Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pchnął szklane drzwi, a jego słuch poraził ten irytujący dzwoneczek. Księgarnia była o tej porze pusta. Za ladą, wpatrzona w monitor swojego komputera, siedziała Magda. Podniosła wzrok i skinęła mu głową z uśmiechem.

– Dzień dobry – powiedziała, po czym wróciła do swojego zajęcia.

Feliks westchnął ciężko. Minie jeszcze dużo czasu, zanim bliscy na powrót się do niego przyzwyczają.

– Cześć – powiedział, podchodząc do niej.

– Ach, to ty! Cześć – mruknęła.

A więc się gniewa.

Wbrew sobie i dobremu wychowaniu, Feliks podskoczył i usiadł na ladzie, zerkając na monitor. W poprzednim wcieleniu nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, ale każde ciało ma swoje przyzwyczajenia. Nieważne czyja dusza w nim się znajduje.

– Co robisz?

– Pracuję – mruknęła Magda, podczas gdy jej palce śmigały po klawiaturze.

– Nad czym?

Dziewczyna spojrzała w ciemne oczy Feliksa i na chwilę zapatrzyła się w ich pustkę.

– Patrz, założyłam nam stronę internetową. – Odwróciła monitor w stronę wujka. – Mam tu forum o różnych niewyjaśnionych zjawiskach.

– Tak? – Feliks zmarszczył brwi, co przy jego poprzednim wcieleniu wyglądało groźnie, zaś teraz mogło jedynie wywołać śmiech.

– Ludzie piszą tu o zjawach, duchach, wisielcach i innych stworach, które ponoć widzieli. Dzięki temu łatwiej będzie nam je namierzyć. Jest to znacznie prostsze, niż te twoje metody.

– Bez sensu – ocenił Feliks i zeskoczył z lady. Jego metody zawsze działały. Codziennie czytał klepsydry pogrzebowe i gazety, gdzie mógł znaleźć informacje o czyjejś śmierci. Jeżeli była ona gwałtowna, od razu wybierał się do domu zmarłego i na cmentarz. Rozmawiał z ludźmi, a przede wszystkim wciąż miał oczy i uszy szeroko otwarte.

¢

Nadię obudziło ciche sapnięcie. Natychmiast postawiła wszystkie zmysły w stan gotowości. W pokoju panował półmrok, sugerujący, że słońce wstało już dawno temu. Przez chwilę pustostan pogrążony był w absolutnej ciszy. Jednak nie tak łatwo było zwieść żniwiarza.

Nadia bezszelestnie położyła na stercie kartonów plecak i przykryła go śpiworem. Jeśli ktoś nie przyjrzy się bliżej temu tobołkowi, może pomyśli, że dziewczyna nadal śpi. Potem podniosła z ziemi metalową rurkę wyrwaną ze ściany i stanęła tuż przy drzwiach pokoju, przyciskając plecy do ściany. Odległe dzwony kościelne wybiły południe, a intruz wykorzystał ich dźwięk do zrobienia kolejnych kilku kroków. Pod butem zachrzęściło szkło. Czyżby tamte dranie chciały się zemścić za to, co zrobiła im w nocy?

Obcy przeszedł już cały przedpokój. Nadia coraz wyraźniej słyszała ciężki oddech oraz czuła silny zapach męskiego dezodorantu wymieszany ze smrodem lekko nadpsutego mięsa, co dawało mieszankę przyprawiającą o mdłości. Intruz zatrzymał się tuż przed zamkniętymi drzwiami od pokoju, najwyraźniej nasłuchując. Dziewczyna wstrzymała oddech.

W końcu drzwi drgnęły i w ślimaczym tempie zaczęły się otwierać, zasłaniając Nadię. Nieproszony gość prawie bezszelestnie przestąpił próg i przystanął, przypatrując się stercie kartonów, na której leżał plecak przykryty śpiworem. Był potężnym mężczyzną o krótko przystrzyżonych blond włosach odsłaniających niekształtną czaszkę. Na sobie miał czarny kombinezon roboczy. W prawej dłoni ściskał drewnianą pałkę. Z całą pewnością nie należał do pechowej trójki poznanej w nocy. A więc kim był?

– Hej – szepnęła Nadia. – Mnie szukasz?

Mężczyzna odwrócił się błyskawicznie. Nadia zamierzała wytrącić mu z ręki pałkę i obezwładnić w kilku ciosach, a na koniec dowiedzieć się, kim był i czego od niej chciał. Jednak to wszystko wyleciało jej z głowy, gdy tylko spojrzała mu prosto w oczy. Metalowa rurka wypadła jej z ręki i potoczyła się po ziemi. Mężczyzna był martwy. Tak przynajmniej sugerowały jego oczy przepełnione pustką.

Dopiero widok lecącej w kierunku jej skroni pałki otrzeźwił Nadię. W ostatniej chwili uchyliła się, a drewno uderzyło w ścianę, krusząc brudny tynk. Ciosy w brzuch i podbródek nie zrobiły na mężczyźnie żadnego wrażenia, więc Nadia odepchnęła go silnym kopniakiem, a potem przypadła do ziemi, sięgając po rurkę. Zamachnęła się z całej siły, uderzając go w kostkę. Intruz z dzikim wrzaskiem uniósł stopę, wyciągając ręce w jej stronę. Nadia wyprowadziła cios w szczękę, a potem jeszcze przyłożyła mu rurką w brzuch. Mężczyzna z głuchym łomotem padł na beton.

Nadia miała dosłownie kilka sekund na podjęcie decyzji, co zrobić, zanim intruz się podniesie. Uciekać? Dowiedzieć się, kim jest i czego chce?

Wtem usłyszała hałas dobiegający z korytarza. Najwyraźniej obcy nie był sam. Nie zastanawiając się nad tym, jak dziwaczna była cała ta sytuacja, przeszła przez ciemny przedpokój usłany potłuczonym szkłem. Drzwi wyjściowe były otwarte dużo szerzej, niż je zostawiła, a odgłos szurania dochodzący z klatki schodowej sugerował, że kolejny przeciwnik – lub przeciwnicy – właśnie odsuwał z przejścia starą komodę.

Nadia odczekała do momentu, aż szuranie ucichnie, po czym – wkładając w to całą siłę – kopnęła w drzwi, które otworzyły się z impetem.

Nie dając napastnikowi wiele czasu do zastanowienia, wypadła z mieszkania i zdzieliła kolejnego mężczyznę rurką w głowę. Jednak źle wycelowała i broń tylko ześlizgnęła się po jego czaszce. Mężczyzna prysnął w jej kierunku jakimś gazem, prawdopodobnie pieprzowym, ale i on nie trafił dziewczyny prosto w twarz. Skutek był taki, że oboje zaczęli kasłać i się dusić.

Przeciwnik był potężny, umięśniony i wysportowany. Z jednym takim Nadia umiałaby sobie poradzić, ale obawiała się, że lada chwila ocknie się ten z mieszkania, albo w bloku pojawi się kolejny intruz.

Odepchnęła go od siebie jak najdalej i rzuciła się w kierunku schodów, lecz ten w ostatniej chwili chwycił ją za kaptur bluzy. Materiał boleśnie wbił się jej w szyję, po czym Nadia z impetem uderzyła plecami o posadzkę. Zanosząc się kaszlem, ledwie widząc przez załzawione od gazu pieprzowego oczy, odczołgała się od mężczyzny, który za wszelką cenę nie chciał dopuścić jej do schodów. Stanęła na chwiejnych nogach i odsunęła się w głąb korytarza.

Nie tak postępowali żniwiarze. Starali się nie krzywdzić ludzi, a tym bardziej ich nie zabijali, o ile obcy w ogóle byli ludźmi, lecz w tej chwili Nadia myślała tylko o tym, jak się stąd wydostać w jednym kawałku. Wyprostowała plecy i spojrzała wyzywająco w martwe oczy.

Mężczyzna rzucił się w jej stronę, warcząc. Wystarczyło, że dziewczyna zeszła mu z drogi i wykorzystując przeciw niemu jego własny rozpęd, popchnęła go na ścianę. Napastnik spróbował się wykręcić i chwycić Nadię za ramię. Jednak dziewczyna machnęła ręką, a mężczyzna stracił równowagę i zatoczył się w stronę szybu windy.

Nadia spróbowała go złapać, ale znalazł się zbyt daleko. Wyraźnie zaskoczony zachwiał się i spróbował sięgnąć framugi. Sekundę później spadł w ciemną otchłań szybu. Krótko potem na dole rozległ się głuchy łomot.

Nadia zaklęła pod nosem, ale nie sprawdziła, czy przeżył, ani jak ma się ten z mieszkania, tylko pędem rzuciła się w dół schodów.

Na trzecim piętrze wpadła do mieszkania znajdującego się nad wejściem do bloku i wyjrzała przez okno. Na dole zobaczyła duży, biały samochód dostawczy i zwalistego mężczyznę, stojącego tuż przed drzwiami. Przeczucie mówiło jej, że to kolejny martwy człowiek, ale nie miała zamiaru tego sprawdzać.

Zbiegła na pierwsze piętro, podeszła do okna po drugiej stronie budynku, wspięła się na parapet i skoczyła.

Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych – coś strzeliło jej w kostce, a poza tym wpadła w niewysokie krzewy, które podrapały jej ręce, lecz zignorowała ból. Musiała dotrzeć do schowka za miastem, w którym ukryła pieniądze i komplet ubrań na zmianę, znaleźć jakieś bezpieczne schronienie i dopiero wtedy zastanowić się, co robić dalej. Nie miała ani chwili, żeby przemyśleć, co się właśnie stało.

Przebiegła przez ogródki działkowe i ruszyła dalej ulicą, co chwilę bacznie się rozglądając.

17
{"b":"725614","o":1}