Wielki bury wilczur, który jeszcze miesiąc temu wydawał jej się przyjazną przytulanką, obnażył wszystkie zęby warcząc gardłowo. Z drugiej strony stał człowiek, który nie przypominał już ani trochę małomównego, spokojnego Mateusza. Jego oczy, czarne niczym piekielna otchłań, wpatrywały się w nią beznamiętnie, zaś twarz nie wyrażała żadnych emocji. Magda zdała sobie sprawę z tego, że nawet w myślach nie potrafi już nazwać go Mateuszem. Prawdziwy Mateusz odszedł z tego świata dawno temu, a jego miejsce zajął Pierwszy.
Jeszcze jeden krok do tyłu i poczuła, jak podłoga się pod nią zapada. Coś zatrzeszczało pod jej stopami, a za oknem świat umilkł, jakby wstrzymywał oddech, niepewny tego, co miało się zaraz wydarzyć.
Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma w dłoni butelkę z szarą cieczą. Bez większego zastanowienia, wiedziona instynktem, cisnęła nią w górę. Butelka roztrzaskała się na suficie, a odłamki szkła zmieszane z cuchnącą miksturą spadły na głowę i ramiona Pierwszego.
– Co ty robisz? – zapytał, nie ruszając się z miejsca. Jej atak nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.
Magda nie odpowiedziała, zaczynając bezgłośnie recytować egzorcyzm. Jej usta poruszały się układając w słowa:
– Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas, ómnis infernális adversárii, ómnis légio, ómnis congregátio et sécta diabólica…
– Przecież mówiłem ci, że to na mnie nie działa – powiedział Pierwszy, ścierając z twarzy płyn.
– …in nómine et virtúte Dómini nóstri Jésu Chrísti – kontynuowała Magda.
– Nic ci to nie da – powiedział żniwiarz, ale w obliczu śmierci dziewczyna postanowiła się trzymać jedynego, co znała. I choć zdawała sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu, nie potrafiła przestać recytować.
– Non últra áudeas, sérpens callidíssime, decípere humánum genus Dei Ecclésiam pérsequi.
Pierwszy spojrzał na wilczura i gwizdnął cicho, wskazując dziewczynę brodą.
Za oknem błysnęło, a chwilę później dało się słyszeć grzmot.
– Ac Dei eléctos excútere et cribráre sicut tríticum!
Pies, wciąż obnażając wszystkie zęby, zaczął iść w stronę dziewczyny.
Może uda jej się zeskoczyć piętro niżej, a stamtąd uciec z hotelu. Pobiec wąską ścieżką do samochodu, odszukać Feliksa, zabarykadować się w domu i… przeżyć.
Jeszcze jeden krok do tyłu i kolejny. Podłoga zaczęła trzeszczeć coraz głośniej.
Pierwszy podniósł z ziemi gruby pręt zbrojeniowy i zrobił kolejny krok w stronę Magdy. Był już coraz bliżej.
– Sama spadniesz, czy mam ci pomóc? – zapytał, wznosząc metal nad głowę.
Na zewnątrz zaczął padać deszcz.
¢
Feliks pędził w strugach deszczu. Ślizgał się w błocie, kilka razy prawie upadł, a woda zalewała mu oczy. Był cały mokry, ubranie lepiło mu się do ciała, ale nie dbał o to. Świat ogarnęła ciemność, co chwilę rozświetlana błyskawicami.
Żniwiarzowi brakowało już tchu, płuca paliły żywym ogniem, coś kłuło w boku, zaś wszystkie mięśnie drżały z bólu, lecz nie przestawał biec.
Gdy dojrzał między drzewami stare, zniszczone mury hotelu, nie zatrzymał się, ani nawet nie zwolnił.
– Magda!!! – wrzasnął.
Odpowiedział mu donośny grzmot i wiatr wyjący w koronach drzew.
Wbiegł do budynku przez główne wejście i rozejrzał się nerwowo.
Gdzie ona jest?! – pomyślał w panice. Hol rozgałęział się i przeszukanie całego hotelu zajęłoby zbyt wiele czasu.
Nagle do uszu żniwiarza dotarły słabe głosy.
Na górze!
Pobiegł do schodów i przeskakując po dwa stopnie naraz, zaczął piąć się na piętro, a potem jeszcze wyżej. Czuł gruz umykający mu spod butów. Miał wrażenie, że gdyby tylko się zatrzymał, schody zawaliłyby się.
Przebiegł przez korytarz i wpadł do dużego, zniszczonego pomieszczenia.
Zobaczył Magdę chwiejącą się nad samą krawędzią zarwanej podłogi i Mateusza zbliżającego się do niej z uniesionym wysoko prętem.
Mateusz?! – przez ułamek sekundy Feliks nie mógł zrozumieć, co tu się działo.
– Nie!!! – krzyknął, gdy w końcu zrozumiał.
Mateusz odwrócił się i spojrzał na niego zaskoczony.
– Ty? – zdziwił się.
– Odsuń się od niej! – rozkazał żniwiarz.
Chłopak prychnął rozbawiony, a potem machnął dłonią od niechcenia, jakby odganiał natrętną muchę.
Feliks zrobił krok w jego kierunku i nagle kątem oka dostrzegł wielki, ciemny kształt. Usłyszał gardłowy warkot, gdy wpadła na niego szara masa mięśni i pazurów. Ostre zęby wbiły mu się w ramię. Żniwiarz poczuł rozbłysk bólu i stracił równowagę. Z głuchym łupnięciem uderzył barkiem o podłogę, w biodro wbił mu się kawał cegły. Nóż wypadł mu z ręki i odbiwszy się od podłogi wylądował gdzieś pośród gruzów. Feliksa zaczęła ogarniać ciemność.
– Nie!!!
Wrzask Magdy otrzeźwił go. Szeroko otworzył oczy i wbił palce w porośniętą grubym futrem szyję psa. Czuł oddech cuchnący zgniłym mięsem, kropelki śliny kapały mu na twarz, ostre pazury drapały brzuch i uda.
Gdzie jest ten nóż?! – Oderwał jedną rękę od gardła bestii i wyrzucił ją w bok, szukając czegokolwiek, co pomogłoby mu obezwładnić psa. Niestety jak na złość, jego palce szurały tylko po zakurzonym betonie nie mogąc natrafić na żadną broń.
¢
On go zabije! – myślała gorączkowo Magda, widząc, jak jej wujek szamocze się z psem.
Pierwszy oderwał wzrok od Feliksa, pewny, że potępieniec poradzi sobie z rannym żniwiarzem. Odwrócił głowę w stronę Magdy i postąpił krok naprzód.
To koniec – pomyślała dziewczyna. Była w potrzasku, nie mogła liczyć na pomoc wujka, a sama nie miała szans w starciu z Pierwszym, jednak ta myśl pozwoliła jej się uspokoić. Umrze, ale przecież nic gorszego nie może się już stać. Miała jeszcze tylko jedną rzecz do załatwienia.
– Ímperat tíbi Deus altíssimus – podjęła ponownie. Ku jej zaskoczeniu, Pierwszy drgnął nieznacznie. Mrugnął oczami, jakby obraz przed nim się rozmazał.
– Recéde ergo in nómine Patris, et Fílii… – mówiła coraz szybciej Magda.
Jeszcze krok a skoczy.
– Et Spíritus Sancti! – dokończyła z mocą.
Gdy wypowiadała ostatnie słowo, naraz stało się kilka rzeczy. Na zewnątrz uderzył piorun, Pierwszy osunął się na kolana, a podłoga trzasnęła głośno i uciekła spod stóp Magdy.
Dziewczyna z krzykiem rzuciła się do przodu i w ostatniej chwili, boleśnie uderzając żebrami o betonowy fragment podłogi, zawisła w powietrzu. Obejrzała się za siebie, gorączkowo zastanawiając się, czy uda jej się skoczyć i to przeżyć. Pierwsze piętro nie wytrzymało ciężaru gruzów i zawaliło się jeszcze niżej, zatrzymując się na poziomie piwnicy w chmurze pyłu i kurzu.
Magda spróbowała podciągnąć się wyżej, ale wystający kawałek podłogi, którego się trzymała, nagle się oderwał. Straciła oparcie i pomimo usilnych prób zaczepienia o coś palców, zaczęła osuwać się coraz niżej i niżej.
– Nie, nie, nie – jęknęła w panice, gdy w końcu uczepiła się pręta zbrojeniowego wystającego poziomo z podłogi.
Czuła nie tylko jak metal kaleczy jej dłonie, ale co gorsza, jak przesuwa się pod jej palcami. Jeszcze tylko kawałeczek, a się z niego zsunie.
Wtem zobaczyła nad sobą twarz Pierwszego. Wrzasnęła z przerażeniem, ale on wyciągnął w jej stronę rękę.
– Chwyć mnie za rękę! – krzyknął.
To nie był głos, który znała. Nie znała również tej twarzy, ani głębokich, ciemnoniebieskich oczu.
– Chwyć mnie za rękę! – powtórzył.
Z trudem złapała za dłoń Mateusza. Poczuła, jak silne palce zaciskają się na jej nadgarstku. Po chwili puściła metal drugą dłonią i wczepiła się w jego przedramię.
Mateusz sięgnął lewą ręką do barków Magdy i złapał ją za bluzkę, usiłując podciągnąć dziewczynę wyżej.
Nagle rozległ się ponowny trzask, szarpnęło podłogą, która opadła zaledwie kilka centymetrów niżej, ale to wystarczyło, żeby Magda zawisła nad przepaścią, trzymając Mateusza zaledwie za palce.
– Nie! – sapnął chłopak, czując, jak dziewczyna wymyka mu się z rąk.