Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Magda wzruszyła ramionami.

– To Wiatrołom. Nie wymagaj od ludzi zbytniej kreatywności.

– Masz rację. Ciągle zapominam, że nie mieszkam już w mieście – rzucił sarkastycznie.

– Szanowny panie, nawet nie waż się tak obrażać mojego rodzinnego miasteczka! – Magda pogroziła mu palcem.

– Wybacz, moja droga, nie mogłem się powstrzymać.

Magda uśmiechnęła się bardziej do własnych myśli, niż do swojego towarzysza. A musiała przyznać, że towarzystwo Mateusza coraz bardziej jej odpowiadało. Był oczytany, dowcipny i potrafił zachować się praktycznie w każdej sytuacji. Miał w sobie coś z dawnego dżentelmena, za czym Magda wręcz szalała. Gdy zapadało między nimi milczenie, wcale nie czuła się skrępowana, a jednocześnie miała wrażenie, że jemu mogłaby opowiedzieć o wszystkim. Dosłownie.

Gdy podeszła do nich kelnerka z filiżankami, Magda miała okazję, aby przyjrzeć się jego dłoniom, którym ciężka praca była nieobca. Podciągnął rękawy koszuli po same łokcie, jakby zaraz miał zabrać się do roboty. To dobrze, że już nie ukrywa blizn – uznała dziewczyna. Że się ich nie wstydzi.

W zamyśleniu powędrowała wzrokiem wyżej, ku jego ostrym rysom twarzy, opalonej skórze, ciemnym włosom i brązowym oczom. Podobał jej się jak diabli.

Kelnerka odeszła, a Mateusz rozparł się wygodnie w fotelu.

– Czasem lubię patrzeć na innych ludzi i zgadywać, kim są lub czym się zajmują – powiedział, patrząc na starszą parę zbierającą się właśnie do wyjścia. – Oni są ze sobą od ponad pięćdziesięciu lat. I założę się, że co najmniej raz w tygodniu przychodzą tu na ciasto i traktują te wypady jak wyjątkowe święto.

Magda pokiwała głową i odprowadziła staruszków wzrokiem aż do wyjścia.

– A ja założę się, że one są na wagarach. – Spojrzała na dwie dziewczyny siedzące w rogu kawiarni.

– Skąd ta pewność?

– Nie wyglądają na pełnoletnie, więc na pewno chodzą jeszcze do szkoły. Spójrz na te ich wielkie torby na ziemi, pewnie pełne książek. Co chwilę też zerkają na swoje telefony. A poza tym jest jedenasta. O tej porze na kawę mogą iść tylko emeryci lub bezrobotni. No właśnie. Ja urwałam się z księgarni, żeby zrobić zakupy, a ty?

– Nic nie było dziś do roboty, więc dostałem wolne.

Telefon jednej z nastolatek nagle zapiszczał.

– Kurczę, będzie sprawdzian – powiedziała po przeczytaniu wiadomości.

Dziewczyny odstawiły niedokończone koktajle, pospiesznie pozbierały z podłogi torby, rzuciły kilka monet na ladę i niemal wybiegły z kawiarni.

– Brawo, Sherlocku! – Mateusz uniósł lekko kąciki ust.

– Mówiłam – odparł zadowolona z siebie Magda, gdy zostali sami w kawiarnianym ogródku. – Znam się na ludziach.

– Czy ty nie powinnaś czasem być w pracy? – Magda usłyszała za plecami oskarżający ton.

Obejrzała się i zobaczyła chudego, wysokiego chłopaka w zbyt krótkich spodniach, z rozczochraną czupryną i brązowozielonymi oczyma, w których kryła się pustka.

Och, nie! – pomyślała. Błagam, idź sobie, Mateusz to jedyny chłopak, który mnie lubi.

– Ty chyba też, co? – mruknęła.

– Oczywiście – odparł i przeszedł nad płotkiem odgradzającym rynek od ogródka. – Feliks… kuzyn Magdy. – Wyciągnął rękę do Mateusza.

– Mateusz… jej kolega. – Magda była niemal pewna, że celowo się zająknął, przedrzeźniając Feliksa.

Najwyraźniej nie tylko ona to zauważyła, bo żniwiarz skrzywił się nieznacznie.

– A więc to ty jesteś winien temu, że zostawiła biedną matkę samą w pracy? – Feliks oparł się o płotek i bezczelnie chwycił za filiżankę Magdy.

Przyjrzał się z uwagą szklance, a potem wypił duży łyk.

– Paskudna – ocenił.

– Myślę, że Magda zasłużyła na chwilę przerwy – odparł Mateusz, przyglądając się uważnie kuzynowi dziewczyny.

Feliks odstawił filiżankę na stół i również spojrzał Mateuszowi prosto w oczy. Magda miała wrażenie, że atmosfera nagle zgęstniała. Idź sobie, no idź! – powtarzała intensywnie w myślach, mając nadzieję, że jakimś cudownym sposobem te słowa dotrą do Feliksa. Jednak on zdawał się głuchy i ślepy, a do tego nie poczuł nawet kopnięcia w kostkę.

– Ty jesteś tym chłopakiem od Wilków – bardziej stwierdził niż zapytał Feliks.

No nie! – jęknęła w duchu. Nie znosiła, kiedy ludzie mówili o niej „dziewczyna od Wojnów” i Feliks doskonale o tym wiedział. Czyżby nazwał tak Mateusza celowo? Żeby mu dopiec? Nawet go dobrze nie poznał, a już był złośliwy!

– Tak, jestem – odparł pewnym tonem Mateusz. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wciąż patrzył na Feliksa.

Magda straciła cierpliwość. Jedyny chłopak w mieście, który nie uważał jej za dziwaczkę, a ten idiota usiłuje go obrazić, albo odstraszyć. Pewnie ta technika podziałałaby, gdyby miał swoje poprzednie ciało, ale w tym był po prostu irytujący.

– Feliks – warknęła. – Idź sobie i nam nie przeszkadzaj.

Wujek prychnął cicho i uniósł w uśmiechu kącik ust.

– Na razie – powiedział.

Zwinął ciasteczko z talerza Magdy i przeszedł nad ogrodzeniem.

– Przepraszam cię za niego – powiedziała dziewczyna, patrząc na oddalającego się żniwiarza. – Nie wiem, co w niego wstąpiło.

– Nie przejmuj się – odparł swobodnie Mateusz. – Rodziny się nie wybiera.

– Niestety – westchnęła. – A najgorsze jest to, że ja z nim mieszkam.

Skoro poznał już Feliksa, nie było sensu ukrywania przed nim prawdy… A przynajmniej tej jej części, która nie mówiła nic o nawich i świecie umarłych.

– Tam, gdzie odprowadziłem cię tydzień temu?

– Nie, to jest dom moich rodziców. Ja z Feliksem mieszkam w takim starym domu po wujku na drugim końcu miasta.

– Aha.

Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że Mateusz tak szybko zaakceptuje ten fakt.

– Na mnie chyba już czas. – Dopiła kawę i spojrzała z żalem na zegarek. – Jak ten konfident doniesie mamie, że szlajam się po mieście w godzinach pracy, to będę musiała do końca roku zamykać księgarnię.

– A tego byśmy nie chcieli. – Mateusz uśmiechnął się, wstając od stolika.

¢

Nadia podciągnęła kolana do klatki piersiowej, próbując przykryć się kocem, na którym jednocześnie leżała. Niewiele to pomogło – wciąż było jej zimno, miała dreszcze i w żaden sposób nie potrafiła opanować drżenia dłoni i stóp. Na dodatek jej ciało trawiła gorączka.

Jęknęła cicho, otwierając oczy. Wciąż otaczała ją smolista ciemność, która nie pozwalała w pełni oddychać, uciskała klatkę piersiową, lepiła się do ciała. Zimne i ciche piekło, w którym się znalazła, śmierdziało wilgocią, stęchlizną i zepsuciem.

Pod pokrwawionymi palcami o połamanych paznokciach czuła zimny, gładki kamień. Pora wstać, rozruszać zesztywniałe mięśnie, przekonać organizm, że jeszcze żyje. Walcząc z zawrotami głowy, podźwignęła się na czworaka. Wzięła kilka głębszych oddechów, spokojnie wypuszczając powietrze z płuc. Po czwartym wdechu zaniosła się kaszlem i przez dłuższą chwilę próbowała nad nim zapanować. Splunęła na ziemię, zaklęła głośno i wspierając się o ścianę, stanęła chwiejnie na nogach.

Dziesięć małych, niepewnych kroków wzdłuż jednej ściany, dziesięć wzdłuż kolejnej, dwa kolejne i duża, metalowa beczka. Sięgnęła do niej i nabrała w drżącą dłoń odrobinę śmierdzącej, zimnej wody. Na samym początku nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby pić coś tak obrzydliwego, lecz każdego w końcu dopadnie pragnienie. Kolejne kroki, kolejny róg, który służył jej za toaletę, i ostatnia ściana. Żadnych drzwi, żadnej przerwy w gładkich, wilgotnych ścianach z kamienia. Żadnej drogi ucieczki.

Nadia znała już swoje więzienie na pamięć. Znała każdy kamień, każdą rysę wyznaczoną przez starą, wapienną zaprawę. Przemierzała tę przeklętą piwnicę już dziesiątki, jeśli nie setki razy. Na początku robiła to po to, by móc sprawnie się po niej poruszać nawet w absolutnej ciemności, gdy ci, którzy ją uwięzili, w końcu tu zejdą. W myślach ułożyła każdy możliwy scenariusz, jak może obezwładnić swoich oprawców i się stąd wydostać. Nie przewidziała jednego – że świat łącznie z porywaczami o niej zapomni. Ile tu już tkwiła? Miała wrażenie, że wieczność. Kiedyś jeszcze starała się odliczać upływające minuty, godziny, może nawet dni, ale szybko straciła rachubę. Zapas sucharów, który wcześniej wydawał się tak wielki, skończył się. Kiedy? Może kilka godzin temu, może dzień. Przestała już odczuwać głód.

20
{"b":"725614","o":1}