Rozłączyła się, pospiesznie ubrała i wyszła z pokoju. W korytarzu zwolniła kroku, nie chcąc budzić rodziców. Po co ich martwić, skoro zdąży wrócić, zanim się obudzą?
Rękoma drżącymi z zimna i emocji, wsunęła kluczyki w stacyjkę i odpaliła silnik. Droga zajęła jej mniej niż kwadrans.
Wujek mieszkał tuż za tablicą z nazwą miasteczka Wiatrołom. Jego wielki, stary i odrobinę upiorny dom stał w pewnym oddaleniu od drogi, ukryty wśród gęstych drzew i zarośli. Mimo to wielu okolicznych mieszkańców nazywało budynek domem Addamsów i z chęcią podpisałoby się pod petycją o rozbiórkę.
Magda wbiegła po betonowych schodkach, wyjęła z murku obluzowaną cegłę, pod którą znajdował się klucz i otworzyła stare drewniane drzwi. Gdy wkroczyła w ciemny korytarz, owionął ją zapach ziół zmieszany z wonią wilgoci i pleśni. Po prawdzie mogła zadzwonić do wujka, ale on przecież prawie nigdy nie odbierał telefonów. A poza tym… miała nikłą nadzieję, że zabierze ją ze sobą.
– Co ty tu robisz? – Podskoczyła, gdy usłyszała ciche syknięcie.
– Nie strasz mnie! – oburzyła się, po czym ruszyła za ciemną sylwetką do salonu.
Feliks rzadko spał w nocy. Gdy nie pracował, godzinami przesiadywał w ciemnym pokoju.
– A więc? – zapytał.
Sądząc po odgłosach, wyjął z paczki zapałkę i potarł ją o draskę. Po chwili Magda ujrzała mały płomyk, który przeniósł się na świeczkę.
– Upiór w Przyjaźni.
– Kiedy wyszedł z grobu?
Magda zerknęła na zegarek.
– Niecałe pół godziny temu.
Feliks skinął głową i wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny.
– Mogę poprowadzić – zaoferowała, nie chcąc rozstawać się z kluczykami od samochodu.
– Wybij to sobie z głowy – powiedział twardo.
– Jestem lepszym kierowcą – przekonywała. – Mogę nawet zostać w samochodzie przez cały czas. Proszę.
– Z tego co wiem, jutro rano idziesz do pracy.
Magda spojrzała w ciemne oczy wujka, a potem na jego nieruchomą dłoń. Z westchnieniem żalu wręczyła mu kluczyki.
– Odwiozę cię do domu – oznajmił.
Większość drogi pokonali w milczeniu. Magda kątem oka obserwowała nieruchomą twarz wujka. Mocno zacisnął ostro zarysowaną szczękę, a jego oczy badawczo wpatrywały się w drogę. Niczego się nie bał, nigdy nie krzyczał i nie okazywał zdenerwowania, a także rzadko się uśmiechał, nie wspominając o prawdziwym, szczerym śmiechu. Ale Magda i tak go kochała i podziwiała za to, co robił. Zawsze był gotów ratować innych, nawet ryzykując własnym życiem. I nie miał pretensji, że prawie nigdy nie dziękowano mu za dobrze wykonaną pracę. Jego zajęcie było niewdzięczne, ale nie narzekał, tylko robił swoje.
– Wujku… – zaczęła dziewczyna.
– Nie, Magdaleno, to jest zbyt niebezpiecznie – odparł, nawet na nią nie patrząc.
– Ale…
– Nie zabiorę cię na cmentarz, gdzie grasuje upiór. A teraz idź spać. Możesz mnie odwiedzić po południu.
Magda wygramoliła się z samochodu.
– Jakbym mogła teraz zasnąć – mruknęła pod nosem.
Z żalem spojrzała na oddalający się samochód. Nie dość, że nie wziął jej ze sobą, to jeszcze zabrał jej środek transportu. Zrezygnowana powlekła się do swojego pokoju i rzuciła na łóżko, ale przez długi czas nie mogła jeszcze usnąć.
¢
Feliks rzeczywiście nie był najlepszym kierowcą, ale w życiu nie zabrałby Magdy ze sobą na polowanie na upiora. Przez chwilę nawet pożałował, że wcześniej pokazał jej, jak radzić sobie z nawimi. Przez to wszystko wydawało jej się, że sama potrafiłaby sobie poradzić z jego pracą. A przecież było to śmiertelnie niebezpieczne zajęcie.
Wyjechał na główną drogę i wcisnął pedał gazu. Musiał unieszkodliwić upiora jeszcze tej nocy, zanim zrobi komuś krzywdę. Zerknął na zegar na desce rozdzielczej. Północ. Do świtu, kiedy upiór wróci do mogiły, pozostało jeszcze parę godzin.
Około drugiej w nocy zajechał na parking obok cmentarza w Przyjaźni. Miasteczko – pogrążone w głębokim śnie – było nieświadome niebezpieczeństwa grożącego mieszkańcom.
Feliks wyjął z bagażnika szpadel, trzy długie żelazne gwoździe oraz młotek. Cienki, ale mocny lniany sznur, tak stary, że już niemal czarny, owinął wokół prawej dłoni, sprawdzając, czy może swobodnie zacisnąć i rozprostować palce. Do kieszeni schował suszoną rutę.
Tak uzbrojony stanął przed bramą.
– Dobry wieczór – usłyszał.
Przez kraty spojrzał w szczerą twarz Piotra. Mężczyzna postarzał się, odkąd widzieli się ostatni raz, ale jego ruchy pozostały spokojne i przemyślane.
– Zobaczymy, czy będzie dobry – odparł Feliks, kiedy brama stanęła otworem. – Witaj. – Uścisnął dłoń Piotra. – A teraz prowadź do jego grobu.
– Jak tylko zobaczyłem tę mogiłę, wiedziałem, że mogą być z nim kłopoty – opowiadał Piotr, idąc przez cmentarz. – Nie zdążyłem jednak na różaniec do kaplicy, żeby mu się przyjrzeć. Może bym spostrzegł coś podejrzanego. Wybacz, zaniedbałem swoje obowiązki.
– Nie frasuj się tym.
– To tam. – Piotr zatrzymał się przy jednej ze ścieżek odchodzących od głównej alejki w ciemność.
Jednak Feliks miał lepszy wzrok niż zwykły śmiertelnik i mógł dojrzeć w oddali mogiłę, wokół której leżały porozrzucane kwiaty i wieńce.
– Dobrze. – Skinął głową. – Możesz wracać do stróżówki i grzać wodę na herbatę. Niedługo wrócę.
Feliks przez kilka sekund przypatrywał się oddalającemu się stróżowi, a potem ruszył w kierunku grobu. Pozbierał rozrzucone kwiaty i odłożył delikatnie na bok, a potem zaczął kopać, pogłębiając dziurę pozostawioną w samym środku mogiły.
Drażniło go to, że ludzie przestali zwracać baczną uwagę na upiory. Dawniej po śmierci delikwenta, w oczekiwaniu na pogrzeb, podczas trzech pustych nocy, zbierali się w domu nieboszczyka, jedli, pili i – co najważniejsze – szukali oznak, że po zakopaniu w ziemi zmarły stanie się upiorem. Teraz nie dawali już wiary tym „głupotom”, chcieli wyjaśniać wszystko naukowo i przestawali widzieć stwory, które wciąż miały się dobrze i nie przestawały gnębić żyjących.
W końcu Feliks dokopał się do trumny. Otworzył wieko i spojrzał na nieboszczyka. Miał lekko przymrużone oczy, spod powiek dało się dostrzec dziwne błyski, zaś policzki były nienaturalnie zaróżowione. Feliks pokręcił głową. Kiedyś ludzie od razu wiedzieliby, co z nim zrobić, zanim wylazłby z niego upiór.
– Tego się nie spodziewałeś, co? – zagadnął nieboszczyka, wyjmując z kieszeni długi gwóźdź.
Nagle usłyszał przeraźliwy, nieludzki wrzask. Zerwał się wiatr, szarpiąc koronami drzew, a na ziemię posypały się pożółkłe liście. Wtem Feliks poczuł potworny smród.
Wyprostował się gwałtownie, ale było już za późno. Obrzydliwa istota o czerwonej, zdeformowanej twarzy i chudych kończynach rzuciła się na niego, wytrącając mu z ręki gwóźdź. Mężczyzna zacisnął dłoń owiniętą sznurkiem na szyi upiora. Potwór zaczął się szarpać i machać kościstymi łapami z długimi szponami, kłapał ostrymi zębiskami, próbując dziabnąć rękę Feliksa. W klatce piersiowej upiora ziała olbrzymia, krwawa dziura, dłoniom brakowało kilka palców, a zamiast nosa z twarzy sterczał kawałek chrząstki.
– Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas, ómnis infernális adversárii, ómnis légio, ómnis congregátio et sécta diabólica! – krzyknął Feliks, lewą dłonią sięgając do kieszeni po rutę. Prawą wciąż trzymał zaciśniętą na gardle upiora.
Czuł, że słabnie – jeszcze chwila, a stwór wyrwie się z jego uścisku. Palce powoli ześlizgiwały mu się z wilgotnej od krwi szyi upiora.
Feliks z trudem dmuchnął suszonym ziołem w jego gębę, na co ten wrzasnął przeraźliwie, wyrwał mu się i znikł w mroku między grobami.
– Niech cię szlag! – mruknął Feliks, gorączkowo szukając kolejnego gwoździa pośród liści leżących na ziemi.
Miał nie więcej niż kilka sekund na unicestwienie stwora, zanim ten powróci – ruta, roślina silnie antymagiczna, odstraszała upiory na bardzo krótki czas.
W końcu palce mężczyzny zacisnęły się na metalu. Druga ręka odnalazła młotek porzucony na ziemi obok dołu.