do tej Joanny. Wezmę jej adres z agencji i wypytam ją jeszcze raz o tę całą historię.

– Po co? – spytał mąż. – Opowiedziałem ci wszystko najdokładniej, jak umiałem. Co jeszcze chcesz wiedzieć? Ona powie ci to samo co mnie. I nie wie, gdzie uciekł Kot. Pytałem ją o to. Bała się go, więc za nim nie biegła…

– Nie wiem, czego mogę się jeszcze dowiedzieć, ale chcę ją zobaczyć. I porozmawiać. Muszę tak zrobić – powiedziałam z uporem.

Nawet nie przebierając się po podróży, natychmiast wybiegłam z domu. W agencji, z której pomocą wynajęłam Joannę, dano mi adres domu, gdzie ta dziewczyna właśnie pracowała jako baby sitter . Odszukałam go bez trudu. Bez trudu też od razu rozpoznałam naszą niefortunną niańkę. Bawiła się z dwuletnim dzieckiem w ogrodzie, wystarczyło nacisnąć furtkę i wejść. Ona też mnie poznała i mój widok wyraźnie ją speszył. Pewnie wystraszyła się, że będę ją winić za postępek Kota, a przecież nie mogłabym jej niczego zarzucić. Ona też swoje przeżyła. Musiała się nieźle przerazić… Mam nadzieję, że Adam dopłacił jej coś do umówionej sumy.

– Joanno, chcę znać całą prawdę – powiedziałam od razu na przywitanie, gdyż nie lubię niczego owijać w bawełnę. – Ale naprawdę całą. Ze szczegółami.

– To pani już wie… Skąd? – spytała, wyraźnie zdenerwowana.

– Od męża. Właśnie wróciłam z lotniska i po rozmowie z Adamem przybiegłam prosto do ciebie. Muszę dokładnie znać przebieg tego wypadku…

– Wypadku? – powtórzyła ostrożnie i leciutko zarumieniła się.

– No, chcę wiedzieć, jak doszło do tego, że Jonyk jest aż tak poharatany. Ale zacznij od początku. Mów wszystko, po kolei, z najdrobniejszymi szczegółami – zarządziłam. „Gdy chcę, to wydaję nieomal królewskie rozkazy” – pomyślałam przelotnie.

– Więc pani dziecko jest poharatane…?! To znaczy, że coś mu się stało, gdy pani wyjechała? – zawołała Joanna wyraźnie zszokowana i zaraz pacnęła się ręką w usta, jakby chciała je sobie sama zamknąć.

– To ty niby tego nie wiesz? Jak to? Przecież byłaś przy tym! – teraz z kolei ja się zdziwiłam.

– Coś się stało? Coś złego? Niby gdy ja tam byłam, tak? No to ja już powiem pani całą prawdę, ale przysięgam, że nie jestem winna. Bo ja jej uwierzyłam – powiedziała zdenerwowana Joanna.

– Komu uwierzyłaś? – zdziwiłam się.

– No, tej pani kuzynce. Wzięła mój adres z agencji, przyszła do mnie do domu na dzień przed rozpoczęciem pracy u pani i powiedziała, że chce wam zrobić niespodziankę. Właśnie przyjechała z zagranicy. Więc już nie jestem potrzebna do opieki nad pani dzieckiem, bo ona się nim sama zajmie. No i jeszcze dodała, że pani mąż o wszystkim wie.

– Ja nie mam żadnej kuzynki. – szepnęłam zdezorientowana. – Widzisz, ja jestem z domu dziecka i nawet nie wiadomo, kim byli moi rodzice… Nigdy nie znaleziono mojej dalszej rodziny, ani wujków, ani ciotek, więc nie mam też nawet najmarniejszej kuzynki. Dlaczego nie zatelefonowałaś do mnie od razu, żeby sprawdzić, czy ta dziewczyna mówi prawdę?

Joanna nagle wybuchnęła płaczem.

– Bo ona dała mi ten piękny złoty pierścionek! Skusiłam się…

… i wyciągnęła przed siebie dłoń. Na serdecznym palcu dziewczyny tkwił wyjątkowo oryginalny pierścień, z dużym czarnym kamieniem. Był rzeczywiście piękny i coś mi przypominał, choć nie pamiętałam co. Zresztą to akurat nie było ważne.

– Jak wyglądała ta dziewczyna? – spytałam, już z góry wiedząc, że to też nie ma żadnego znaczenia. Pewnie i tak jej nigdy nie spotkam. „W każdym razie nie TU” – pomyślałam idiotycznie, tak jakby było jakieś TAM…

– Ona była taka ot, właściwie ładna, wysoka, ciemnowłosa. Miała bardzo białe zęby, jak jakaś aktorka… No i robiła miłe wrażenie, więc jej uwierzyłam. A nie powinnam. Czy dziecku stało się coś poważnego? – wyjąkała Joanna przez łzy. Nie dziwię się, że płakała. W końcu gdybym się uparła, mogłam powiadomić o jej lekkomyślności agencję i zapewne by ją z niej wyrzucono.

– Moje Dziecko podrapał Kot – powiedziałam sucho, a potem obróciłam się na pięcie, nie reagując na zdziwiony i zarazem pełen ulgi wyraz twarzy Joanny. Przypomniałam sobie, że ta dziewczyna mówiła mi, że lubi zwierzaki i ma w domu dwa koty. Nic dziwnego, że kocie zadrapania nie wydały jej się czymś poważnym! Ale ona nigdy nie widziała naszego kocura, jego łap i pazurów, no i nie widziała ran Jonyka…

– Więc „twoja” Joanna jest blondynką, tymczasem „moja” była brunetką. Psiakrew, że też nie wpadło nam do głowy, żeby ją sobie opisać, skoro pofatygowałaś się przed wyjazdem, żeby ją pooglądać. Ta druga dziewczyna mogła być przecież groźną psychopatką! – orzekł Adam, po wysłuchaniu mojej relacji. – Pierścionek zapewne jest z tombaku, a nie ze złota. Mimo to chciałbym wiedzieć, dlaczego jej tak zależało, żeby przyjść do naszego domu…

– A w takim razie Kotyk… – zaczęłam, pełna niepokoju i urwałam. Adam dokończył za mnie:

– W takim razie może to Kotyk poranił Jonyka, a może nie on. Jeśli nie on, to jednak trzeba byłoby powiadomić policję – zamyślił się Adam. – A jeżeli ta dziewucha naprawdę biła Kotyka motyką…

Drgnęłam, myśląc o makabrycznych śladach, doskonale widocznych na motyce do tej pory. Adam tymczasem głośno myślał:

– Może Kotyk, śmiertelnie przez nią zraniony, zawlókł się gdzieś i… i już nie żyje.

– Nie! – przerwałam mu. – Nie!

Przez wiele godzin szukałam naszego kocura. Obiegłam dookoła wszystkie domy, ogrody i różne dziwne miejsca, nawołując go głośno. Wszędzie porozklejałam karteczki, obwieszczające, że zginął trójkolorowy, wielki kot, wabi się Kotyk, na znalazcę zaś czeka bardzo wysoka nagroda. Zatelefonowałam nawet na policję i do schroniska dla zwierząt.

– Jeżeli żyje… – zaczął ostrożnie Adam, gdy wieczorem, znękana, kładłam się spać w pokoju dziecinnym. Jonyk znowu płakał i obracając główką na wszystkie strony, najwyraźniej szukał Kotyka. – Jeżeli żyje, to sam wróci – zakończył mąż. – A jeżeli nie, no to…

Zgasiłam światło i wzięłam Jonyka za rękę, żeby go uspokoić. Jego mała piąstka natychmiast zacisnęła się na moim serdecznym palcu…

…spadaliśmy. Tym razem tylko we dwoje: ja i Jonyk. Dziwne, że udało się to nam bez Kota – pomyślałam, lecąc.

– Nareszcie! – zawołał Alef zamiast powitania. Zresztą już wiedziałam, że gdy znikamy, to nie całkiem. – Co ja tu z wami miałem…! Musiałem cały czas opiekować się i tobą, i Jonykiem, bo zniknięcie Kota szalenie was zdenerwowało. A gdy jeszcze potem ty zniknęłaś bardziej niż zwykle… Przez jakieś cztery dni był z nami tylko twój cień. Owszem, jeśli trzeba, to umiem opiekować się niemowlętami, ale to nie jest moja specjalność.

Szliśmy mrocznym, gęstym lasem. Jonyk tańczył przed nami lub z tyłu i ciągle nawoływał Kota.

– Daj wreszcie spokój – mruknął do niego Alef. – Daj spokój, bo głowa mnie boli od twoich wrzasków.

Widziałam jednak, że był zdenerwowany. Z opowieści Włóczęgi wynikało, że Kot zniknął dwa dni temu. Przez chwilę jeszcze widniał między nami zarys jego sylwetki, zacierający się jednak coraz bardziej i bardziej, a potem Kotyk rozpłynął się w powietrzu! I to na naszych oczach! Było to w tydzień po opuszczeniu przez nas Królestwa Kielichów. Wcześniej ustaliliśmy, że teraz z kolei udamy się do Królestwa Denarów. Mieliśmy nadal zbierać wieści o Księciu Thet, których nie uzyskaliśmy w Królestwie Kielichów, i szukać śladów Złocistego Ptaka, Który Wszystko Wie i Wszystko Widzi. Gdy zniknął Kotyk, Alef jednak zmienił decyzję i zaczęliśmy się kierować ku Wieży Czterech Królestw. Nas o zdanie nie pytał, gdyż „cienie trudno pytać o cokolwiek” – wyjaśnił ze złością.

– A dlaczego idziemy do tej jakiejś Wieży? – spytałam.

– Bo tylko Wisielec może nam powiedzieć, czy Kotyk jeszcze żyje. Przy okazji powie nam, czy żyje też Książę Thet, czy raczej niepotrzebnie się trudzimy. Widzisz, Wisielec fantastycznie wprost tropi ślady życia i śmierci, właśnie dlatego, że jest Wisielcem.

Wzdrygnęłam się:

– Nie chcę oglądać żadnego Wisielca!

– Ależ chcesz, skoro tylko on zna prawdę – odparł Alef z niezmąconym spokojem. – Zaraz za tym lasem ujrzysz Wieżę. Wisielec wisi na jej szczycie. Pogadamy sobie z nim…

– Wisi i żyje?! Myślałam, że Wisielec to jego przezwisko, ale że z tym wiszeniem to jakiś żart! – zdenerwowałam się. – Jeśli to jest prawdziwy wiszący i martwy Wisielec, to naprawdę nie chcę go oglądać!

– Ten wisi sobie tutaj, powieszony nietypowo, bo za nogę, a wisi tak już od wieków. A jeśli idzie o jego martwość… hm… on żyje i zarazem nie żyje. Jest cały czas na granicy życia i śmierci, i dlatego tylko on wie, czy ktoś jest jeszcze wśród żywych, czy już wśród martwych. Kotyk, gdy jeszcze był z nami, też planował wyprawę do Wieży, choć nie od razu. Najpierw chciał zasięgać języka w kolejnych Królestwach. No, ale jego zniknięcie zmienia sytuację. Zanim zaczniemy go szukać, musimy wiedzieć, czy w ogóle warto – wyjaśniał mi cierpliwie Alef.

Jonyk ruchem tancerza na lodowisku poszybował nagle naprzód, więc i ja przyśpieszyłam kroku. Las właśnie się skończył i między drzewami, na rozległej polanie, ujrzałam sterczącą ponuro niezwykle wysoką Wieżę. Jej czubek krył się już w chmurach i wcale nie było go widać.

14
{"b":"87905","o":1}