Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dla ciebie ciocia Jadwiga – powiedziała twardo staruszka, przerywając chwilę niezręcznego milczenia. – Widzę, że tym razem będziesz małym, złośliwym gnojkiem.

I roześmiała się głośno, a pozostali członkowie rodziny odetchnęli z ulgą.

– Ciocia jak chce, to też potrafi przysolić – mruknął Feliks, mając wrażenie, że jeszcze chwila, a sam obrazi się jak mała dziewczynka.

– Bo ja, mój drogi, mam wiek i prawo za sobą.

– A ja to nie?

Jadwiga zmierzyła go spojrzeniem.

– Nie – pokręciła głową. – Zdecydowanie nie.

Feliks westchnął ciężko. Choć żył już tak długo, własna śmierć była dla niego zawsze ciężkim przeżyciem. Umierając, cierpiał tak samo, jak zwykli ludzie, a kiedy budził się w nowym ciele, za każdym razem było to dla niego wielkim szokiem. Po części był sobą, a po części zupełnie inną osobą. Feliks wiedział, że tylko dzięki temu nie mówi już staropolszczyzną, choć nawet teraz zdarzało mu się używać archaizmów, i potrafił pojąć działanie otaczającego go świata. Czyli był w stanie posługiwać się telefonem komórkowym oraz nie gorszył się na widok kobiety w krótkiej spódniczce czy stroju kąpielowym.

Chłopaka, do którego kiedyś należało to ciało, najwyraźniej cechowała uszczypliwość, odrobina egoizmu i totalny brak umiejętności śmiania się z samego siebie. Jadwiga, która widziała Feliksa już w wielu wcieleniach, trafiła w samo sedno – był złośliwym, małym gnojkiem.

Wychodzi na to, że czeka mnie wiele pracy nad sobą – pomyślał żniwiarz. Ale nie z takimi rzeczami sobie radziłem.

¢

Gdy skończyli pizzę, kelnerka zabrała talerze, a Mateusz zaczął się zastanawiać, czy powinni już wyjść. Nie miał pojęcia, o której godzinie wypadało odprowadzić dziewczynę do domu.

Magda rozejrzała się po sali, a jej wzrok zatrzymał się na stole do bilardu.

– Zagramy? – zaproponowała.

– Czemu nie? – Mateusz uśmiechnął się zadowolony z takiego rozwoju sytuacji. – Dobra w to jesteś? – zapytał, układając bile.

– Gdzie tam, beznadziejna. Jeżeli będziesz chciał być dżentelmenem i pozwolić mi wygrać, to przed tobą nie lada wyzwanie.

Położyła telefon komórkowy na rogu stołu, wycelowała kijem w białą bilę i uderzyła.

Pięć minut później Mateusz stwierdził, że rzeczywiście jest beznadziejna albo nawet i gorzej. Ale za to dużo się przy tym śmiała, dawała z siebie wszystko i nie przejmowała się, gdy jej bile robiły, co chciały.

Chłopak z lekkim uśmiechem obserwował, jak Magda przygryza dolną wargę, pochyla się nad stołem i celuje. Wtem rozległ się dzwonek. Mimowolnie spojrzał na ekran.

– Jakiś Feliks dzwoni – powiedział, podając jej telefon.

Magda zrobiła wielkie oczy.

– Przepraszam na chwilę – wydusiła z siebie i stanęła w kącie.

Starała się mówić półgłosem, ale mimo to Mateusz wszystko słyszał.

– Mówiłam ci, że wychodzę – odezwała się do słuchawki. – Tak… tak… Nie czekaj na mnie. Odezwę się później… Pa.

Magda wyłączyła telefon i rozejrzała się dookoła, jednak knajpa była prawie pusta. Kelnerka siedziała za barem i bazgrała coś na kartce papieru, a Mateusz kontemplował ułożenie bil na stole. Wydawało się, że nikt nie zwrócił uwagi na jej rozmowę.

Podeszła do stołu, a Mateusz bez słowa wręczył jej kij. Nie zapytał, kto dzwonił ani czego chciał. I dobrze, bo Magda nie miała pojęcia, jak mogłaby mu wytłumaczyć, że jej nadopiekuńczy wujek… a raczej kuzyn wciąż usiłuje ją kontrolować.

Zagrali kilka partii i wypili po piwie.

– Już późno. – Mateusz zerknął na zegar wiszący na ścianie.

Nie miał ochoty na powrót do pokoju nad garażem, ale zbliżała się już dwudziesta trzecia.

– Masz rację – westchnęła. – Jutro rano muszę stawić się w księgarni.

Mateusz podał jej kurtkę i wyszli na zewnątrz.

– Odprowadzę cię do domu. Wskaż tylko, gdzie mamy iść – powiedział chłopak.

Magda stanęła jak wryta. Do domu?! Przecież on nie może dowiedzieć się, gdzie ona mieszka! Jedyny chłopak w mieście, który uważa ją za normalną, nie może zobaczyć tego upiornego domu Feliksa!

Dobrze, że nie zabrałam wszystkich swoich rzeczy z domu rodziców – pomyślała z niespodziewaną ulgą. Niech lepiej myśli, że mieszkam z nimi, a nie ze zdziwaczałym wuj… kuzynem. A poza tym do domu rodziców jest bliżej.

– Tędy – powiedziała i ruszyła przed siebie.

Wieczór był chłodny i orzeźwiający. Wiatr całkowicie się uspokoił, ale powietrze wciąż pachniało wiosenną świeżością. Po ulicach krążyło niewielu ludzi. Większość siedziała w domach przed telewizorami.

– Musimy jeszcze przejść przez torowisko i będziemy prawie na miejscu. – Magda machnęła ręką w stronę pogrążonej w ciemności doliny znajdującej się tuż przed nimi.

– Jesteś pewna? – zapytał. – Tam, gdzie wcześniej mieszkałem, nikt nie zapuszczał się w takie miejsca po zmroku. Można za to oberwać.

– Coś ty, od dziecka chodzę tędy o każdej porze dnia i nocy i jeszcze nigdy nic mi się nie stało. – Magda zlekceważyła jego obawy.

Zeszli z chodnika na pobocze, a dalej wąską ścieżką w dół zbocza.

– Podnoś nogi wysoko – odezwała się Magda w pewnej chwili.

Mateusz poczuł pod butami ostre kamienie, którymi zazwyczaj były podsypane tory.

– Jak byłam mała, to często przychodziliśmy tutaj się bawić – kontynuowała dziewczyna, wchodząc na jedną z szyn. – Wtedy jeszcze jeździły tu pociągi. Kładliśmy monety na torach, bawiliśmy się w chowanego w opuszczonych budynkach lub po prostu całymi godzinami przesiadywaliśmy na zamkniętych torach.

W końcu weszli na zalaną wieczornym światłem latarni ulicę, gdzie trzech młodych chłopaków z entuzjazmem kopało metalowy kosz na śmieci stojący tuż przy przystanku autobusowym. I zanim Mateusz zdążył się zorientować, co się dzieje, Magda ruszyła w ich stronę z gniewną miną.

– Co wy wyprawiacie?!

Nagle znikła gdzieś wesoła, beztroska dziewczyna.

Chłopcy w pierwszej chwili się przestraszyli. Z minami niewiniątek odsunęli się od kosza, a gdy tylko zobaczyli, że zabawę przerwała im niewiele starsza od nich dziewczyna, rzucili kilka przekleństw i na znak, że mają ją gdzieś, jeden z nich wziął do rąk duży kamień i wycelował w szklaną ściankę przystanku.

Magdy wcale to nie zraziło.

– Gdyby wasze matki teraz was zobaczyły, spaliłyby się ze wstydu!

Zrobiła jeszcze krok naprzód i stanęła w kręgu światła. Mateusz zatrzymał się obok niej i złapał ją za ramię, gotów zaraz ją stamtąd odciągnąć. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał.

Trzech młodocianych wandali spojrzało prosto na twarz Magdy i powoli zaczęło się cofać. Kamień upadł na ziemię i potoczył się w bok.

Jeden z chłopców chrząknął nerwowo, inny zamruczał coś pod nosem.

– To my tego… spadamy – zadecydował trzeci.

Cofnęli się jeszcze kilka kroków, a potem odwrócili się i uciekli.

Magda z zadowoleniem kiwnęła głową, a Mateusz zerkał to na nią, to za uciekającymi chuliganami.

– Co się właśnie tu stało? – zapytał po chwili.

– To zaleta małych miasteczek – odezwała się Magda.

Odwróciła się do niego, spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się promiennie.

– Jak spotkasz jakiegoś wandala, to jest całkiem duże prawdopodobieństwo, że albo chodziłeś z nim kiedyś do klasy, albo twoi rodzice pracują z jego rodzicami, albo znacie się w jeszcze jakiś inny pokrętny sposób.

Spojrzała w dół i Mateusz zdał sobie sprawę z tego, że wciąż mocno ściska jej ramię. Puścił ją z ociąganiem. Skierowali się w dół ulicy.

– Mam dwa pytania – odezwał się. – Ile masz lat, żeby takich łebków straszyć ich matkami?

Magda zaśmiała się.

– Coś takiego zawsze działa.

– Nie zawsze, zapewniam cię. – Pokręcił głową. – Twoja rodzina należy do jakiejś mafii, czy coś?

Dziewczyna roześmiała się jeszcze głośniej.

– Coś ty! Moja mama jest z wykształcenia bibliotekarką, a tata weterynarzem. Myślę, że mafia raczej nie poszukuje takich ludzi.

Wkrótce dotarli na miejsce. Dom jej rodziców nie wyglądał jak siedziba mafii. Był biały, jednopiętrowy, z czerwonym dachem i zadbanym ogródkiem. Z salonu wylewała się na zewnątrz kolorowa poświata rzucana przez telewizor.

14
{"b":"725614","o":1}