Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Gdyby nie było na świecie ludzi, czy byłyby demony?

W hotelu zapadła na chwilę cisza. Popołudniowe słońce skryło się za grubą warstwą ciemnych chmur, sprawiając, że w budynku zapanował półmrok. Na horyzoncie błysnęło i kilka sekund później po niebie przetoczył się grzmot.

– Wreszcie – powiedział prawie wesoło Mateusz. – Już do szału doprowadzała mnie ta duchota.

– A żniwiarze? – zapytała Magda. – Skąd się wzięli?

– Nas też stworzyli ludzie, tak samo jak nawich. W końcu ktoś musiał ich zabijać. Lecz żniwiarzem nie zostawało się w nagrodę. Każdy z nas miał coś na sumieniu, coś, co musiał odpokutować. A gdy odkupił swoje winy, inni żniwiarze zabijali go właśnie za pomocą takiej mieszanki – wskazał na butelkę ściskaną przez Magdę. – Zaznanie spokoju miało być nagrodą. Kiedyś było nas wielu, ale ludzie w końcu o nas zapomnieli. Coraz mniej osób przemieniało się w żniwiarzy. Aż stali się tym, czym są teraz. Żałosną bandą wariatów walczących z wiatrakami.

– A ty? – zapytała, czując, że Mateusz wcale nie utożsamia się z innymi żniwiarzami.

– Już dawno temu doszedłem do wniosku, że skoro ludzie sami stworzyli nawich, niech sami sobie z nimi radzą. Albo giną. Niestety! Inni nie podzielali mojego zdania. Przez długi czas nie dałem się złapać. Jednak w końcu dorwało mnie kilku żniwiarzy i choć nie udało im się mnie zabić, osaczyli mnie i wypędzili do Nawii na kilkaset lat. Ale rok temu wydostałem się i wróciłem. I nie zamierzam powtórzyć dawnych błędów.

– Dlatego ich mordujesz? Żeby ci nie przeszkadzali?

– Bystra dziewczynka. – Mateusz wstał z parapetu i wyprostował się. Teraz wydał się wyższy i groźniejszy. – Już czas.

Myśl, myśl – nakazała sobie Magda. Zagadaj go, przeciągnij rozmowę. Znajdź drogę ucieczki…

Pierwszy postąpił krok w jej stronę. Serce zabiło jej szybciej, w ustach zaschło, gdy gorączkowo rozglądała się po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc. I wtem przypomniała jej się wiadomość od Nadii.

– Potrafisz zająć ciało żyjącego człowieka? – zapytała gwałtownie.

Mateusz zatrzymał się.

– Skąd wiedziałaś?

– To by do ciebie pasowało – mruknęła.

Uśmiechnął się.

– Ciało, które nie umarło, jest dużo silniejsze i sprawniejsze. I tu znowu opłaca się być Pierwszym. Kiedy opuszczam jakieś ciało, zachowuję świadomość, mogę decydować, w kogo się wcielić. Inni, żeby tego dokonać, potrzebują mojej pomocy.

– A co się dzieje z duszą tego człowieka?

– Powoli przestaje istnieć.

– Więc Mateusz… Ten prawdziwy. On… on żył?

– Oczywiście, że tak. Polubiłabyś go. Sympatyczny chłopak. Ale cóż… Był dobrym środkiem do celu. Całkiem przystojny, jego rodzina mieszkała w Wiatrołomie, trzeba było tylko pozbyć się jego dziadków.

– Zabiłeś ich?!

– Przecież ci już o tym mówiłem. Pamiętasz, na cmentarzu? A ty zaczęłaś mnie pocieszać! – roześmiał się. – Byłaś taka naiwna i przyjacielska, spragniona swojej bratniej duszy. Nawet nie wiesz, jak mi to wszystko ułatwiłaś. Opowiedziałaś wszystko o Feliksie, zdradziłaś, gdzie mieszkają jego znajomi, od nich wyciągnąłem wiadomości o innych żniwiarzach. To było dziecinnie proste.

Magda nie mogła uwierzyć w to, jak głupia była. Jak mogła powiedzieć mu o wszystkim?!

– Najtrudniej było wyciągnąć z ciebie informację o istnieniu nawich. No i właśnie wtedy nawinął mi się ten bezkost szwendający się po torowisku. Wystarczyło z obcego numeru wysłać wiadomość do Aleksa, podając się za jego kolegę i poprosić, żeby poszedł tam w czasie, kiedy ty będziesz tamtędy przechodziła…

– Skąd wiedziałeś, że akurat wybiorę tamtą drogę? – przerwała mu.

– Już ci mówiłem, że wciąż byłaś obserwowana. Swoją drogą powiem ci, że napędziłaś mi wtedy stracha, że zginiesz, zanim zdążysz mi o wszystkim opowiedzieć, już myślałem, że będę musiał interweniować. Na szczęście doskonale sobie poradziłaś.

Magda zwiesiła głowę. Gdyby tylko mogła cofnąć czas, coś zrobić. To ona zapoznała Mateusza z Feliksem i ciocią. A teraz ciocia nie żyła, Feliks miał umrzeć za dwa tygodnie, a ona za kilka minut. Obejrzała się ponownie na dziurę w podłodze.

– Tak, to całkiem sensowne – ocenił Mateusz, podążając za jej wzrokiem. – Okropny wypadek. Zawsze lubiłaś szwendać się w niebezpiecznych miejscach. Tylko co cię podkusiło, żeby we własne urodziny wchodzić do zrujnowanego hotelu? Podłoga pod tobą się zarwała i zginęłaś, pogrzebana pod tonami gruzów. Straszna tragedia. Nie wiem, jak Mateusz się z tego otrząśnie. Podobnie twoja rodzina, a Feliks wpadnie w taką rozpacz, że to wszystko jego wina i wyjedzie, już nigdy nie pokazując się swoim bliskim. A ja nie będę musiał się wyprowadzać i będę dalej korzystał z pola krwi w Grzmiącej.

– Ty draniu! – wrzasnęła Magda.

Pomyślała o Feliksie i o tym, jak bardzo go zawiodła. O tym, jak rodzice będą żyli bez niej. Jak sobie poradzą? Wyobraziła ich sobie stojących nad jej trumną. Mama cała zapłakana, tata tulący ją do siebie, jeszcze nie dowierzając w to, co się stało.

Po policzkach popłynęły jej łzy. Nie chciała umierać, nie w ten sposób.

– To koniec, moja droga – powiedział Mateusz i zrobił krok w jej stronę.

¢

Feliks, siedząc w zupełnych ciemnościach, zdołał uwolnić jedną rękę, obdzierając cały nadgarstek ze skóry. Rany piekły boleśnie, krew powoli spływała po palcach, ale nie dbał o to. Po raz pierwszy w swoim życiu żniwiarza znalazł się w prawdziwym niebezpieczeństwie, stanął wobec perspektywy odejścia z tego świata definitywnie i na zawsze. Jednak nie to go dręczyło, nie to sprawiło, że, nie zważając na ból, zsunął więzy z drugiej dłoni. Nadludzkiej siły i determinacji niespotykanej nawet u żniwiarzy dodała mu świadomość tego, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się Magda. Wiedział, że ten stary żniwiarz oraz jego potępieńcy nie cofną się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel. A zabicie młodej dziewczyny nie stanowiło dla nich żadnego wyzwania.

Gdy uwolnił dłonie, poruszał chwilę palcami, żeby odzyskać w nich czucie, a potem – łamiąc sobie paznokcie – rozwiązał więzy pętające jego kostki. Wstał z krzesła i spojrzał w górę, mniej więcej tam, gdzie powinno znajdować się wejście do piwnicy. Między deskami nie prześwitywało żadne światło, co znaczyło, że albo zapadł już zmrok, albo – co bardziej prawdopodobne – przykryto całą podłogę dywanem.

Postawił krzesło pod klapą, po omacku wszedł na nie i machnął rękoma nad głową. Potem podskoczył lekko, mając nadzieję, że krzesło się pod nim nie załamie, lecz jakkolwiek by się nie starał, nie miał szans dosięgnąć sufitu.

Zszedł z krzesła i wysilił pamięć. Przecież już raz zaglądał tutaj, przyświecając sobie latarką i widział wszystko, co znajdowało się na dole.

– Nie było krzesła – szepnął do siebie. – Ale za to była sterta koców… kamienne ściany… beczka… plamy krwi.

Beczka! – wykrzyknął jego zmęczony umysł.

– No tak – sapnął, ruszając po omacku przed siebie.

Wkrótce jego dłonie natrafiły na chłodny metal. Zapierając się stopami o podłogę, spróbował przesunąć beczkę, ale ta ani drgnęła. Natychmiast opadł na kolana, zaczął palcami badać jej powierzchnię i szybko odkrył, że przymocowano ją do ściany za pomocą obejm i długich śrub. Przez chwilę mocował się z nimi, ale te nawet nie drgnęły.

Komu chciało się to robić? – pomyślał z przekąsem, a potem zaklął pod nosem, przykładając czoło do chłodnej beczki. Musiał coś wymyślić, po prostu musiał. Przed oczami pojawił mu się widok Magdy, za którą stał potępieniec z ramieniem otaczającym jej szyję, w każdej chwili gotów skręcić jej kark.

Feliks natychmiast oderwał się od beczki i na czworakach odszukał ścianę. Poruszając się wzdłuż niej, usiłował znaleźć chociaż kawałeczek luźnej zaprawy. Brodząc w ciemnościach, okrążył piwnicę, potem wstał i obszedł ją jeszcze raz, trzymając dłonie wyżej.

Niemal krzyknął z radości, gdy jego palce natrafiły na pustkę, która wkrótce okazała się być niewielką dziurą po brakującym kamieniu. Wyskrobanie zaprawy wokół kolejnego kamienia zdawało się trwać całą wieczność. Kosztowało Feliksa skórę zdartą z niemal całych dłoni, ale w tej chwili nie miało to większego znaczenia.

75
{"b":"725614","o":1}