– Dziękuję ci za miły wieczór – odezwała się Magda, gdy zatrzymali się na chodniku. – Musimy jeszcze kiedyś to powtórzyć.
Przez chwilę zawahała się, co robić, przecież dawno nie była na żadnej randce.
Raz kozie śmierć – postanowiła. Stanęła na palcach, pocałowała Mateusza w policzek, a potem ruszyła do domu, odprowadzona zamyślonym spojrzeniem chłopaka. Na progu odwróciła się i pomachała mu, a potem znikła za drzwiami.
– Żono, nasza córka marnotrawna powróciła – oświadczył głośno Jakub.
Magda stanęła w progu salonu i wywróciła oczyma. Miała nikłą nadzieję, że rodzice zapomną, że już z nimi nie mieszka. I to na własne życzenie.
– Madzia? – Mama podniosła się z fotela. – Stało się coś? Co ty tutaj robisz o tak późnej porze?
– Byłam na randce, a chłopak uparł się, żeby mnie odprowadzić do domu. Wolałam pokazać mu wasz idealny domek, a nie upiorne domiszcze Feliksa – powiedziała, siadając obok taty na kanapie.
– Rozsądny wybór. – Ojciec pokiwał głową i wrócił do oglądania filmu.
– Mam tylko nadzieję, że jeszcze nie zamieniliście mojego pokoju w podręczny składzik i będę miała gdzie spać?
– Myślę, że znajdzie się jakieś miejsce – odparła mama.
– A jak wam podoba się nowe wcielenie Feliksa?
Tata spojrzał na Magdę znacząco.
– Widziałem go już w wielu ciałach – powiedział. – Ale w takim to jeszcze nigdy.
¢
Nadia zerknęła na zegar na wieży kościelnej. Dwudziesta – a więc miała jeszcze kilka godzin. Zmory wychodziły na polowanie w środku nocy, kiedy większość ludzi była pogrążona w głębokim śnie. Najważniejsze to znaleźć je, nim dopadną jakiegoś nieszczęśnika i nasycą swój głód. W całym mieście było czuć ich smród, szczególnie nad ranem, kiedy kryły się w jakiejś wilgotnej, zatęchłej norze i zasypiały na cały dzień.
Po dłuższej chwili zastanowienia Nadia skręciła do najbliższego pubu. Nie było sensu wracać do jej tymczasowego schronienia, a samotna dziewczyna siedząca w nocy na ulicy zawsze zwracała na siebie uwagę.
Zamówiła kawę, aby przynajmniej nie wyróżniać się wśród gości lokalu – choć powinna była wziąć piwo – i usiadła przy małym, okrągłym stoliku w rogu, skąd mogła widzieć zarówno drzwi, jak i bar. Dokładnie zbadała otoczenie, na chwilę zawiesiła też wzrok na telewizorze, ale szybko powróciła do oglądania żywych ludzi. Odkąd pojawiła się telewizja, zawsze drażniła Nadię. Była bezsensowna, krzykliwa, zabierała mnóstwo czasu, nie dając w zamian nic oprócz wątpliwej jakości rozrywki. Czasem zastanawiało ją, jak to możliwe, że choć współczesnym ludziom tak bardzo brakowało czasu, to całe godziny siedzieli przed ekranem. Miała wrażenie, że nikt już nie potrafił docenić chwili spędzonej na pozornie bezczynnym siedzeniu, kiedy to można było zajrzeć w głąb siebie, zastanowić się nad różnymi problemami, albo poobserwować innych ludzi bądź przyrodę. Ludzie patrzyli, ale nie widzieli, dlatego coraz mniej osób dostrzegało nawich.
Poprzednia właścicielka tego ciała była zupełnie inna. Co prawda nie wierzyła w upiory, ale za to miała w sobie olbrzymie pokłady cierpliwości, była spokojna i zrównoważona. Na myśl o niej do umysłu Nadii zaczęły napływać wspomnienia, które do tej pory starała się blokować. Rozpamiętywanie życia dziewczyny, a tym bardziej jej śmierci, nic nie dawało.
– Podać coś jeszcze?
Nadia zamrugała oczyma i spojrzała na kelnerkę.
– Nie, dziękuję – odparła, wskazując na prawie pełną filiżankę.
Kelnerka przez chwilę stała jakby niezdecydowana, a potem odwróciła się i ruszyła w stronę baru.
– Zmora – szepnęła Nadia, chcąc skupić się na tym, co czekało ją tej nocy, zamiast na wspominaniu zmarłej dziewczyny.
Znacząca różnica pomiędzy zmorą a upiorem polegała na tym, że zmora nie powstawała ze zmarłych i nie zabijała swoich ofiar. Dostrzec można było ją tylko wtedy, gdy krążyła po ulicach, węsząc za krwią. Gdy już ją wyczuła, trudno było ją zatrzymać. Potrafiła przenikać przez drzwi i ściany. Wchodziła do sypialni śpiącego człowieka, siadała mu na klatce piersiowej i wtedy stawała się niewidzialna. Ostrym, cienkim szponem nacinała skórę i zaczynała pić. Ludzie różnie na nią reagowali. Niektórzy rzucali się przez sen, jęczeli i stękali. Często śniło im się wtedy, że próbują biec, ale powietrze stawało się gęste jak kisiel, utrudniając ruch. Inni z kolei rozbudzali się i zawieszeni pomiędzy jawą a snem nie mogli nawet drgnąć, ich kończyny były sparaliżowane. Pewien mężczyzna, który opisywał Nadii swoje spotkanie ze zmorą, mówił, że coś go przyduszało na piersi i był tak przerażony, że chciał krzyczeć, ale z jego gardła nie wydostawał się nawet szept. Dopiero gdy zmora nasyciła się jego krwią, odeszła, a on mógł odetchnąć.
Niestety ludzie coraz częściej zaczynali wyśmiewać takie wierzenia, a lekarze mieli własne teorie na temat drętwiejącego ciała oraz duszności podczas snu.
Nadię zawsze to bawiło. Kiedyś najróżniejsze stwory i potwory stanowiły wyjaśnienie niemal każdego zjawiska atmosferycznego czy zachodzącego w ludzkim ciele. Dziś z kolei chcieli wszystko udowadniać nauką – a tak się po prostu nie dało!
Dziewczyna zakręciła pustą już filiżanką. Zegar nad barem wskazywał kwadrans po dwudziestej trzeciej. Latarnie rozświetlały mrok nocy.
– Pora na mnie – westchnęła Nadia, zapłaciła za kawę i wyszła z pubu, odprowadzana podejrzliwymi spojrzeniami kelnerki oraz kilku gości.
Po drodze kupiła najtańsze wino i ruszyła do parku. Odkręciła korek i schowała go do kieszeni, a trunek wylała na trawnik, bo tak naprawdę potrzebowała tylko pustej butelki. Do paska przypięła pochwę z nożem, a obie dłonie owinęła bawełnianym sznurem, który zdobyła kilka lat wcześniej, gdy wypędzała wisielca.
Ludzie nigdy nie godzili się z czyimś samobójstwem – wisielca nie można było grzebać w poświęconej ziemi, a odcięcie go przynosiło pecha jego sąsiadom. Dlatego wielokrotnie zdarzało się, że samobójca wisiał na drzewie w oczekiwaniu na przejezdnego obcego. Zaś sznurowi, na którym się powiesił, przypisywano niezwykłe właściwości. Uważano, że przynosi szczęście, a niektóre kobiety były nawet przekonane, że kawałek sznura noszony w woreczku na szyi pomoże spotkać ukochanego. Co prawda Nadia nie posunęłaby się aż tak daleko, aby potwierdzić skuteczność tych opowieści, ale jak każdy żniwiarz wiedziała, że gdy w pobliżu miejsca swojej śmierci bądź pochówku pojawi się duch wisielca, sznur zdjęty z jego szyi okazuje się bardzo przydatny. Owinięty wokół dłoni pozwalał pochwycić niektóre z niematerialnych zjaw. A jedną z nich była zmora.
Zmory preferowały zaludnione, ale ciemne dzielnice, a Nadia już za dnia odnalazła tę, w której smród potwora był nie do zniesienia. Zwykli ludzie nie potrafili go nawet zidentyfikować, ale gdy go poczuli, często ogarniał ich niepokój. Zupełnie inaczej było ze żniwiarzami, którzy zmorę potrafili wyczuć na kilometr.
Nadia przeszła się wzdłuż ulicy, zachowując czujność. Jeśli przegapi moment, a zmora napije się czyjejś krwi, cały wieczór czekania pójdzie na marne. Zegar na wieży kościelnej wybił północ. Ulica była spokojna i uśpiona, tylko gdzieś dalej kilku kibiców wracało z baru, wykrzykując hymny swojej drużyny, ale Nadia nie zwracała na nich większej uwagi.
Wtem poczuła silniejszy smród padliny i starych ubrań. Do jej uszu dotarło ciche szuranie oraz klekot. Zmora wyruszyła na łowy.
Nadia wyjęła nóż i nacięła skórę na zewnętrznej stronie lewego przedramienia. Gdy chowała ostrze, na ziemi rozprysły się pierwsze krople krwi. Odgłosy stawały się coraz silniejsze. Zmora wyczuła krew.
Nadia ujrzała ją pędzącą po ulicy prosto na nią. Była wyjątkowo paskudnym stworem o przeraźliwie chudym ciele. Nienaturalnie długie kończyny, sprawiające wrażenie tak delikatnych, jakby za chwilę miały się połamać, nadawały potworowi karykaturalny, pokraczny wygląd. Jasna, sucha skóra naciągnięta na patykowate ciało była cienka jak pergamin i niemal zupełnie przezroczysta. Z małej, okrągłej twarzy wystawały ostre kości policzkowe i podbródek. Na niemal łysej głowie rosło kilka strąków ciemnych, tłustych włosów, a w wielkich oczodołach kryły się białe oczy, teraz wlepione w Nadię.