Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W końcu, ściskając mocno w pięści okrągły kamień, zbliżył się do beczki, palcami drugiej ręki namacał obejmy mocujące ją do ściany i uderzył. Po piwnicy rozniósł się głuchy huk. Feliks znieruchomiał i nasłuchiwał przez chwilę, ale poza dzwonieniem w uszach nie usłyszał nic.

Choć nie wszystkie uderzenia trafiły w cel, ześlizgując się po obejmach lub lądując na ścianie, śruby w końcu puściły. Feliks wyprostował się i wyrwał beczkę z drugiej obejmy, zapierając się plecami o ścianę. Na ziemię polała się stęchła woda.

Żniwiarz zaciągnął beczkę w miejsce, nad którym spodziewał się znaleźć klapę. Odwrócił ją dnem do góry i stanął na niej. Wyciągnął ręce w górę i dokładnie badając pozdzieranymi opuszkami palców deski w suficie, odnalazł właz. Spróbował go popchnąć, ale coś go blokowało od góry. Prawdopodobnie rozłożono na nim ciężki dywan. Lecz Feliks nie zamierzał poddać się tak łatwo. Przykucnął na beczce i sięgnął ręką po krzesło. Przez moment jego dłoń machała w powietrzu, ale zanim stracił równowagę, spoczęła na drewnianym oparciu. Podciągnął je i, opierając się o belki stropowe, ustawił krzesło na beczce.

Sprawdził stabilność swojej konstrukcji i zaklął głośno, gdy uznał, że nikt normalny nawet nie próbowałby na niej nawet stanąć, a potem wspiął się na krzesło i, przyciskając bark do włazu, naparł na niego z całej siły. Krzesło zatrzeszczało głośno, chybocząc się na wszystkie strony, beczka zaskrzypiała, ale klapa uniosła się o kilka centymetrów.

Feliks zrobił sobie przerwę na złapanie oddechu trwającą nie dłużej niż minutę i znów spróbował sforsować właz, który tym razem podniósł się jeszcze wyżej. Dało się słyszeć szuranie przesuwanego po podłodze dywanu.

– Jeszcze troszeczkę – sapnął żniwiarz, gdy krzesło zaczęło się niebezpiecznie chwiać. – Jeszcze odrobina…

Teraz mógł już wsunąć całe ramię w szparę, która powstała po uniesieniu włazu. Nagle krzesło się złamało, a Feliks, tracąc oparcie pod nogami, runął z hukiem na ziemię.

Uderzenie wypchnęło mu całe powietrze z płuc. Przed oczami na sekundę rozbłysło oślepiające światło, a potem żniwiarz znów pogrążył się w absolutnej ciemności.

Gdy tylko odzyskał oddech, spróbował usiąść na ziemi, dokonując szybkiej analizy obrażeń. Wszystko go bolało, ale najwyraźniej miał tyle szczęścia, że nic sobie nie złamał. Po dłuższej chwili znów się podźwignął, wsunąwszy za pasek ułamaną nogę krzesła. Wlazł na beczkę i ustawił na niej już trzynogie krzesło. Ostrożnie balansując na uszkodzonym meblu dosięgnął do klapy.

– Ostatnia szansa – zadecydował.

Wiedział, że krzesło i beczka nie wytrzymają więcej prób.

Spiął wszystkie mięśnie i sapiąc z wysiłku, podniósł właz jeszcze wyżej, blokując go ułamaną nogą krzesła. Wybił się stopami z krzesła, podciągnął na rękach i wkrótce znalazł się w pokoju nad piwnicą. Wyczołgał się spod dywanu i na chwiejnych nogach stanął przy drzwiach, nasłuchując.

Nie usłyszał żadnego dźwięku, dlatego delikatnie uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz. Panował w nim półmrok, ale dla Feliksa, który właśnie spędził kilka godzin w ciemnościach gęstych jak smoła, było tam tak jasno niczym w samo południe.

Nie miał przy sobie żadnej broni, a telefon mu zabrali. Jak miał uratować Magdę, skoro nie wiedział, gdzie ona jest, ani nawet nie mógł do niej zadzwonić i ostrzec przed niebezpieczeństwem?

Zajrzał ostrożnie do drugiego pokoju, ale nie było tam żywej duszy. Ruszył więc do kuchni, lecz i ona była pusta. Wzrok Feliksa padł na suszarkę do naczyń stojącą przy zlewie. Wystawała z niej rękojeść długiego noża. Bezszelestnie wysunął go, sprawdził, czy jest dobrze wyważony i ostrożnie przejechał palcem po ostrzu. Gdyby zechciał, mógłby się nim ogolić.

Tak uzbrojony wyszedł z domu. Popołudniowy skwar zelżał trochę, słońce skryło się za chmurami, a ciemny horyzont przeszyła błyskawica. Chwilę potem po niebie przetoczył się potężny grzmot. Trawy i drzewa stały nieruchomo i nawet najmniejszy podmuch wiatru nie mącił dusznego powietrza. Wieś zdawała się tak samo opuszczona, jak kilka godzin wcześniej, gdy nieświadom tego, co działo się tuż pod jego nosem, przyjechał tu na rowerze, szukając samochodu, którym uprowadzono Nadię.

Feliks ostrożnie dotarł do zarośniętego ogrodu. Kilka metrów przed nim stał leżak, a na nim leżał Blank. Feliks uśmiechnął się pod nosem. Żniwiarz czy nie, każde ciało ma swoje prawa, szczególnie do popołudniowej drzemki.

To jest za proste – pomyślał, bezgłośnie krocząc w kierunku wroga. A może to pułapka? – poczuł ukłucie niepokoju. Cóż… Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

Zaszedł fotel od tyłu i przyłożył zimne ostrze do gardła Blanka dokładnie w tej samej chwili, gdy po niebie przetoczył się kolejny grzmot.

Stary żniwiarz otworzył oczy, nawet nie drgnąwszy.

– Gdzie mój telefon? – warknął Feliks.

– Pierwszy go zabrał. Wielu już było zamkniętych w naszej piwnicy. Krzyczeli, hałasowali, często przyprawiając mnie o ból głowy. Wielu próbowało, ale tylko tobie i Nadii udało się uwolnić. Jak to zrobiłeś?

– Daj mi swój telefon. – Feliks był pewien, że ma coraz mniej czasu.

– Nie mam telefonu, a ty i tak już nie zdążysz…

– Zabiję cię – zagroził Feliks, mocniej przyciskając ostrze do pomarszczonej skóry, delikatnie ją nacinając.

– Proszę bardzo. Znajdę kolejne ciało. Będzie to pewne utrudnienie, ale nie aż tak wielkie.

– Gdzie jest Magda?

– To śmieszne, że jest tak blisko. I przyszła do niego po śmierć…

Feliks z trudem powstrzymywał się, aby nie poderżnąć starcowi gardła.

Nagle usłyszał warkot silnika na drodze wiodącej przez wieś.

Żniwiarz wiedział, że nie wyciągnie już nic sensownego od Blanka. Trzeba będzie spróbować gdzieś indziej. Mocniej zacisnął pięść na rękojeści noża i uderzył starca w skroń. Ten stęknął głucho i zwiotczał na fotelu.

– Wiem, jak wyglądasz – warknął Feliks. – Jeszcze cię dopadnę.

Ignorując ból promieniujący na całe ciało, popędził na podjazd, gdzie z samochodu wysiadało właśnie dwóch potężnych potępieńców.

– Ej, ty… – zaczął ten bliższy, gdy w jego szyję wbiło się ostrze rzuconego przez Feliksa noża. Złapał się za gardło, a spod jego palców trysnęła jasna krew. Osunął się na ziemię, charcząc głośno.

Żniwiarz dopadł do niego, wyszarpnął nóż i ruszył w stronę drugiego potępieńca. Ten z przerażeniem w oczach cofnął się nieco, chcąc sięgnąć po coś w samochodzie. Feliks kopnął drzwiczki, uderzając nimi w żebra potępieńca. Drab osunął się na kolana. Żniwiarz jedną dłonią złapał go za głowę i uderzył nią w samochód, a potem przyklęknął przed nim i przyłożył mu nóż do gardła.

– Gdzie Magda? – warknął cicho.

– Ee? – stęknął barczysty mężczyzna.

– Gdzie Pierwszy?!

– W starym… hotelu…

Feliks przejechał ostrzem po jego szyi. Wiedział, że tak naprawdę go nie zabije. Że za jakiś czas to potężne ciało zamieni się w kupę zgniłego mięsa, które kiedyś może było krową lub świnią, a potem wygrzebie się z niego ohydny stwór nie większy od szczura. Jednak nie mógł pozwolić mu ostrzec jego pana.

Obolały, brudny i zakrwawiony wyszedł na brukowaną ulicę, dzierżąc w dłoni kuchenny nóż. Niczym anioł zemsty i śmierci stanął na środku drogi. Gdyby w to wszystko nie była zamieszana Magda, może doceniłby dramatyzm sytuacji, gdyż w tej samej rozległ się grzmot, a niebo już w połowie zakryło się czarnymi chmurami. Powiał zimny wiatr, mierzwiąc mokre od potu włosy żniwiarza.

Feliks wziął głęboki wdech, a potem zerwał się do biegu.

Szybko dotarł do skrzyżowania za Grzmiącą, gdzie stał samochód Magdy, co utwierdziło go w przekonaniu, że potępieniec nie kłamał, jak i również napełniło jego serce jeszcze większym strachem.

¢

Magda cofnęła się o krok. Zerknęła przez ramię i ujrzała wielką wyrwę w podłodze, która była stanowczo za blisko niej. Pod butami zachrzęściła cienka warstwa gruzu.

Serce biło jej jak oszalałe, setki myśli przelatywały przez umysł z prędkością światła, lecz żadna z nich nie odpowiedziała na pytanie: „co zrobić, aby wyjść z tego cało?”

76
{"b":"725614","o":1}