Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Na jego skraju w wysokich chaszczach buszował pies, który wyruszył na nocne łowy. W oddali można było dostrzec czerwony wiadukt biegnący nad torami. O tej porze szedł po nim zaledwie jeden przechodzień, samochodu nie było żadnego.

Magda wspięła się na niski nasyp, wskoczyła na pokrytą rdzą szynę i, wystawiając dla równowagi ręce na boki, powoli ruszyła przed siebie. Po lewej stronie ujrzała duży budynek z czerwonej, lekko pokruszonej cegły. Dawniej należał do całego kompleksu pięknych budowli kolei, ale odkąd zamknięto dworzec, a pociągi przestały jeździć przez Wiatrołom, niszczał w zastraszająco szybkim tempie.

Okna zwieńczone łukami powybijano, większość drewnianych posadzek zerwano, meble poniszczono lub ukradziono, a każdy możliwy do wyniesienia metalowy element sprzedano na złom. Teraz przychodzili tu jedynie bezdomni i wagarujący uczniowie. Władze co jakiś czas zamykały wszystkie wejścia, ale zawsze znalazł się ktoś, kto forsował je ciemną nocą.

Magda szła po szynie, usiłując dojrzeć tak dobrze znane jej graffiti, gdy nagle zobaczyła ciemną, chudą sylwetkę na tle ściany. W ciemnościach zamajaczyła blada twarz. Dziewczyna nie wystraszyła się jednak – pewnie był to jakiś nastolatek, który umówił się tu z kolegami. A poza tym w torebce, oprócz wielu innych przydatnych rzeczy, miała gaz pieprzowy oraz paralizator, bo choć w Wiatrołomie nikt nie miałby odwagi jej skrzywdzić, to lubiła być przygotowana na każdą ewentualność, włączając w to nagły wyjazd poza miasto. Szła dalej, nie zwracając na niego uwagi, kiedy poczuła słabą woń rozkładającego się mięsa. Z niczym nie mogłaby jej pomylić. Serce podeszło jej do gardła, straciła równowagę i musiała zeskoczyć z szyny. Spod jej stóp osunęło się kilka ostrych kamieni.

– O żesz… – szepnęła.

Uważnie powiodła dookoła wzrokiem, ale nic jeszcze nie dostrzegła. A smród dochodził od strony mostu, czyli dokładnie tam, dokąd się wybierała. Przez chwilę stała niezdecydowana, co robić. Sięgnęła do torebki w poszukiwaniu telefonu, kiedy woń zepsutego mięsa nasiliła się.

Dziewczyna obejrzała się na budynek z czerwonej cegły. Ktokolwiek tam był, musi go ostrzec, zabrać z tego przeklętego miejsca…

Smród stawał się coraz silniejszy, do tego usłyszała w oddali toczący się z nasypu kamień.

Magda – wciąż grzebiąc w torebce – najszybciej i najciszej jak potrafiła, ruszyła w stronę opuszczonego budynku. Niemal czuła zimny oddech potwora na karku, ale usiłowała przekonać samą siebie, że to tylko wyobraźnia, że gdyby stwór ją wyczuł, już leżałaby martwa.

Stanęła przed budowlą i rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła. Smród nie zelżał. Księżyc skrył się za chmurami, nadając im srebrzystą poświatę. Magda zadrżała, choć wieczór był ciepły. Serce biło jej głośno, krew szumiała w uszach, a po plecach spłynęła kropla lodowatego potu. Najchętniej uciekłaby stąd, ile sił w nogach, wróciła do rodzinnego domu i ukryła się w swoim starym pokoju. Ale była tutaj, w ciemnościach, zdana jedynie na siebie i musiała ostrzec chłopaka, który wymknął się z domu tylko po to, aby spotkać się z kumplami.

Idąc wzdłuż ściany budynku, żałowała, że metalowy drążek, który został w jej sypialni, był za duży, by nosić go w torebce. Poczuła się odsłonięta i bezbronna, ponieważ ani gaz pieprzowy, ani paralizator nie pomógłby jej w starciu z nawim. Dla zachowania równowagi w ciemnościach przyłożyła dłoń do porowatych, wykruszonych cegieł, które zdawały się promieniować własnym ciepłem.

Dotarła do rogu, zakręciła i niemal wpadła na młodego, wychudzonego chłopaka. Ten spojrzał na nią przerażonymi oczyma i już otworzył usta do krzyku.

– Tylko nie krzycz! – poprosiła szeptem Magda, unosząc przed siebie dłonie.

Chłopak przez chwilę stał nieruchomo, jakby zastanawiając się, co robić. W końcu zamknął usta i nerwowo rozejrzał się dookoła.

– Coś tu jest – szepnął. – Coś wielkiego, a śmierdzi jak…

– Popsute mięso – dokończyła za niego. – Musimy stąd uciekać, zanim nas wywęszy.

Magda złapała chłopaka za rękę, gdy usłyszała szelest w trawie, stanowczo zbyt blisko. Smród nasilił się jeszcze bardziej, wywołując mdłości.

– Cholera! – syknęła dziewczyna. – Za późno.

Przestraszona powiodła wokół wzrokiem. W ciągu ułamka sekundy podjęła decyzję.

Szarpnęła dłonią chłopaka, ustawiając go na starych płytach chodnikowych.

– Nie ruszaj się – nakazała, wygrzebując z torebki woreczek z solą.

Kiedyś wierzono – całkiem słusznie zresztą – że cenna sól odstrasza upiory. Dlatego Magda usypała z niej krzywy okrąg wokół chłopaka.

– Co ty… co ty robisz? – zapytał drżącym głosem.

– Nie wyczuje nas, jak będziemy w środku – odparła, stając w kręgu.

Spojrzała jeszcze raz na towarzysza i choć sama była prawie sparaliżowana ze strachu, spróbowała się uśmiechnąć, aby dodać mu otuchy. Chłopak nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat i był przerażony.

– Jestem Magda. – Podała mu dłoń.

– Aleks – odpowiedział odruchowo.

– Nie bój się, wszystko będzie w porządku – zapewniła, natrafiając w końcu w torebce na telefon.

Dłonie tak jej drżały, że musiała użyć obu, aby wybrać numer Feliksa.

– Odbierz – poprosiła ledwie słyszalnym szeptem.

Długi sygnał przeciągał się w nieskończoność. Smród zepsutego mięsa wywoływał mdłości. Wtem coś wielkiego wyszło zza rogu. Chmury odsłoniły księżyc i w jego świetle mogli dojrzeć olbrzymiego potwora wielkości konia. Poruszał się na czterech chudych, długich łapach, upodabniających go do pająka. Jego workowate cielsko zwieszało się tuż nad ziemią. Nie miał oczu, a zamiast nosa na środku twarzy ziały dwie poszarpane dziury. Szeroka paszcza była naszpikowana ostrymi zębami. Na razie jego ciało odznaczało się przerażającą bladością, ale gdy napełni się ludzką krwią, stanie się czerwone. Kiedyś ludzie wierzyli, że w zwalistym cielsku nie ma ani jednej kości i tylko skóra wypełniona krwią trzyma potwora w jednym kawałku.

– Tak? – odezwał się głos w słuchawce, lecz Magda nie usłyszała go zapatrzona w stwora.

Nawi zwolnił kroku i głośno wciągał powietrze nozdrzami. Dziewczyna zobaczyła czarne, ostre szpony wieńczące jego cztery długie palce u każdej łapy.

– Magda? Co jest? – dopytywał się Feliks.

– Torowisko… Bezkost… – zdołała wydusić.

Wiedziała, że stwór nie może jej ani wyczuć, ani usłyszeć, dopóki jest w kręgu, ale niewiele to pomagało. Drżała, a jej oddech był szybki i płytki. Aby dodać otuchy zarówno sobie, jak i Aleksowi, złapała go za lodowatą dłoń i mocno ścisnęła. Bezkost był coraz bliżej. Nieco uniósł łeb i w księżycowym świetle mogli dobrze się przyjrzeć jasnej, pomarszczonej skórze na jego czaszce. Nozdrza rozdymały się, chwytając powietrze, a spomiędzy zębów ściekała ślina.

– Nie mogę… – jęknął Aleks, wyrwał rękę z uścisku Magdy i odbiegł w mrok.

– Nie! Czekaj! – krzyknęła za nim.

Gdy tylko przekroczył granicę z soli, bezkost natychmiast go wyczuł i gwałtownie zwrócił łeb w jego stronę. Potem ruszył za chłopakiem z zaskakującą prędkością.

– Ty idioto! – zawołała Magda, a potem, przeklinając na czym świat stoi, pobiegła za chłopakiem i potworem.

Gdy dotarła do rogu budynku, zwolniła i ostrożnie wyjrzała zza niego. Zobaczyła, jak pokraczny nawi wchodzi do środka głównymi drzwiami. Modląc się, aby Feliks dotarł na czas, zrobiła krok w stronę wejścia.

Bezbronne dłonie aż swędziały, a kosmyki włosów kleiły się do czoła. Weszła do budynku, przezwyciężając paraliżujący strach. Na szczęście jej oczy były przyzwyczajone do ciemności, a przez wysokie okna do środka wlewała się słaba księżycowa poświata. Rozejrzała się po przestronnym holu, ale nikogo tu nie było. Wtem do jej uszu dotarł hałas dobiegający z piętra.

Upuściła na ziemię torbę, powoli podeszła do starych, drewnianych schodów i zaczęła się ostrożnie wspinać.

Dotarła na piętro i ostrożnie ruszyła w głąb korytarza, rozważnie stawiając kroki na przegniłej podłodze. Budynek pogrążył się w ciszy, którą nagle rozdarł przeraźliwy krzyk.

23
{"b":"725614","o":1}