– Ano widziałem tego ducha! – zapewnił niski, wysuszony staruszek w czerwonych adidasach i czapce moro.
– Ducha?
– Tak, ducha, taka zjawa, niby biała, a jednak przeźroczysta.
– Ty, Stachu, głupot nie pieprz! – ofuknął go kolega w niebieskich adidasach i koszuli w kratę. – To wcale nie zjawa była, a błędne ogniki!
– Błędne ogniki występują tylko na bagnach, a to było w środku lasu! – pouczył go Stachu.
– No to jak w końcu było? – zapytał Feliks.
– Panie, my pewni nie jesteśmy, bo to już ciemno było, a my mieli trochę w czubie. Wie pan, Staszkowi wnuk się urodził, trzeba było uczcić. Ale coś tam w lesie siedzi. Licho jakie!
– Tylko pan nie mówi głośno, że to my powiedzieliśmy, bo tu we wsi się z nas śmieją, że widy jakieś mamy – dodał ściszonym głosem Staszek.
– A gdzie dokładniej to się stało? – zapytał Feliks, czując, że jego cierpliwość powoli się wyczerpuje.
– Jak postawisz pan nam po dwa piwa, to pokażemy! – obiecał mężczyzna w niebieskich adidasach.
– Zatem chodźmy.
Mężczyźni żwawo ruszyli przed siebie. Po drodze na zmianę opowiadali o tym, co widzieli, a za każdym razem ich wersja odrobinę różniła się od poprzedniej.
– Nie notujesz pan? – zapytał niespodziewanie Staszek, patrząc znacząco na Feliksa.
– Nie muszę, mam świetną pamięć – zapewnił żniwiarz.
Mężczyzna zmierzył go podejrzliwym wzrokiem, nie do końca wierząc jego słowom.
– To tu. – Jego kolega zatrzymał się. – Przysnęliśmy sobie pod tym o świerkiem, a tam – powiedział i wskazał ręką na las – pokazały się te światełka.
– Jesteście panowie pewni?
– Taa. To co z tym piwem? – zapytał Staszek, nerwowo przeskakując z nogi na nogę. – Zimno tu jakoś i tak nieprzyjemnie…
Feliks sięgnął do kieszeni i podał mężczyznom banknot dziesięciozłotowy. Nawet nie narzekali, że to za mało na cztery piwa w wiejskim sklepie, tylko pospieszyli ku drodze, aby znaleźć się jak najdalej od nawiedzonego miejsca.
Żniwiarz uśmiechnął się. Przecież jeszcze we wsi byli mężnymi pogromcami duchów, opowiadającymi, czego by oni nie zrobili z takim lichem, gdyby znów je zobaczyli.
Kiedy miał pewność, że panowie są już daleko, a on został w lesie sam, pokręcił się wokół, szukając jakichkolwiek śladów lub naruszonej ziemi. Nie znalazł nic, ale też i nie miał na to zbyt wielkich nadziei. W końcu światełka pojawiają się w tej okolicy od wielu miesięcy.
Położył się na miękkim mchu pod świerkiem, założył ręce za głowę i przymknął oczy, wsłuchując się w odgłosy lasu. Dawno temu ukrywał się pod podobnym drzewem przed pościgiem niemieckich żołnierzy przekonanych, że jest dezerterem.
Po niedługim czasie usnął, śniąc o innym, odległym życiu. Zbudził go dopiero wieczorny chłód. Zrobiło się ciemno, a zwierzęta zaczęły wychodzić na łowy. Wysoko między gałęziami drzew prześwitywały gwiazdy i sierp księżyca.
Wkrótce ujrzał to, na co czekał – mgliste, delikatne światełka. Były bardzo niewyraźne, ale szybko ustalił, pod którym drzewem krążą. Po lesie echem rozlegał się szloch.
Feliks wstał z ziemi i ruszył w kierunku światełek, które natychmiast zgasły. Płacz urwał się. Żniwiarz zatrzymał się przed brzozą, pod którą znajdowało się niewielkie wzniesienie.
– Jeśliś chłopiec, nadaję ci imię Adam – powiedział głośno Feliks. – Jeśliś dziewczynka, nadaję ci imię Ewa. – Wyjął z kieszeni małą buteleczkę i skropił ziemię wodą święconą.
– Żegnaj, maluchu – westchnął i wrócił na mech pod świerkiem, lecz już nie usłyszał płaczu, ani nie ujrzał światełek.
Ludzie od zawsze twierdzili, że żyją w czasach bardziej cywilizowanych niż poprzednia epoka. Lecz niektórych rzeczy woleli po prostu nie zauważać. Na przykład tego, że sąsiad zagroził córce, że wyrzuci ją z domu, jeśli będzie miała nieślubne dziecko. A młoda dziewczyna bała się tak bardzo, że nawet nie chciała szukać szansy na życie dla swojego maleństwa. I choć światełka nad tajemnymi miejscami pochówku świeciły coraz rzadziej, dla Feliksa nadal było to zbyt często.
– Wciąż żyjecie w ciemnocie – powiedział, przechodząc przez milczącą wieś.
Magda wracała do domu niepocieszona. Przed południem Feliks narzekał na jej metody poszukiwania zjaw, potem mama chciała tysiąc rzeczy na raz i goniła ją po całym mieście, żeby je załatwiała. Magda miała nadzieję, że popołudniowe spotkanie z Mateuszem poprawi jej humor, ale ledwo usiedli w kawiarni, a rozdzwonił się jego telefon.
– Wujek wzywa mnie do pracy – jęknął chłopak. – Coś się im popsuło… Wybaczysz mi?
– Jasne, ale jutro będziemy musieli to nadrobić – odparła z wymuszonym uśmiechem.
– Oczywiście. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam, że muszę cię tak zostawić.
Pocałował ją w policzek i już go nie było, a Magda musiała zjeść dwa zamówione kawałki ciasta w samotności.
Teraz zapadała już wieczorna szarówka, a dziewczyna wracała pieszo przez miasto, bo przecież Feliks zabrał jej samochód, aby sprawdzić, czy tajemnicze światełka rzeczywiście są, jak sugerowała, porońcem.
Właśnie zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Mateusza i zapytać, jak idzie mu naprawa, gdy zdała sobie sprawę z tego, że gdy kilka godzin wcześniej mama wysłała ją po coś do domu, zostawiła tam swój telefon.
– Niech to szlag! – Zatrzymała się na środku chodnika i rozejrzała bezradnie.
Do domu Feliksa miała już niecałe pięćset metrów, a powrót po telefon oznaczał ponowne przejście przez całe miasto.
– Mogłam nie dawać Feliksowi samochodu – mruknęła ze złością i zawróciła.
Normalnie nawet nie przeszłoby jej przez myśl, żeby wracać taki kawał drogi po telefon, ale istniała szansa, że wieczorem zadzwoni do niej Mateusz, a tego nie chciała przegapić. A nie daj Boże, gdyby telefon odebrało któreś z rodziców.
Na tę myśl jeszcze bardziej przyspieszyła kroku.
Nagle kątem oka ujrzała ciemny kształt w parku. Czarniejszy niż noc, stał pod drzewami, gdzie nie docierało światło lamp ulicznych. Magda gwałtownie zatrzymała się i wpatrzyła w postać utkaną z ciemnego dymu. Jej serce zabiło szybciej. Przez ostatnie dni niemal zapomniała o cienistym i jego dziwacznym zachowaniu.
Nie spuszczała z niego wzroku, bojąc się, że jeśli chociażby mrugnie, czarny dym rozwieje się. Zrobiła kilka kroków w jego stronę. Weszła na ulicę i wciąż szła przed siebie. Mijający samochód zatrąbił na nią przeciągle, ale nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Cienisty patrzył, jakby oczekiwał, że dziewczyna zaraz stanie z nim twarzą w twarz. I tak rzeczywiście zamierzała zrobić.
Gdy wkroczyła do parku, zrobiło się jakby chłodniej, a na rękach pojawiła jej się gęsia skórka. Od ciemnej postaci dzieliło ją zaledwie kilka metrów – już czuła charakterystyczny zapach.
Cienisty przeszył ją spojrzeniem czerwonych oczu, powoli uniósł rękę z dymu i wskazał na coś z boku. Magda z niechęcią oderwała od niego wzrok i zerknęła we wskazanym kierunku, ale nie zauważyła tam nic szczególnego. Ot, tylko parkowe alejki.
– Nie rozumiem. Co chcesz mi pokazać? – zapytała szeptem.
Cienisty otworzył usta, z których nie wydobył się żaden dźwięk, ale Magda miała wrażenie, jakby jej mózg zaczął wibrować. Nie było to bolesne, ale z całą pewnością nieprzyjemne. Zatkała uszy dłońmi, lecz niewiele to pomogło.
– Przestań! – rozkazała.
Stwór zamknął usta, opuścił rękę i przesunął się w stronę dziewczyny.
– Nawet nie próbuj! – Magda zatrzymała go gestem dłoni.
Cienisty zaczął tracić kształt – rozwiewał się na wietrze, a po sekundzie nie było po nim nawet śladu.
Magda miała wrażenie, że w parku zrobiło się jaśniej i cieplej.
– Czego ode mnie chcesz? – rzuciła w pustkę, lecz nie doczekała się odpowiedzi.
Wzruszyła więc ramionami i poszła do domu. Nie zastała rodziców – zapewne wybrali się w odwiedziny do ciotki Jadwigi, więc wzięła tylko telefon i wyszła. Jak zwykle skróciła sobie drogę, idąc przez stare, pogrążone w ciemności torowisko.