Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Już wiele razy Nadii zdarzało się uciekać – przed policją, milicją, żołnierzami. Ale jeszcze nigdy nie musiała ratować się ucieczką przed kimś takim. Nie wiedziała, czego od niej chcieli, jak ją znaleźli, ani jak daleko się posuną, żeby ją dopaść. Czy śmierć towarzysza sprawi, że zaprzestaną pościgu, a może wręcz odwrotnie?

Obejrzała się za siebie i skręciła w ciemną uliczkę, którą przemierzała niemal każdego dnia przez ostatni tydzień. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymała się, żeby choć minutę odetchnąć. Kostka była cała, ale wciąż bolała, podrapane ręce krwawiły, na szczęście niezbyt obficie, a twarz pewnie była brudna i zapuchnięta od gazu.

Nagle usłyszała warkot silnika. Zerknęła przez ramię i ujrzała samochód, który nie zmieścił się w wąskim zaułku i z piskiem opon ruszył gdzieś dalej. Do końca uliczki było nie więcej niż pięćdziesiąt metrów.

Nadia zebrała w sobie wszystkie siły i biegła dalej, lekko utykając. Jeszcze tylko kawałek – przekonywała samą siebie. Kawałeczek!

Im bliżej było do końca, tym uliczka stawała się coraz jaśniejsza. Nagle jednak zablokował ją bus.

Jeden z napastników wyskoczył zza kierownicy. Nadia kopnęła go w przyrodzenie, w wyniku czego zgiął się wpół i już miała się odwrócić, żeby uciekać dalej, gdy silne ramiona oplotły ją i uniosły w powietrze. Próbowała kopać, gryźć i szarpać się, ale wtedy kierowca furgonetki otworzył tylne drzwi, złapał ją za wierzgające stopy i wraz z kompanem bezceremonialnie wrzucił Nadię do samochodu, racząc ją jeszcze wiązanką przekleństw.

Gdy zatrzasnęły się drzwi, zapadła ciemność. Nadia przez kilka minut usiłowała dojść do siebie, robiąc szybki przegląd obrażeń. Usłyszała warkot silnika i poczuła, że samochód rusza z miejsca. Poderwała się z podłogi i zaczęła walić pięściami w ścianę pojazdu, w nadziei, że ktoś ją usłyszy.

Nie usłyszał nikt.

¢

Zrobiło się gorąco, słońce grzało jakby był środek lipca, a nie maj, na niebie nie było ani jednej chmurki, na dodatek żaden podmuch wiatru nie mącił nieruchomego powietrza. Magda ledwo utrzymywała równy oddech i miała wrażenie, że na twarzy zrobiła się już zupełnie czerwona.

Trzeba było iść na spacer do parku – wyrzucała sobie, z trudem naciskając pedały. Ale nie, tobie zachciało się wycieczek rowerowych!

– Może zrobimy sobie przerwę? – zaproponował Mateusz, gdy po całej wieczności dogoniła go i zatrzymała rower na szczycie górki.

– Nie, spoko – odparła, starając się nie dyszeć jak lokomotywa. – To jeszcze tylko kawałek.

Magda szczyciła się tym, że jak na zwykłego śmiertelnika ma całkiem niezłą kondycję. Przynajmniej tak zawsze było na tle jej znajomych, bo przecież nigdy nie dorównałaby Feliksowi. Jednak teraz Mateusz – który nawet się nie spocił! – sprowadził ją na ziemię.

Przejechali kolejny kilometr leśną drogą i choć Magda zdążyła trochę odsapnąć w cieniu drzew, z wielką radością powitała zardzewiałą, przekrzywioną tablicę z napisem „Grzmiąca”.

Dalej zaczynała się dziurawa i nierówna brukowana droga. Po obu jej stronach stały stare, zniszczone domki, otoczone zarośniętymi ogrodami i zardzewiałymi metalowymi lub zbutwiałymi drewnianymi płotami.

– Co to za miejsce? – zapytał Mateusz, zatrzymując rower.

– Dawno temu Grzmiąca była zwykłą, małą wsią – odparła Magda. zeskakując z siodełka. Ruszyli powoli, prowadząc rowery. – Potem wybudowano wielki ośrodek wczasowy kawałek dalej, nad jeziorem, ale nastała wojna, potem komunizm, ośrodek zamknięto, ludzie zaczęli się wyprowadzać. Teraz na stałe mieszka tu chyba tylko jedna, czy dwie rodziny. Reszta domów jest opuszczona, nawet nie wiem, czy do kogoś należą, czy po prostu wszyscy o nich już zapomnieli.

– Uwielbiam takie zapomniane miejsca!

– A najlepsze jest to, że do najbliższego miasta, czyli Wiatrołomu jest ponad dziesięć kilometrów, więc nikomu nie chce się tu przyjeżdżać. A droga, jak sam widziałeś, nie należy do najlepszych.

Minęli właśnie długi i wysoki budynek wzniesiony z desek. Choć niektóre z nich wyglądały, jakby były zupełnie przegnite, sama budowla wydawała się dość solidna.

– Co tam jest? – zapytał Mateusz.

– Jakiś magazyn, nigdy nie udało mi się zajrzeć do środka.

Chłopak badawczo przyjrzał się budowli i oderwał od niej wzrok dopiero, gdy znalazła się za ich plecami.

Minęli tablicę z przekreśloną nazwą wsi i stanęli na szczycie wysokiej górki. W dole między drzewami prześwitywały srebrnobłękitne refleksy tworzone przez promienie słońca odbite od tafli jeziora.

Wszędzie wokół pachniało rozgrzaną ściółką i żywicą. Strzeliste sosny rosnące na zboczu góry stały nieruchomo, rzucając cień na zielone poszycie, w którym aż tętniło życie. Pszczoły zbierały pyłek, muchy bzyczały, mrówki wędrowały do mrowiska, a dwa żuki machały chudymi nóżkami w stronę nieba.

– Nie schodzimy nad wodę? – zapytał zawiedziony Mateusz, maszerując drogą tuż za Magdą.

– Nie, zaraz pokażę ci coś znacznie lepszego.

Jak tylko minęli koniec jeziora, Magda ustawiła rower na poboczu, opierając go o pień drzewa, i wolnym krokiem weszła w las.

– Jesteś pewna, że nikt nam ich nie ukradnie? – zapytał Mateusz, oglądając się na rowery.

– Daj spokój, nikt tu nie przychodzi.

Dziewczyna kroczyła pewnie przed siebie, zgrabnie mijając chaszcze, lecz jej towarzyszowi nie szło już tak dobrze. Najpierw zaplątał się w wyjątkowo złośliwy krzew jeżyny, a gdy spróbował się uwolnić, poparzył rękę o pokrzywy.

– Jestem stuprocentowym mieszczuchem – mruknął, wywołując uśmiech na twarzy Magdy.

Minęli zardzewiałą siatkę leżącą na ziemi i znaleźli się na starym cmentarzu. Wszędzie było pełno małych kopczyków, prostokątnych dołów i strzaskanych płyt nagrobnych porośniętych mchem. Gdzieniegdzie stał przekrzywiony, zardzewiały krzyż. Cała okolica emanowała spokojem i ciszą – nie było w niej nic upiornego, jak można by się spodziewać po starym cmentarzu.

– Większość grobów jest pustych – odezwała się cicho Magda. – Kiedyś lubiłam tu przychodzić i składać stare, rozbite płyty. Czyściłam je z mchu i próbowałam odczytywać nazwiska oraz daty.

– A twoi rówieśnicy przesiadywali wtedy na placu zabaw – zażartował Mateusz.

Dziewczyna przemilczała jego komentarz, odwróciła się i skierowała w głąb cmentarza.

Mateusz przez chwilę patrzył zamyślony na jej plecy, a gdy tylko zniknęła mu z oczu, ruszył za nią.

– Poczekaj! Nie gniewaj się! – zawołał, przedzierając się przez krzaki.

Gdy ją dogonił, stała nieruchomo przed leżącą na ziemi figurką przedstawiającą aniołka. Dawno temu ktoś ułamał mu skrzydło i strzaskał połowę głowy. Było coś niepokojącego i bezdennie smutnego w tej rzeźbie. To, jak leżała zapomniana, porośnięta mchem, z jednym smutnym okiem zapatrzonym w nicość. Najgorsze zaś było to, że aniołek przedstawiał postać dziecka.

– Spójrz tutaj. – Magda wskazała na roztrzaskaną tabliczkę, którą ktoś poskładał niczym puzzle i starannie ułożył na trawie. – Ja to zrobiłam. Chciałam zobaczyć, co było napisane na nagrobku. Niektóre kawałki znalazłam prawie na drugim końcu cmentarza.

Auf wiedersehen – przeczytał na głos Mateusz.

– Nie wiem dlaczego, ale prawie się popłakałam, kiedy skończyłam to układać – kontynuowała, wciąż stojąc nieruchomo zapatrzona na aniołka. – Zrobiło mi się tak smutno.

– Wiesz, takie rzeczy zawsze są przygnębiające. – Mateusz chwycił ją za rękę.

– Nie gniewam się na ciebie. To, co powiedziałeś, było prawdą, nie mogę mieć o takie rzeczy pretensji. Zawsze byłam trochę inna niż moi rówieśnicy.

– Nie przejmuj się, ja też zawsze robiłem wszystko na opak. W szkole nigdy nie interesowały mnie rzeczy, które były akurat na lekcjach. Kiedy moi koledzy przerabiali starożytność, ja fascynowałem się drugą wojną światową. Gdy wszyscy uczyli się do testów, ja majstrowałem przy starym motorze. A kiedy oni szli na piwo, ja zaczytywałem się podręcznikami do fizyki.

18
{"b":"725614","o":1}