– Szlag! – mruknęła, siadając do komputera.
Nadia niezgrabnie wpisała w wyszukiwarkę: „ksiegarna wiatorolm”.
Kolejne bezcenne sekundy upłynęły, zanim poprawiła hasło. Dobrze, że wiedziała chociaż tyle o Feliksie – że jego rodzina miała swoją księgarnię w tej przeklętej mieścinie.
Odszukała dane kontaktowe. Numer telefonu wiele by pomógł, gdyby tylko miała telefon. Ale i mail był przydatny.
Dobrze, że właścicielka komputera nie wylogowała się ze swojej poczty.
Nadia zerknęła przez okno. Potępieńcy byli tuż przed domem.
Nadia szybko wpisała adres odbiorcy, tytuł wiadomości pominęła i zaczęła pisać. Serce biło jej w przyspieszonym tempie, dłonie drżały, nie mogła się skupić. A poza tym nie zdążyła jeszcze do końca opanować zdolności pisania na klawiaturze.
Gwałtownie poderwała głowę na dźwięk tłuczonego szkła na dole. A więc weszli do domu. Jeżeli będzie cicho, to może… Bzdura, widzieli wybitą szybę, wiedzą, że jest w środku. Zatrzeszczały deski na schodach. Musi dokończyć wiadomość!
Oderwała się od komputera i z olbrzymim wysiłkiem przewróciła szafę, aby choć na chwilę zablokować drzwi.
– Na górze! – krzyknął potępieniec.
Hałas na parterze, sapnięcie tuż przy drzwiach pokoju, w którym się znajdowała, delikatny ruch klamką.
W nerwach strąciła myszkę na ziemię.
– Cholera! – syknęła, schylając się.
Kliknęła „wyślij”. „Czy chcesz wysłać wiadomość bez tytułu?”
– Tak!
„Wiadomość została wysłana.”
Potępieniec uderzył w drzwi. Szafa z piskiem przesunęła się o kilka centymetrów. W wejściu pojawiła się szpara.
Nie mogą wiedzieć, że go ostrzegłam!
Nadia chwyciła monitor i cisnęła nim w okno. Na zewnątrz posypało się szkło.
– Szybciej! – krzyknął potępieniec i po raz ostatni uderzył w drzwi.
Szafa przesunęła się niemal na środek pokoju, a drzwi trzasnęły o ścianę.
Lecz Nadii już nie było w środku – wyskoczyła przez okno i potoczyła się po trawie.
Nie dopuszczając do siebie bólu, pozbierała się i skierowała do bramki, mocno kulejąc. Raz tylko obejrzała się za siebie, aby zobaczyć czy ją gonią i właśnie wtedy wpadła na coś dużego.
Był to trzeci potępieniec, mężczyzna mierzący prawie dwa metry wzrostu, potężny i silny.
– To już koniec – powiedział, a potem uniósł pięść do ciosu.
¢
Feliks otworzył oczy i ujrzał słabo oświetlony fragment sufitu z cegieł. Jęknął cicho, przykładając dłoń do twarzy. Tak, to była latarka czołowa. Wszystko go bolało. Przez chwilę leżał nieruchomo, próbując postawić diagnozę samemu sobie. Chyba nie miał nic połamanego, w każdym razie był w stanie ruszać nogami i rękoma, choć w paru miejscach był mocno obity. Wtem dotarło do niego, że jest mu okropnie zimno, a szum, który słyszał, wcale nie rozlegał się tylko w jego głowie. To była lodowata woda, która obmywała go, płynąc dnem tunelu. Spróbował usiąść i wtedy jego plecy przeszył rozdzierający ból. Wróciła do niego pamięć tego, jak bezkost trafił go pazurem. Krzywiąc się z bólu, sięgnął dłonią do tyłu, badając skostniałymi koniuszkami palców rozerwaną kurtkę i pojedynczą bruzdę w poprzek pleców.
– Niech go szlag – mruknął.
Mało brakowało, a stwór by go zabił. Ułamek sekundy zadecydował o zwycięstwie żniwiarza, kiedy ten rzucił się na potwora, zrobił unik przed tnącymi powietrze pazurami i wbił ostry koniec łomu w jego drugie serce.
Teraz w tunelu nie pozostał nawet ślad po nawim, nie licząc smrodu padliny.
Choć bezpośrednie niebezpieczeństwo zostało zażegnane, Feliks nie mógł pozostać dłużej w kanałach burzowych. Dźwignął się chwiejnie na nogi i oparł dłonią o zimną ścianę, by nie upaść. Zakręciło mu się w głowie, ale utrzymał się w pozycji stojącej. Gdzieś z tyłu został jego plecak, ale nie zamierzał po niego wracać. Schylił się jedynie, sięgając po łom, a po kilku krokach odnalazł nóż, który wsunął za pasek.
Mając nadzieję, że podąża w dobrym kierunku, ruszył wąskim kanałem do wyjścia. Szedł wolno, wciąż opierając się o ścianę.
Jeszcze kawałek – myślał. Jeszcze jeden krok. I następny.
Po czasie, który wydał mu się wiecznością, ujrzał nieco jaśniejszy okrąg przed sobą. Dotarł do kraty blokującej wyjście i pchnął ją jedną dłonią. Tym razem zdawała się ważyć tonę, lecz w końcu runęła z głośnym mlaśnięciem w błoto. Feliks wyszedł z kanału i nabrał w płuca duży haust świeżego powietrza. Na zewnątrz powoli zapadał zmierzch.
Drżącą ręką sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął z niej telefon. Z ulgą odkrył, że urządzenie nie zostało uszkodzone podczas walki. Z trudem wybrał numer.
Czekając, aż w słuchawce usłyszy głos Magdy, z utęsknieniem spojrzał na kępę trawy, na której mógłby choć na chwilę usiąść i odpocząć, ale wiedział, że jeśli to zrobi, nie będzie już w stanie się pozbierać.
– Co jest? – W końcu usłyszał radosny głos dziewczyny.
– Przyjedź… po mnie – powiedział słabym głosem.
– Feliks? Nic ci nie jest? – Magda natychmiast spoważniała.
– Nie, ale chyba nie dam rady prowadzić samochodu.
– Gdzie jesteś?
Pokrótce wytłumaczył, jak go znaleźć i powolnym krokiem, wlokąc nogę za nogą, ruszył w stronę działek, do altanki, w której spędził poprzednią noc.
¢
– I to by było na tyle, jeśli chodzi o nieopuszczanie domu samej – mamrotała Magda, pakując torebkę. – Ma szczęście, że niedługo jest autobus. – Zerknęła na zegarek na ręku. – O cholera!
Porwała torebkę i wybiegła z domu. Zamknęła drzwi na klucz, który ukryła pod poluzowaną cegłą w murku. Ostatni autobus do Sianowa odjeżdżał za dziesięć minut, musiała się spieszyć, żeby go nie przegapić.
Na przystanek dotarła w ostatniej chwili – kierowca już zamykał drzwi, kiedy do nich dopadła.
Magda kupiła bilet i rozejrzała się za wolnym miejscem, gdy kątem oka ujrzała cień na samym końcu pojazdu. Od razu ruszyła w jego stronę, jednak zanim do niego dotarła, cień rozwiał się i nie miała nawet pewności, czy to był cienisty, czy może wzrok płatał jej figle.
– Zdarzają się różni stalkerzy – mruknęła do siebie, opadając na fotel. – Gwałciciele, maniacy, niezrównoważeni fani, a za mną łażą chmury dymu. I nie mam zielonego pojęcia, czego chcą.
Czasem zastanawiała się, jakby to było być normalną osobą, która nie ma pojęcia o istnieniu nawich, nie wierzy w dawne opowieści i spokojnie śpi w nocy, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństw czyhających w ciemnościach.
Magda, rozglądając się uważnie, pospiesznym krokiem szła wąską drogą między płotami pogrążonych w ciemnościach ogródków.
– Gdzie jesteś? – szepnęła.
Nagle usłyszała gdzieś z tyłu cichy trzask. Natychmiast odwróciła się i zlustrowała wzrokiem ciemną ścieżkę, lecz nikogo nie zobaczyła. Pewnie coś jej się przesłyszało, pokręciła więc tylko głową i ruszyła dalej.
Wkrótce dotarła do starego, drewnianego płotu z uchyloną furtką. Na krótko przystrzyżonej trawie leżała rozbita kłódka.
Magda ostrożnie prześlizgnęła się do ogródka. Na drugim jego końcu stała skromna altanka z zaledwie jednym okienkiem, przez które można było ujrzeć słabą poświatę świecy.
Przeszła między zadbanymi grządkami i uchyliła drzwiczki. W środku altanki pachniało wilgocią, mułem i krwią.
– Feliks? – zapytała cicho.
Cień na starej kanapie nie poruszył się.
Błagam, tylko nie to! – przemknęło jej przez myśl.
Pełna obaw podeszła do Feliksa leżącego na brzuchu. Spojrzała na jego bladą, brudną twarz, cienie pod oczami i kurtkę porwaną na plecach.
– Feliks? – odezwała się nieco głośniej, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Żniwiarz natychmiast otworzył oczy i przeszył ją spojrzeniem.
– Wreszcie – sapnął, dźwigając się na łokciach.
– Jak się czujesz? – zapytała z troską.
– Pewnie tak, jak wyglądam – mruknął.