Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Widzę, że była z ciebie dusza towarzystwa – zażartowała Magda.

– Moja babcia zawsze obawiała się, że wyrosnę na dziwaka – odparł z uśmiechem, który już po chwili szybko znikł.

– Przykro mi. – Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu.

– Wiesz, co się stało?

Pokiwała głową.

– Czasem mam wrażenie, że słyszę trzask ognia, pękające ściany, tłukące się szkło – powiedział, a jego wzrok zamglił się lekko. – Najczęściej w nocy. Budzę się wtedy cały zlany potem, choć w moim pokoju jest zimno. Przestarzała instalacja gazowa, tak mi powiedzieli po wszystkim. Wiedzieliśmy, że trzeba ją wymienić, zbieraliśmy na remont… ale zawsze to odkładaliśmy. „W następnym roku, w tym było krucho”, mówiła babcia. A potem… – Głos Mateusza zadrżał. – Potem kupiłem samochód. Gdybym tylko przeznaczył te pieniądze na remont…

Przetarł dłońmi twarz.

– To ja ich zabiłem – szepnął.

Magda obróciła się do niego, mocno złapała za ramiona i spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie waż się tak mówić! – powiedziała bardziej ostro, niż zamierzała. – To nie twoja wina. To był wypadek. Nie mogłeś wiedzieć, że to się tak skończy.

Mateusz odwrócił wzrok i westchnął cicho, robiąc krok w tył.

– Spójrz.

Ku zaskoczeniu Magdy, gwałtownym ruchem ściągnął z siebie koszulę. Rozległa blizna ciągnęła się od przedramienia prawej ręki poprzez całe ramię, bark i część torsu. Lewe ramię wyglądało podobnie. To dlatego zawsze chodzi w długim rękawie – pomyślała dziewczyna, przyglądając się zniekształconej, ściągniętej skórze.

– Wiesz, dlaczego wstydzę się tych blizn? – zapytał. – Bo wyszedłem z pożaru tylko z nimi. Poza tym, nic mi nie było. A ludzie, którzy mnie wychowali, moja najbliższa rodzina, oni odeszli. Powinienem był zginąć razem z nimi. Nawet nie wiem, jakim cudem jeszcze żyję.

– Nie możesz winić siebie – powiedziała pewnie Magda, wywołując u niego gorzkie westchnienie. – I nie wstydź się blizn. – Podeszła do niego i opuszkami palców dotknęła delikatnie śladów pozostawionych na skórze przez ogień. – Teraz są częścią ciebie, twojej przeszłości. I nie wierzę, że dziadkowie mają ci za złe, że przeżyłeś. Jeżeli kochali cię tak, jak mówisz, gdziekolwiek teraz są, są szczęśliwi, że nic ci nie jest.

Mateusz wzruszył ramionami ze zrezygnowaniem i założył koszulę, a po sekundzie wahania podwinął rękawy do samych łokci.

– Chodź, pokażę ci coś – powiedziała Magda, po czym złapała go za rękę i poprowadziła dalej w gąszcz.

Minęli leżący na ziemi płot, ale nie opuścili terenu cmentarza. Tutaj ziemia również była naznaczona dołami, a wszędzie wokół leżały szczątki po płytach nagrobnych, choć te wydawały się uboższe.

– Wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytała, a gdy pokręcił głową, mówiła dalej. – To miejsce zwali polem garncarza lub polem krwi. Kiedy Judasz zdradził Jezusa za trzydzieści srebrników, wrzucił pieniądze do świątyni i powiesił się. Kapłani chcieli przeznaczyć te pieniądze na jakiś zbożny cel, ale były one splamione krwią. Dlatego zakupili kawałek ziemi, z którego garncarze czerpali czerwoną glinę i zaczęli na nim „grzebać obcych”, jak pisał ewangelista Mateusz. A potem przyjęło się, że na polu garncarza obok cmentarza dla chrześcijan grzebano niewiernych.

– Skąd o tym wiesz? – zainteresował się Mateusz. – I że to właśnie to miejsce?

– Wuj… kuzyn mi o tym powiedział. A on zna się na historii jak nikt inny.

Mateusz pokiwał głową i rozejrzał dookoła.

– A to co? – zapytał, patrząc na coś kolorowego leżącego w trawie. – Chyba jednak ktoś inny też tu przychodzi. – Podniósł resztkę wosku z wypalonej świeczki.

– Założę się, że grupka nastolatków chciała wypróbować, jak to jest zrobić sobie imprezę na cmentarzu przy świetle świec. – Magda wzruszyła ramionami.

– Być może – odparł w zamyśleniu.

¢

Huczący ogień, trzeszczenie desek, pękający beton. Kłęby dymu, krzyki, błagania o pomoc. Swąd palonych włosów, skóry i ból przenikający do samych kości.

Mateusz gwałtownie otworzył oczy. Potrzebował ułamka sekundy, by jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a on sam zorientował się, gdzie się znajduje. Nabrał w płuca haust czystego, chłodnego powietrza. Ciocia ciągle narzekała, że nie ogrzewa swojego mieszkania, że jest u niego zimno jak w psiarni, ale on lubił chłód. Zimno go hartowało i pozwalało na dłużej zachować trzeźwość umysłu.

Usiadł na łóżku i przeczesał ręką gęste, ciemne włosy. Zapalił lampę i z obojętnością zerknął na blizny na swoich ramionach. Rany po oparzeniach były paskudne i rozległe, a lekarze nie mogli wyjść z podziwu, jak szybko się goiły, lecz mimo to ślad po pożarze pozostał i miał towarzyszyć mu do końca życia. Cóż, nie zrobi kariery modela, ale przecież nie taki miał plan.

Była druga w nocy, ale Mateusz nie czuł się zmęczony. Ubrał się i poszedł do łazienki. Pomieszczenie było w surowym stanie, a w kącie stały kartony z kafelkami. Nie miał ochoty na sen, równie dobrze mógł zabrać się do pracy.

Mierzył, ciął, kleił i fugował, ciesząc się spokojnym, wyciszającym zajęciem oraz własną sprawnością. Nie spieszył się, na wykończenie pomieszczeń nad garażem miał mnóstwo czasu. O siódmej rano poszedł do domu wujostwa wykąpać się, a gdy wyszedł z łazienki z jeszcze mokrymi włosami, na stole czekało na niego śniadanie.

– Tobie chyba nigdy nie zdarza się zaspać, co? – zapytał wujek, zerkając na niego, a potem na swojego syna, który – zaspany, poczochrany i w wymiętych ubraniach – usiadł przy stole, co chwila ziewając.

Mateusz lekko skinął głową.

– Przyznaj się, tak naprawdę wcale nie spałeś – powiedziała oskarżającym tonem ciocia, szykując stertę kanapek. – O czwartej rano, jak szłam do łazienki, widziałam u ciebie zapalone światło.

– Nie mogłem spać, to zabrałem się za kafelkowanie – przyznał chłopak.

Ciocia i wujek wymienili spojrzenia.

– Nie musicie się zamartwiać, nigdy nie lubiłem dużo spać – dodał.

¢

Magda wyszła ze sklepu i stanęła na chodniku z reklamówką w ręku, zastanawiając się, co robić dalej. Rano została wysłana na zakupy i teoretycznie powinna już wracać do pracy, ale tego dnia ruch był znikomy i wcale nie miała ochoty siedzieć w księgarni wciąż przesłuchiwana przez mamę, która chciała wiedzieć dosłownie wszystko na temat jej nowego znajomego. Bo choć Magda starała się, jak tylko mogła, to nie udało jej się ukryć faktu, że całe sobotnie popołudnie spędziła z Mateuszem na wycieczce rowerowej.

Może by tak przejść się jeszcze po sklepach? Kupić jakąś bluzkę lub nowy kosmetyk? A mamie zawsze może powiedzieć, że w supermarkecie była duża kolejka.

Zadowolona z nowego planu ruszyła przed siebie. Minęła potężnego mężczyznę, który stał oparty o murek i zawzięcie wpatrywał się w swój telefon. Dezodorant było od niego czuć na kilka metrów. Nagle podniósł wzrok, a Magdę przeszły ciarki. Coś było nie tak z jego oczami. Zrobiła jeszcze dwa kroki i obejrzała się za siebie, ale mężczyzny już tam nie było. Zatrzymała się i powiodła wzrokiem wokół, ale nie zauważyła niczego podejrzanego.

– Hmm, dziwne – mruknęła. – Miałam wrażenie, jakby spojrzał na mnie nieboszczyk… Pewnie mi się wydawało.

– Co robisz? – zapytał ktoś tuż za jej plecami.

Dziewczyna wyskoczyła w powietrze, odwróciła się błyskawicznie i klepnęła Mateusza w ramię.

– Nie można się tak zakradać do ludzi! – zbeształa go.

– Wybacz. Co słychać?

Magda jeszcze raz obejrzała się za siebie, ale nigdzie nie widziała podejrzanego mężczyzny.

– Założę się, że śledziłeś mnie, bo chciałeś mnie zaprosić na wypasioną kawę z całym mnóstwem śmietanki – powiedziała.

Mateusz zmarszczył brwi i zerknął za siebie, ale już po chwili z uśmiechem wziął od niej reklamówkę i podał jej ramię.

– Oczywiście.

Dziesięć minut później usiedli w miękkich fotelach przy drewnianym stoliku. Z ogródka kawiarni rozciągał się widok na wybrukowany kostką rynek.

– Jak można nazwać kawiarnię „Mufinka”? – zastanawiał się Mateusz, gdy kelnerka przyjęła zamówienie.

19
{"b":"725614","o":1}