– Kawa mrożona! – wykrzyknęła z radością. – Jesteś najlepszy pod słońcem!
Pocałowała go, a chwilę potem wzięła łyk zimnego napoju.
– Na zdrowie – powiedział Mateusz, patrząc, jak dziewczyna opróżnia kubek. – Nie tak szybko, bo gardło sobie załatwisz…
– E tam. – Machnęła ręką, łapiąc oddech. – Co słychać?
Usiedli w wiklinowych fotelach.
– Dlaczego nie jesteś w pracy?
– Skończyłem już swoją zmianę. A w moim pokoju nad garażem panuje teraz taki zaduch, że szkoda gadać.
– I pewnie liczyłeś, naiwniaku jeden, że u mnie będzie chłodniej? – zaśmiała się Magda. – Niestety mama popsuła wczoraj klimatyzację.
– To pech.
– Nic mi nie mów, koszmar. A technik przyjdzie dopiero jutro.
– Współczuję. – Mateusz odstawił swoją kawę na stolik. – Mogę skorzystać z komputera? Chciałbym ci coś pokazać.
– Jest za ladą.
Chłopak przyniósł laptopa do stolika i przez chwilę szukał czegoś w Internecie.
– O, mam. Przeczytaj ten artykuł. – Odwrócił komputer w stronę Magdy.
Dziewczyna zerknęła na nagłówek. „Brutalne morderstwo w Sianowie”.
Podniosła pytający wzrok na Mateusza.
– Czytaj dalej. Usłyszałem o tym dziś w pracy i pomyślałem, że może cię to zainteresować.
Magda ponownie spojrzała na ekran komputera. Sianowo było niewielkim miastem oddalonym od Wiatrołomu o jakieś siedemdziesiąt kilometrów. I, jak głosił artykuł, kilka dni wcześniej doszło tam do brutalnego zabójstwa.
– Ofiarę znaleziono w parku… – mamrotała Magda. – Bezduszny, okrutny mord… Okaleczone ciało…
– I co, wampir czy seryjny zabójca? – zapytał Mateusz, kiedy dziewczyna dotarła do końca artykułu.
– Ciężko stwierdzić, za wiele szczegółów to nie podali.
– Jeden z kolegów z pracy ma rodzinę w tym mieście. Stąd o tym wiem.
Magda jeszcze raz rzuciła okiem na adres strony internetowej, a potem zamknęła laptopa.
– Pokażę to dziś Feliksowi – obiecała. – Na pewno będzie chciał to sprawdzić.
¢
– Nie! Nie zabierzesz mi znów samochodu! – piekliła się Magda, podążając za Feliksem na podjazd przed domem.
– Przecież nie pojadę tam autobusem – mruknął żniwiarz i otworzył drzwi auta.
– To pojadę z tobą.
– Jutro rano idziesz do pracy, a poza tym to pewnie nic takiego – zbył ją Feliks. – Zresztą wciąż nie masz sprawnej ręki.
– Nic mi nie jest – zapewniła, pokazując mu jak zaciska i rozprostowuje palce prawej dłoni. – Tylko jeszcze trochę piecze.
– No właśnie. Zostajesz w domu. Tylko bądź grzeczna.
– Zaproszę pół miasta do domu i urządzę dziką imprezę – zagroziła.
– Niech będzie, tylko nie wychodź po zmroku sama.
Magda ze złością przymrużyła oczy, ale na Feliksie nie wywarło to żadnego wrażenia.
– Aha, i przestań wreszcie dokarmiać tego psa – zerknął na przeciwległy chodnik, gdzie w żywopłocie buszował bury wilczur.
– Będę karmiła kogo tylko zechcę – mruknęła, odwracając się na pięcie.
Wróciła do domu i usiadła na łóżku w swoim pokoju. Z szafki przy łóżku wyciągnęła pomiętą kartkę.
– I tak to nie ma sensu – burknęła, dopisując nazwę Sianowa z datą oraz znakiem zapytania.
Już miała odłożyć kartkę na miejsce, kiedy coś przykuło jej uwagę.
– Hmm, dziwne – stwierdziła wpatrując się w datę widniejącą obok martwca. – Siódmego czerwca był nów. Martwiec powinien wtedy być najmniej aktywny, to samo dotyczy dzikiego myśliwego. Bezkost na torowisku zaatakował dwa dni wcześniej, tuż przed pustą nocą. A dwa dni po pustej nocy zaatakował mnie ten facet w hotelu. Dlaczego tak nagle się obudziliście? Dlaczego cieniści odwiedzają mnie średnio raz w tygodniu?
Wszelkie gatunki nawich były najbardziej aktywne podczas pełni. Ludzie od zawsze nadawali pełni duże znaczenie, a gdy księżyc nie pojawiał się na nieboskłonie, znaczyło to, że wszystko, łącznie z upiorami, zamiera na trzy dni. Nie dosłownie oczywiście, ale w puste noce Feliks zazwyczaj miał wolne, a Magda mogła spać spokojnie.
Po chwili namysłu do listy dopisała jeszcze przybliżoną datę zaginięcia Wandy i Antoniego. Te informacje wyciągnęła wcześniej od Feliksa.
Poza tym nie pamiętała, żeby Feliks kiedykolwiek zabraniał jej wychodzić po zmroku samej. A skoro zrobił to teraz, znaczyło to, że naprawdę czymś się martwił.
– Może być sobie żniwiarzem, mieć szósty zmysł i nie mówić mi wszystkiego – mamrotała, składając kartkę – ale taka głupia to nie jestem.
¢
Feliks zaparkował samochód niedaleko dużego, zarośniętego parku. Szybko zlustrował wzrokiem okolicę, po czym zagłębił się w zielony gąszcz. Choć zbliżał się wieczór, nadal było ciepło i ludzie wylegli z budynków i szwendali się po okolicy. Mało kto jednak zbliżał się do miejsca, gdzie znaleziono ofiarę. Zazwyczaj takie rzeczy przyciągały ludzi ze względu na zwykłą ciekawość, lecz teraz jakby podświadomie czuli, że coś jest nie tak.
Żniwiarz zatrzymał się w głębi wąskiej ścieżki, oparł ramieniem o pień drzewa i obserwował starszą parę, która zapalała znicz w miejscu, gdzie najwyraźniej znaleziono denata. Leżało tam parę kwiatów, pośród nich paliło się kilka świeczek.
Staruszkowie szybko ustawili znicz i odeszli, nie oglądając się za siebie. Feliks przeniósł spojrzenie na szeroką aleję, którą przechodzili inni ludzie. Większość z nich odwracała wzrok od gęstych zarośli, jakby odcinając się od tego, co tam się stało.
Wbrew pozorom większe grupy ludzi potrafiły podświadomie wyczuwać nawich. Nie zdawali sobie z tego sprawy, ale pewne miejsca omijali, bo „tam się nie chodzi”, robili niektóre rzeczy, bo tak postępowali ich dziadkowie i „tak trzeba”. Byli niczym jeden olbrzymi, skomplikowany organizm.
– A więc to prawdopodobnie coś więcej niż zwykłe zabójstwo – uznał cicho Feliks i dopiero wtedy podszedł do miejsca, w którym znaleziono ofiarę.
Na pierwszy rzut oka nie zobaczył ani krwi, ani innych śladów. Zresztą, nawet gdyby były tu wcześniej, ziemię w promieniu dziesięciu metrów zadeptały dziesiątki butów policjantów, a potem gapiów. Ale był zapach – delikatna, ledwie wyczuwalna woń rozkładającego się mięsa. Feliks zrobił krok w tył i przyjrzał się dokładnie przestrzeni tuż przed nim. Powietrze wyglądało, jakby w tym jednym miejscu rozszczepiło się od upału. Powoli przemieszał je ręką, ale światło wciąż załamywało się jakiś metr nad ziemią, dwa kroki od miejsca, gdzie stały wszystkie znicze i kwiaty.
Żniwiarz usłyszał za sobą kroki – zbliżał się jakiś człowiek, zapewne kolejny wstrząśnięty mieszkaniec Sianowa ze zniczem. Feliks nie odwrócił się w jego stronę, bowiem coś jeszcze przykuło jego uwagę. Na pniu jednego z pobliskich drzew zobaczył małą, szarą plamkę, ledwie dostrzegalną na ciemnej korze. Wyglądała jak zwykły zaciek albo grzyb, ale czuć ją było zgniłym mięsem.
– Oni nie wierzą! – zahuczał złowieszczy głos tuż za plecami żniwiarza.
Feliks kątem oka spojrzał na starszego pana z laską, który wyczekująco wpatrywał się w jego plecy.
Pewnie tego pożałuję – pomyślał, ale nie potrafił się powstrzymać od zapytania:
– W co nie wierzą?
– Apokalipsa nadchodzi!
– Aha.
– Od stu lat Pan jest z nas niezadowolony! Rozpętaliśmy dwie wojny światowe, dopuściliśmy się takiego bestialstwa…
Feliks skinął głową i zaczął przyglądać się kolejnym drzewom, podczas gdy staruszek kontynuował swoją wizję końca świata.
– Nadejdzie w płomieniach i ukarze niewiernych. To koniec! A oni mi nie wierzą, nie pójdą do spowiedzi, nie wyznają grzechów, nawet gdy mają namacalny dowód, że diabeł jest wśród nas! Widziałem go! Wielki, obrzydliwy, o wielkiej, wiecznie głodnej paszczy i długich pazurach. Smagnął ogonem, kryjąc się w ciemnościach…
– Aha. – Żniwiarz wyprostował się i jeszcze raz spojrzał na rozszczepiające się powietrze.
– I kryje się pod miastem, wyłazi na żer w nocy, napawa się naszymi grzechami, naszą krwią! Potem wraca do ciemnych odmętów i zasypia na długie dni. A zostawia za sobą taki smród rozkładającego się mięsa, że człowiek nie jest w stanie go znieść.