Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Już na nogach? – zdziwiła się.

– Powiedzmy. Jak ręka?

Pokazała mu wewnętrzną stronę dłoni, na której przecinało się kilka brązowych pasków przypalonej skóry.

– Nie jest źle, ale w nocy bolało jak cholera. Jesz śniadanie? – zapytała, kierując się do kuchni.

– Zaraz – odparł Feliks, zdejmując zakrętkę z pióra. Już wiedział, co napisać.

Nadia, ktoś śledzący go, ten podejrzany typ w opuszczonym hotelu, cieniści prześladujący Magdę… Nie prosił o pomoc – chciał tylko wiedzieć, czy inni cokolwiek zauważyli. A może on sam zaczął popadać w paranoję?

Skreślił pożegnanie na ostatnim liście, w szufladzie odszukał cztery koperty i je zaadresował. Nie podobał mu się obecny charakter pisma. Był taki koślawy i jakby pisany niepewną ręką, jednak nie miał czasu, żeby go poćwiczyć. Miał zbyt wiele na głowie.

Do pokoju weszła Magda, niosąc dwie miski płatków z mlekiem.

– Co to? – zapytała, stawiając jedną z nich na stole obok listów.

– Przydaj się na coś i wyślij je w drodze do pracy.

Dziewczyna, wciąż stojąc przy stole, zaczęła jeść.

– Piszesz do kolegów żniwiarzy? – zapytała, wyjmując łyżkę z ust. – Jakiś zjazd organizujesz?

– Nie kpij, bo nigdzie więcej cię już z sobą nie zabiorę – zagroził, przysuwając sobie miskę.

– A ja nie pożyczę ci samochodu.

Jedząc, Magda wpatrywała się w adresy nakreślone na kopertach. Zawsze chciała wiedzieć więcej o innych żniwiarzach, ale Feliks nie był skory do rozmów o nich.

– Ty zmywasz. – Odstawiła pustą miskę na stół, zgarnęła z niego listy i ruszyła do wyjścia.

Feliks poczekał, aż zamknie za sobą drzwi, a potem wziął do ręki telefon. Były trzy numery, które jeszcze musiał sprawdzić. Choć znał je na pamięć, na wszelki wypadek zerknął do starego, pożółkłego notesu.

Gdy wykonał pierwszy telefon, w słuchawce odpowiedziała mu cisza, a po chwili usłyszał damski głos oznajmiający, że abonent jest poza zasięgiem lub ma wyłączony telefon.

– Pięknie – mruknął, rozłączając się.

Pod drugim numerem odezwała się jakaś dziewczynka, twierdząc, że to musi być pomyłka.

Feliks bez większych nadziei wykręcił trzeci numer. Długi sygnał w słuchawce przeciągał się w nieskończoność i żniwiarz już miał odłożyć telefon, kiedy po drugiej stronie usłyszał jakieś trzaski.

– Tak? – odezwał się niepewny głos.

– Dzień dobry, z tej strony Feliks Wojna, dodzwoniłem się do Antoniego?

– Tak, ale nie ma go…

– W takim razie kiedy wróci?

– No właśnie nie wiem, nie widziałem go już od kilku tygodni.

Feliks znieruchomiał.

– Kilka tygodni? Co się stało?

– Nie wiem, nie mówi mi wszystkiego.

– A pan jest…?

– Och, przepraszam, nie przedstawiłem się. Bolesław Suchocki, jestem sąsiadem Antoniego i opiekuję się jego mieszkaniem, kiedy wyjeżdża. Wczoraj, podlewając kwiaty, znalazłem ten telefon i go naładowałem. Nie sądziłem, że ktoś się odezwie… W każdym razie ostatnio jechał gdzieś na północ. To była jakaś sprawa z upiorem, chyba. Od tego czasu się nie widzieliśmy.

– Proszę mu przekazać, żeby się ze mną skontaktował, gdy wróci – poprosił Feliks, zanim się rozłączył.

Schował telefon do kieszeni, przez ramię przerzucił sobie kurtkę i, zignorowawszy zmywanie naczyń, wyszedł z domu. Nadeszła pora na odwiedzenie pobliskich cmentarzy i sprawdzenie, czy nie dzieje się na nich nic podejrzanego. A jak wystarczy mu czasu, wybierze się na patrol po okolicy. Jeżeli gdzieś czają się jacyś nawi, znajdzie ich i odeśle daleko stąd.

¢

Na cmentarzach panował spokój, żaden z grobów nie był naruszony. Na dwóch świeżych wciąż leżały lekko podwiędłe kwiaty.

Feliks mijał bramę, kiedy rozdzwonił się jego telefon.

– Co jest? – zapytał.

– Sprawdziłam te adresy, gdzie kazałeś wysłać mi listy – zaczęła Magda.

– I?

– I jeden z nich to jakiś stary, zamknięty magazyn, nie sądzę, żeby mieli tam skrzynkę pocztową. Inny dom został chyba wyburzony, przynajmniej tak to wygląda na mapie w Internecie. Kolejny w ogóle nie istnieje… Ja nie wiem, skąd ty je bierzesz.

– A ostatni?

– Ostatni… ach, to ten. Tak, stoi tam dom, ale na mapie satelitarnej wygląda na opuszczony. I to dawno.

– Psiakość – mruknął Feliks.

– Poszukałam też w sieci ludzi możliwe, że spokrewnionych z tymi żniwiarzami i wydaje mi się, że znalazłam adres mailowy chłopaka, który jest z rodziny Wandy. Napisałam do niego i odpisał mi, że nie widział jej od pięciu miesięcy. Co prawda twierdzi, że to normalne i już wcześniej się zdarzało, ale…

– Dobra, dzięki – odparł Feliks i już chciał się rozłączyć.

– Poczekaj! – zatrzymała go Magda.

– Co?

– Feliks, nie zastanawia cię, że to niedługo po twojej śmierci?

– Nie.

– Ale my też tak długo na ciebie czekaliśmy…

– Przypadek. To na razie.

¢

– Rozłączył się! – oznajmiła światu Magda. – Kiedy on ma do mnie interes, to może gadać w nieskończoność, ale jak ja zaczynam, to odkłada telefon. Przypadek – powtórzyła ironicznie. – Jasne, sam w to nie wierzy. Pomóc w czymś?

– Nie, tak tylko się rozglądam – odparła kobieta, która właśnie weszła do księgarni.

Magda opadła na krzesło i potarła bandaż na dłoni. Poparzenie bolało ją bardziej, niż była skłonna przyznać, ale nie zamierzała się nad sobą użalać.

Bezwiednie wodziła wzrokiem za klientką, która kręciła się przed regałami, a w końcu wyszła bez słowa. Potem przyszły trzy nastolatki szukające prezentu dla koleżanki. Na wszystkie propozycje Magdy kręciły nosem, a na koniec wybrały popularny ostatnio romans. Po zapłaceniu rozchichotane dziewczyny ruszyły do drzwi, w których minęły się ze starszą panią szukającą „czerwonej książki ze słonecznikiem na okładce”. Minął ponad kwadrans, zanim Magda namierzyła żółty tom z polem maków.

– Tak! To ta książka! – ucieszyła się staruszka.

Magda, pakując książkę, uśmiechnęła się do siebie, rozbawiona tą zabawą w detektywa.

Kiedy została sama, zaczęła poprawiać książki na regałach, biorąc do rąk egzemplarze z dostawy z poprzedniego dnia, zapoznając się z informacjami z okładek, a co jakiś czas przeglądając ich zawartość. Potem włączyła komputer i przejrzała lokalne wiadomości.

Kolejny rolnik twierdził, że niedaleko jego pola wylądowali kosmici.

– Ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. – Magda pokręciła głową, patrząc na filmik mający być dowodem na istnienie obcej rasy z innej planety.

Rolnik pokazywał wąską dziurę w ziemi o cylindrycznym kształcie, ciągnącą się pionowo w dół na aż sześć metrów. Jego zdaniem ludzie nie byliby w stanie czegoś takiego zrobić.

– Pewnie lokalna firma budowlana znowu robiła odwierty zimą, kiedy ziemia była wciąż twarda i nie został na niej ślad po żadnym sprzęcie – mruknęła dziewczyna. – A jeśli podłoże jest z gliny, to nic dziwnego, że dziura się nie zapadła.

Już nie pierwszy raz spotkała się z czymś takim. Jednak dalsze wywody rolnika przykuły jej uwagę, gdyż skarżył się na to, że zaginęło mu kilka krów, tak samo jak w wielu innych gospodarstwach.

– Dlaczego ktoś miałby kraść bydło? – zmarszczyła brwi.

Nie sądziła, żeby miało to cokolwiek wspólnego z nawimi, ale mimo wszystko postanowiła powiedzieć o tym Feliksowi, gdy tylko się z nim zobaczy.

¢

Nadia ze świstem zaczerpnęła tchu. Wyprostowała się gwałtownie – nowe ciało jak zwykle było zesztywniałe i nie chciało odpowiadać na komendy.

Przez chwilę dziewczyna zastanawiała się, gdzie jest i co takiego ważnego miała zrobić. Spieszyła się. Tak bardzo zależało jej na czasie, ale za nic nie potrafiła sobie przypomnieć dlaczego. Powoli powiodła wzrokiem dookoła.

Siedziała sama w samochodzie… a raczej tym, co z niego zostało. Przednia maska była wygięta, na szybie wykwitła pajęczyna pęknięć, a deska rozdzielcza poszła w drzazgi. Tuż przed dziewczyną, prawie na wyciągnięcie ręki, wyrastał z ziemi gruby pień, na którym zatrzymał się samochód.

– Justyna – szepnęła imię, które wypłynęło z odmętów pamięci i należało do kobiety siedzącej za kierownicą.

57
{"b":"725614","o":1}