Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zmora pędziła na żniwiarza, wyginając się dziwacznie i kiwając na zbyt długich kończynach. Nadia nie mogła pozwolić, aby ta dobrała się do jej krwi. Jeżeli zacznie pić, nie dość, że stanie się niewidzialna, to wpuści do jej żył środek paraliżujący.

Nadia wciąż trzymała rękę w powietrzu, by zmora rzuciła się na krwawiącą ranę. A gdy to zrobiła, dziewczyna chwyciła ją za gardło. Długie kończyny zaczęły śmigać wokół. Zmora pochyliła głowę do przodu. Dysząc ciężko, chłonęła powietrze przepełnione zapachem krwi. Raz czy dwa zraniła Nadię ostrymi, długimi szponami.

Exorcizámos te – zaczęła Nadia – ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas…

Stwór zaczął się rzucać i szarpać w stalowym uścisku dziewczyny. Krew z przedramienia kapała na ziemię. W końcu zmora złapała przednimi łapami za ramię Nadii i usiłowała przyciągnąć je do pomarszczonych, cienkich ust. Z jej gardła wciąż wydobywał się klekot.

…ómnis infernális adversárii, ómnis légio, ómnis congregátio et sécta diabólica… – kontynuowała dziewczyna.

Trzymanie zmory kosztowało ją sporo wysiłku. Na jej czoło wystąpił pot, którego pierwsze krople zaczęły spływać po twarzy.

…in nómine et virtúte Dómini nóstri Jésu Chrísti!

Tylko centymetry dzieliły już paszczę zmory od krwawiącej rany żniwiarza. Serce Nadii zaczęło bić coraz szybciej ze strachu. Jeśli stwór dobierze się do rany, Nadia straci przytomność i ocknie się dopiero za godzinę, kiedy potwór będzie już daleko. Spróbowała wyszarpnąć zranione przedramię z silnych szponów. Jednak to rozproszyło ją na ułamek sekundy i palce jej prawej dłoni ześlizgnęły się z gardła zmory.

Stwór zamachnął się długą łapą, uderzając Nadię w klatkę piersiową. Całe powietrze uleciało z płuc dziewczyny, która padła na ziemię.

Zaślepiona żądzą krwi zmora rzuciła się do ataku. Nadia kopnęła ją z całych sił, odturlała się i stanęła na chwiejnych nogach. Potrzebowała odpoczynku, choć chwili wytchnienia, ale nie miała nawet pięciu sekund, bo stwór wciąż parł naprzód. Tym razem Nadia zacisnęła obie dłonie na jego gardle.

Non últra áudeas, sérpens callidíssime, decípere humánum genus Dei Ecclésiam pérsequi, ac Dei eléctos excútere et cribráre sicut tríticum – kontynuowała przez zaciśnięte zęby.

Zmora siekła ostrymi pazurami na wszystkie strony. Nadia, ledwo stojąc na nogach, ostatnim wysiłkiem podcięła jej tylne łapy i powaliła na ziemię. Przycisnęła kolano do jej klatki piersiowej.

Krew zaczęła spływać po ręce Nadii. Jeśli choć jedna kropla wpadnie do pyska zmory, to koniec. Potwór zyska na tyle siły, aby strącić z siebie żniwiarza.

Ímperat tíbi Deus altíssimus!

Zmora rozdziawiła paszczę, a klekot zamienił się w hałaśliwe, urywane wciąganie powietrza.

Recéde ergo in nómine Patris! – Zmora zaczęła się wykręcać i kurczyć. – Et Fílii, et Spíritus Sancti!

Zmora zmniejszyła się, mieszcząc się obecnie w dłoni Nadii, która czuła, jakby trzymała czystą, skumulowaną energię. Miała tylko kilka sekund na uwięzienie jej, zanim stwór wróci do normalnych rozmiarów.

Uważając, aby przypadkowo nie kapnąć na zmorę krwią, wyjęła z kieszeni kurtki butelkę po winie i wepchnęła stwora do środka, szybko zakręcając naczynie.

Nadia sapnęła głośno, wierzchem dłoni otarła pot z czoła, po czym uniosła lekko butelkę i nią potrząsnęła. W środku znajdowała się odrobina szarego dymu, a gdy przyłożyła do niej ucho, usłyszała cichy klekot. Niedługo, kiedy zmora spuści z tonu, zacznie kwilić niczym małe dziecko.

Nadia zakończyła zadanie. Do swojego tymczasowego lokum miała spory kawałek drogi. Jednak spacer w rześką, chłodną noc nie był wcale taki zły. Jak się okazało, gorsze było jego zakończenie.

Gdy tylko dotarła pod blok, zobaczyła błyskające światła na parterze.

Westchnęła z irytacją, przeklinając pod nosem żuli, którym akurat w tę noc zachciało się urządzić tutaj imprezę.

Weszła na klatkę schodową, mając nadzieję, że pijane i rozbawione towarzystwo jej nie dostrzeże, gdy nagle ktoś błysnął jej latarką po oczach.

– Ej, patrzcie! – zakrzyknął wielki łysy chłopak w dresie.

– Co tu robisz, dziunia? – zapytał jego kolega, wytaczając się na klatkę schodową.

– Zgubiłaś się? – rzucił obleśnie uprzejmym tonem trzeci.

– Nie – burknęła, chcąc ich wyminąć.

– Ej, poczekaj! Chodź do nas, napijemy się razem – zaproponował pierwszy. – W okolicy pełno zboczeńców. Niebezpiecznie samej… – obniżył głos.

– Właśnie widzę. – Nadia nie mogła powstrzymać się od krzywego spojrzenia.

– Patrzcie, jaka księżniczka się znalazła! – Łysy w dresie złapał ją za ramię, podczas gdy jeden z jego kolegów stanął w drzwiach, a drugi zastawił schody.

– Nie radzę – powiedziała dziewczyna, patrząc na wielkie łapsko zaciśnięte na jej ramieniu.

– Bo co? – zaczął dres, gdy Nadia błyskawicznym ruchem złapała go za dłoń i wykręciła nadgarstek, zmuszając go do klęknięcia.

Kiedy zaczął jęczeć z bólu, jego kolega stojący w wyjściu ocknął się z szoku i ruszył w stronę dziewczyny. Nadia – nawet na niego nie patrząc – wymierzyła mu kopniak prosto w splot słoneczny. Chłopakowi zabrakło tchu, cofnął się poza budynek.

– Puść – jęknął ten na ziemi, gdy po jego policzkach płynęły łzy. Odrobina nacisku więcej, a Nadia wyrwałaby mu bark.

– Zwariowałaś?! – krzyknął ostatni.

Dziewczyna była zmęczona poszukiwaniami zmory, siedzeniem do późna w barze, a potem łapaniem stwora. Nie miała najmniejszej ochoty bawić się w jakiekolwiek dyskusje. Uderzyła dresiarza w nos, a po jego twarzy i torsie polała się krew.

– To może was nauczy, żeby nie zaczepiać dziewczyn – mruknęła, wymijając ich. Wtedy łysy złapał ją za połę kurtki, a z kieszeni wypadła butelka po winie.

Nadia widziała, jak butelka leci ku ziemi. Spróbowała ją złapać, ale ta roztrzaskała się na betonie.

Zmora uwolniła się z dzikim wrzaskiem i pod postacią obłoku szarego dymu przeleciała przez chłopaka, który pozbierał się z ziemi i stanął w drzwiach. Dres padł zamroczony na glebę.

Nadia ze złością spojrzała w ślad za zmorą. Cały trud tego wieczoru zdał się na nic. Stwór schowa się gdzieś i nie wylezie przez następnych kilka nocy.

– Niech was szlag – mruknęła w stronę chłopaków, którzy, przeklinając na czym świat stoi, próbowali się pozbierać z ziemi i uciec jak najprędzej.

Nadia wspięła się po schodach i zamknęła w swojej kryjówce. Umyła się w misce z wodą, którą zakupiła kilka dni wcześniej i zjadła w spokoju kolację. Wiedziała, że tamtych trzech nie będzie próbowało wziąć na niej odwetu – nie będą mieć odwagi. Nie wezwą też na pomoc kolegów, bo jak mieliby im powiedzieć, że pobiła ich dziewczyna?

Pusta noc - _6.jpg

 

Feliks wstał równo ze świtem i poszedł biegać. Nie dotarł nawet do połowy swojej zwykłej trasy, kiedy niemal padł twarzą na drogę. Do domu musiał wrócić spacerem i nie miał nawet sił myśleć o zejściu do piwnicy, gdzie dawno temu urządził niewielką siłownię. Nowe ciało było do niczego. Chude, niewysportowane, słabe… Jak miał poradzić sobie z czymkolwiek, gdy ledwie panował nad własnymi kończynami?

Z żalem uznał, że musi minąć trochę czasu, nim wybierze się na polowanie.

Kiedy tylko odpoczął, wybrał się do księgarni. Magda nie wróciła do domu na noc i choć nie martwił się o nią zbytnio – w końcu w tym mieście nikt nie zrobiłby jej krzywdy – to wolał się upewnić, że nic jej nie jest. Pewnie wciąż była na niego wściekła za to, że nie skakał z radości, gdy dowiedział się, że zamieszkała w jego domu.

Szedł przez miasto i z pewną dozą zadowolenia podziwiał znajome widoki. Wiatrołom budził się ze snu. Ludzie otwierali sklepy, pędzili do pracy, grupka małych dzieci z olbrzymimi, kolorowymi tornistrami zmierzała do szkoły. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci miasto zmieniło się. Wiele budynków zniknęło, ale jeszcze więcej powstało. Niemniej wciąż miało swój urok, który pociągał Feliksa.

16
{"b":"725614","o":1}