– Wypluj te słowa – powiedział ponuro, gdy już opanował zaprzęg i odwrócił głowę, patrząc na mnie mało przyjaźnie. – My, mieszkańcy Królestwa Kielichów, nie lubimy kłopotów. Jeżeli wnosicie je ze sobą, to lepiej od razu zawróćcie tam, skąd idziecie.
– Ta kobieta jest królową państwa nie podlegającego Cesarstwu, więc niewiele wie o naszych obyczajach. Na przykład nie wie, że tamtego imienia się nie wymawia, aby nie ściągać złego Losu. Wybacz jej – powiedział układnie Kotyk. Gdy chciał, był rzeczywiście dworskim Kotem!
– Jesteś królową? Doprawdy? – spytał z szacunkiem woźnica, a ja kątem oka dostrzegłam tajemniczy uśmiech na twarzy Alefa.
– Doprawdy. Jestem – odburknęłam i bezwiednie wyprostowałam plecy. Królowe powinny nosić się godnie. Psiakrew, na śmierć zapomniałam o tym, że wmówiłam Cesarzowej, iż jestem królową! Czy to aby nie niesie ze sobą jakichś dodatkowych komplikacji?
– Królowa czy zwykła kobieta – rodzą się tylko jeden raz i jeden raz umierają. A to, co pośrodku, między narodzinami a śmiercią… – tu Alef wykonał jakiś nieokreślony gest ręką, jakby to, co pośrodku, w ogóle się nie liczyło we wszechświecie.
– Nie żartuj. To, co pośrodku, jest najprzyjemniejsze – wtrącił woźnica.
Akurat zajechaliśmy pod ów piękny, radosny zamek i jeszcze nie zdążyliśmy wysiąść z powoziku, gdy już podbiegli czterej paziowie z kryształowymi kielichami, napełnionymi złocistym płynem.
– Witajcie w zamku Króla i Królowej Kielichów. Pijcie za zdrowie nasze i wasze, za spokój i radość – rzekli chórem.
Nikt z naszej grupy się nie wzdragał i wszyscy wychyliliśmy swoje kielichy. Napój smakował wybornie i ledwo skończyłam go pić, poczułam, że opada ze mnie całe zmęczenie długiej pieszej wędrówki, a nawet pamięć złych zdarzeń. Kotyk wsadził do kielicha prawie całą mordkę, a Jonyk, ku memu zdziwieniu, radził sobie podobnie jak Kotyk, choć TAM, w domu, muszę go karmić łyżeczką lub butelką ze smoczkiem.
Ledwo skończyliśmy pić, paziowie zawiedli nas do wytwornie urządzonych dwu komnat: jednej dla Alefa z Kotykiem, a drugiej dla mnie z Jonykiem. Tam już czekała nas kąpiel i nowe, śliczne szaty. Jonyk wyglądał wprost uroczo w tęczowej tunice, która przy jego tanecznych ruchach falowała jak skrzydła motyla. Moja tunika, rozłożona na iście królewskim łóżku z baldachimem, była równie tęczowa, lecz bardziej zdobna. Zaczęłam ją wkładać, a gdy już wychyliłam głowę ze zwojów materiału, spostrzegłam, że na przykrywającym łoże brokacie leżała… prawdziwa korona! Lśniła tak oślepiającym, złocistym blaskiem, że zaskoczyło mnie, iż nie dostrzegłam jej wcześniej. Chwilę się wahałam, gdyż było to jednak fałszerstwo. Nie byłam królową, jedynie ją udawałam. „Skoro jednak mam ją udawać, to pójdę na całość!” – pomyślałam z zadowoleniem i wiedziona jakimś impulsem, włożyłam koronę na głowę. Podbiegłam do lustra. Wyglądałam rzeczywiście po królewsku. Widać, gdy dotarła tu wieść, że jestem królową, władcy tego kraju postanowili odpowiednio mnie uhonorować…
Na zamkowym korytarzu zderzyłam się z Kotykiem, który miał na szyi koronkową kryzę, i z Alefem. Ten jednak, ku memu zdumieniu, w ogóle nie zdjął swego stroju Włóczęgi.
– Strój zmienia naturę człowieka, a moja natura mi odpowiada – mruknął na widok mego zdziwienia i sam z kolei zdziwił się, patrząc na moją złociście połyskującą głowę.
Kotyk tymczasem zerknął na Alefa jakby z poczuciem winy i ku memu zdumieniu jednym ruchem łapy zerwał kryzę. Nie miałam ochoty iść w jego ślady i rozstawać się z tym ślicznym strojem, a już zwłaszcza z koroną.
– Ja, skoro już przez przypadek jestem królową… – zaczęłam usprawiedliwiająco, poprawiając złotą ozdobę na głowie, i urwałam, gdyż po wąskich wargach Włóczęgi przebiegł ironiczny uśmiech. A może mi się zdawało? Zresztą czy jako królowa muszę się przed kimkolwiek tłumaczyć? Zwłaszcza przed byle włóczęgą?
Jonyk, w tunice czy bez niej, był ciągle sobą: tańczącym niemowlakiem, a swój tęczowy strój traktował nie lepiej niż bawełnianą koszulkę i pampersa. Poczułam, że ta trójka – Dziecko, Kot i Włóczęga – nie zachowuje się zbyt godnie jak na orszak cudzoziemskiej królowej, i trochę mnie to zirytowało. Jednak nie miałam czasu, aby ich zbesztać.
Król i Królowa Kielichów przywitali nas w sali tronowej, mnie traktując z ogromnym szacunkiem, jako równą im samym. Z satysfakcją zerknęłam na Alefa, myśląc, że pewnie mi zazdrości, ale czy taki Włóczęga jak on może spodziewać się królewskiego traktowania…?!
Z sali tronowej przeszliśmy do ogromnej komnaty, gdzie zalegliśmy na miękkich sofach, obsługiwani przez dworzan, którzy podsuwali nam najlepsze mięsa, jarzyny, owoce, wyszukane słodycze i napoje.
– Skąd Wasza Królewska Mość wzięła się w grupie ochotników ratujących Księcia Theta? – zdziwiła się Królowa Kielichów, która była nie tylko piękna, ale i oryginalnie ubrana. Zazdrościłam jej zwłaszcza korony, wysadzanej lśniącymi brylantami. Moja była o wiele skromniejsza i połyskiwał w niej tylko jeden, czarny kamień. – Nigdy bym nie pomyślała, że jakakolwiek królowa zechce być ochotnikiem w tak niebezpiecznej wyprawie! W dodatku narażając się Cesarzowej… – dorzuciła tymczasem Królowa Kielichów, ściszając głos.
– Moja Królewska Mość też by tego nie pomyślała – odparłam ze złością. – Zwłaszcza iż Księcia Theta nie znam i doprawdy nie wiem, po co mam gonić piechotą po wielkim, nieznanym Cesarstwie. Wszystkiemu winien jest ten Kot. To on naraża, i mnie, i moje jedyne Dziecko.
Zdawało mi się, że słyszę, jak Kotyk szepce do ucha Alefa jedno krótkie słowo: „Gimel…” Ale chyba było to złudzenie. Przecież wiedział, że jest to imię zakazane!
– Właściwie to jak i kiedy zaginał Książę Thet? Różne słyszymy o tym opowieści… – zagadnął Król Kielichów, człowiek wesoły i tęgi od jedzenia i picia. W tym Królestwie zdaje się lubili wszystko, co było przyjemne dla ciała, i pomyślałam, że warto tu zostać dłużej, zamiast tułać się po jakichś wertepach i narażać na niebezpieczeństwa.
– Książę, który wkrótce skończyłby trzynaście lat, pół roku temu po prostu zniknął ze swej komnaty w cesarskim zaniku. Wieczorem wszedł do niej, aby ułożyć się do snu, a gdy rankiem zastukali pokojowcy, komnata była pusta. Całą noc pod drzwiami stali strażnicy i wszyscy klną się, że Książę nigdzie nie wychodził. Mimo to zniknął z zamkniętego szczelnie pokoju! – odparł Kotyk.
– Ale ty, Kocie, który ani we dnie, ani nocą nie odstępowałeś Księcia od dnia jego narodzin, byłeś niemal jego cieniem, nawet podobno sypiałeś w jego łożu, dlaczego nawet ty nie wiesz, co się stało? – spytała Królowa.
– Właśnie tej nocy, po raz pierwszy od bardzo dawna, wspiąłem się na dach zamku, aby pośpiewać do księżyca – szepnął Kotyk i przelotnie zrobiło mi się go żal. Lecz zaraz przypomniałam sobie, że koty są fałszywe. Ten zapewne też kłamał. Oczywiście! Miał pilnować swego ukochanego Księcia, a łaził po dachach!
– Właśnie dlatego, że cię nie było, jesteś pierwszym podejrzanym, chyba o tym wiesz – powiedział obojętnie Król, pochłaniając trzecie indycze udko zapieczone w miodzie. Widać było, że nieszczególnie interesuje go, kto będzie rządzić Cesarstwem, byle on miał spokój.
– Wiem o tym i czuję się winny. Wynajduję coraz to nowych ochotników, którzy próbują odnaleźć Księcia. Niestety, żadnemu z nich to się nie udało, a jeden zaginął bez wieści. Pewnie do dziś szuka Księcia – powiedział ponuro Kotyk.
– I masz nadzieję, że teraz także zaginie Nasza Królewska Mość z naszym królewskim synem – powiedziałam jadowicie. – Ale przeliczyłeś się. Przerwiemy tę beznadziejną wyprawę. Nasze Dziecko, jak widzę, dobrze się czuje w Królestwie Kielichów i nie mam zamiaru go dłużej narażać…
– Pani, całe nasze królestwo jest do twojej dyspozycji… – rzekł wdzięcznie tłusty Król.
– … i całe jedzenie – wtrącił Alef. – Masz szansę stać się równie królewska jak Jego Wysokość.
– Jak śmiesz mówić do mnie tym tonem! – zawołałam w gniewie i zwróciłam się do królewskiej pary: – Wygońcie go z zamku! Nie pojmuję, co tu robi taki zwykły Włóczęga! W moim zamku byłoby to niemożliwe.
Królowa spuściła oczy, a Król powiedział zmieszany:
– Prawa gościnności nakazują nam podejmować każdego, kto się pojawi, bez względu na pochodzenie czy strój…
– Ależ to głupie! W moim królestwie mogę wygnać wszystkich, którzy mi się nie podobają! Nie macie w takim razie żadnej władzy! – zawołałam oburzona.
Para królewska milczała, zapewne zastanawiając się nad moimi słusznymi uwagami, a ja kątem oka dostrzegłam, że Alef z Kotykiem coś szepczą. I znów zdawało mi się, że słyszę słowo „Gimel” i drugie słowo: „korona”. Ale zanim ponowiłam żądanie, aby wyrzucono Włóczęgę i Kota, Jonyk podpłynął do mnie z gracją tańczącego motyla i… malutką rączką zrzucił moją śliczną złotą koronę! Cenny klejnot, dźwięcząc po kamiennej posadzce, potoczył się głęboko pod stół! Najpierw w złości trzepnęłam w łapę Dziecko, które jednak nie rozpłakało się, lecz spojrzało na mnie uważnie. Z równą uwagą przyglądali mi się Kotyk z Alefem. Złość mi przeszła, za to poczułam pulsujące uderzenie krwi w skroniach.
– Tak strasznie boli mnie głowa – szepnęłam, przyciskając dłonie tam, gdzie wcześniej uciskała mnie królewska ozdoba.
Król i Królowa Kielichów przyglądali nam się ze zmieszaniem. Król, posapując, rozglądał się wokół za koroną. Królowa udawała, iż nie dostrzega, że dzielą nas jakiekolwiek konflikty.
– Skąd Wasze Dostojności mają tę koronę? – spytał Alef po chwili ciszy.
– To nie jest nasza korona – speszyła się Królowa Kielichów. – Takiego klejnotu nie ma w naszym skarbcu. Myślałam, że obecna tu królowa z Dalekiego Kraju przywiozła tę koronę ze sobą, w podróżnym bagażu.
– Korona leżała na moim łożu, w komnacie, obok tej sukni. Tylko dlatego ją włożyłam – powiedziałam, nadal czując pulsujący w skroniach ból. Miałam uczucie, że korona pozostawiła mi krwawy ślad.
– Nikt z nas nie nakazał jej tam kłaść. W skarbcu są tylko te nasze dwie korony, które wkładamy, gdy zjawiają się dostojni goście… – powiedział zdziwiony Król.