Odetchnęła, przymknęła oczy i w pamięci odtworzyła ostatnie chwile zmarłej. Kobieta jechała w odwiedziny do znajomej, zostało jej jeszcze niespełna dwadzieścia kilometrów, kiedy nagle zza drzew wyskoczyło nowiutkie, srebrne audi. Za kierownicą siedział młody chłopak. Jedno spojrzenie na niego wystarczyło, aby uznać, że jest jeszcze mocno „wczorajszy”. Pędził przed siebie z prędkością, która była bardzo niebezpieczna na tej wąskiej drodze wijącej się przez las. Beztrosko ścinał zakręt i za późno zauważył samochód jadący z naprzeciwka.
Kobieta z przerażeniem otworzyła szeroko oczy, odbiła w prawo, aby zrobić mu więcej miejsca, lecz wtedy opony wjechały na pobocze usłane mokrymi po nocnym deszczu liśćmi. Samochód wpadł w poślizg, Justyna spanikowała, zaczęła szarpać kierownicą, a potem zapadła ciemność.
Nadia wypuściła z płuc powietrze. Przeżywanie cudzej śmierci było dla niej najgorszą rzeczą w byciu żniwiarzem. Niestety zawsze były to wspomnienia zbyt świeże, żeby zepchnąć je gdzieś dalej i o nich nie myśleć.
Skupiając się nad opanowaniem drżących palców, sięgnęła po kawałek rozbitego lusterka i przejrzała się w nim. Pół twarzy miała pokryte zaschniętą krwią. Dotknęła czoła, ale rana, jakkolwiek głęboka była, zagoiła się. Nadia nie wiedziała, czy śmierć Justyny nastąpiła w wyniku uderzenia głową o kierownicę, a może ataku serca? Jednak to nie było teraz ważne.
Z trudem uwolniła się z wraku. Po srebrnym audi nie został nawet ślad.
– Pieprzony tchórz. – Splunęła na ziemię.
Na tylnym siedzeniu znalazła butelkę z wodą. Przemyła twarz i dłonie, lecz na brudne ubranie niewiele mogła poradzić.
Wtem usłyszała warkot silnika i wkrótce zza zakrętu wyjechał samochód, który zatrzymał się tuż przy niej.
– Miała pani wypadek? – zapytał młody kierowca.
Nadia powstrzymała się, żeby nie wywrócić oczyma.
– Pomóc pani? – zaproponowała jego dziewczyna.
– Nie, dziękuję. Dam sobie radę – odparła z uśmiechem, zadowolona, że zdążyła zmyć z twarzy krew.
– Zadzwonimy po pogotowie – mówiła dziewczyna, najwyraźniej nieprzekonana.
– Nie ma takiej potrzeby. Jak widać, nic mi nie jest, a mój mąż jest już w drodze. Proszę nie zawracać sobie mną głowy.
Po minucie młoda para odjechała, a Nadia odetchnęła z ulgą. Lecz samo wspomnienie o mężu Justyny spowodowało, że do jej oczu napłynęły łzy. Kochał ją, byli razem szczęśliwi, a teraz ona zginęła przez pijanego gnojka.
Nadia pociągnęła nosem i wytarła rękawem łzy. Jej dusza nie wybrałaby sobie ciała pięćdziesięcioletniej kobiety, gdyby nie zależało jej na czasie. Ale co to było…
Spróbowała przypomnieć sobie własną śmierć, nie Justyny. Stary, paskudny dom w tej mieścinie… a tak, Wiatrołomie… młody, chudy chłopak… jak mu… Feliks.
Feliks! Musi go ostrzec! Przed nim.
Przeszukała rozbity samochód i wyjęła pieniądze z portfela. W torebce znalazła rozbity telefon, czystą bluzkę i batonika. Przebrała się i ruszyła przed siebie, przeżuwając batona.
Dotarcie do najbliższego miasta nie stanowiło problemu. Złapała okazję, nakłamała kierowcy i wysiadła na przedmieściach. Wiedziała, że powinna jak najprędzej skontaktować się z Feliksem, ale była taka spragniona i głodna… Zawsze tak jest na początku. Nie mogła na niczym się skupić, tak bardzo burczało jej w brzuchu. W najbliższej budce kupiła trzy olbrzymie hamburgery i colę. Zazwyczaj nie jadała takich rzeczy, ale potrzebowała teraz mnóstwa węglowodanów.
Z tego, co się zorientowała, do Wiatrołomu miała ponad dwieście kilometrów. Jeszcze nie tak dawno temu musiałaby sama przemierzyć ten dystans, żeby się skontaktować z Feliksem, teraz wystarczyło zadzwonić. Musiała tylko zdobyć telefon i numer żniwiarza.
Gdy kończyła trzeciego hamburgera, myślała, jak ostrzec innych, ale znała ich adresy tylko w przybliżeniu.
– Najpierw Feliks, najszybciej zrozumie, o co mi chodzi – postanowiła. – Potem do niego pojadę i razem wymyślimy, co robić dalej.
Skrzywiła się na samą myśl o współpracy z tym kretynem, którego od zawsze nie znosiła, ale w obliczu tego, co widziała i słyszała, żniwiarze musieli połączyć siły.
Potrząsnęła głową. Sama jeszcze tego nie rozumiała w pełni. Żniwiarz, który… nie, to niemożliwe, żaden żniwiarz nie zająłby ciała, w którym była czyjaś dusza, coś musiało jej się przywidzieć. I on… Te jego czarne, przerażające oczy… Kim był ten Pierwszy? Kim byli jego potępieńcy?
¢
Helena Adler podgrzała mleko, kupione jak zwykle rano od tego samego sprzedawcy na rynku, i przelała je do kubka. Na wierzchu już utworzył się kożuch, który starsza pani uwielbiała. Mleko z kartonu nie było takie dobre, według niej smakowało jak woda. Dodała jeszcze łyżeczkę miodu i usiadła na kanapie, wyciągając stopy przed siebie. Gruby, wiekowy kot, Bonifacy, z trudem wskoczył na miejsce obok niej i zwinął się w kłębek, mrucząc cicho.
Starsza pani, choć posiadała telewizor, nie włączała go za często. Miała dość tych głupkowatych albo krwawych filmów, a jeszcze bardziej wysłuchiwania polityków i ich obietnic. Jej ulubioną rozrywką było przesiadywanie przy oknie i obserwowanie tego, co działo się na ulicy. Mogła dopilnować, aby chłopcy nie bazgrali po murach starych kamienic, widziała kto i gdzie się wybierał, mogła pogawędzić ze znajomymi. A czasem, bardzo rzadko, widziała coś podejrzanego. Na przykład to, co stało się z tamtą dziewczyną. Aż trudno było uwierzyć w coś takiego! Przecież okolica zawsze była taka spokojna.
– Może już ją znaleźli – powiedziała do kota. – Mam nadzieję.
Bonifacy zastrzygł uszami, nie przerywając mruczenia.
Helena odłożyła na stolik pusty kubek wciąż pachnący mlekiem i miodem. Zerknęła na zegarek, ziewnęła głośno i przymknęła oczy. Nadszedł czas na przedpołudniową drzemkę.
Przyśnił jej się tamten dzień.
Zjadła śniadanie i usiadła w oknie. Bonifacy od razu ułożył się przy jej boku. Już z daleka ujrzała drobną dziewczynę z ciemnymi włosami. Była blada, lekko utykała i co chwilę oglądała się za siebie. Nagle drogę zajechała jej biała furgonetka…
Helena obudziła się, gwałtownie wciągając do płuc powietrze.
– Widziałam! – sapnęła, podnosząc się z kanapy.
Stare kości zaprotestowały przeciwko takim zrywom. Starsza pani chwiejnie podeszła do stolika, gdzie leżał długopis i gazeta, w której popołudniu rozwiązywała krzyżówkę. Na rogu pospiesznie, dopóki jeszcze pamiętała, zapisała numer rejestracyjny białego samochodu.
– Mówiłam, że mam dobrą pamięć – sapnęła, patrząc na krótki ciąg liter i cyfr. – Co raz tu trafi, tak łatwo stąd nie wypadnie. – Postukała długopisem w skroń. – Tylko gdzie ja schowałam numer tego chłopaka?
Rozejrzała się po pokoju, ale nigdzie nie widziała kartki z pospiesznie napisanym numerem.
– Na pewno jej nie wyrzuciłam – orzekła i zaczęła przeszukiwać szuflady.
Magda opadła bez tchu na krzesło. Przyjęła nową dostawę książek i poukładała je na półkach. Za oknem żar lał się z nieba, a w księgarni, w której powinien panować przyjemny chłód, było gorąco i duszno. Mama poprzedniego dnia majstrowała przy klimatyzacji i najwyraźniej ją popsuła. I zamiast wezwać kogoś jeszcze tego samego dnia, zupełnie o tym zapomniała, a teraz Magda męczyła się już od kilku godzin w tym niemożebnym upale. O tyle dobrego, że na razie nie przyszło wielu klientów i mogła choć na chwilę odsapnąć.
Ściągnęła bluzę, a gęste włosy związała wysoko w kitkę, ale i tak miała wrażenie, że zaraz się ugotuje. Wtem rozległ się dzwonek przy drzwiach. Z jękiem zawodu podniosła wzrok, lecz w tej chwili spotkała ją miła niespodzianka. Zamiast klienta ujrzała Mateusza z dwoma wysokimi papierowymi kubkami.
– Błagam, powiedz, że masz tam coś zimnego do picia – powiedziała, wychodząc zza lady.
Zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, zajrzała do jednego z kubków.