– Ciocia Jadzia? – zapytała drżącym głosem.
– Szkoda jej.
– Nie, nie zrobiłeś tego. – Magda zacisnęła pięści. Żal przemienił się we wściekłość. Najchętniej rzuciłaby się na niego, zdarła z jego twarzy ten szyderczy uśmiech.
– Nie ja, mam od tego potępieńców – odparł, odwracając się od niej.
Lekkim krokiem podszedł do okna i usiadł na parapecie, jakby prowadził luźną konwersację z kolegami.
– Tak myślałem, że pewnego dnia wpadniesz na to, kim oni są.
– Ten facet w Sianowie? – zapytała.
Mateusz skinął głową.
– Śledził Feliksa, miał też zdobyć trochę krwi bezkosta. A potem ten idiota dał się złapać!
Magda nieznacznie odsunęła się od niego, ale gdy tylko zrobiła krok w stronę wyjścia, wilczur znów zaczął warczeć. Gdyby zabrała ze sobą jakąkolwiek broń, może miałaby jakieś szanse z wielkim psem. Spojrzała w gorejące ślepia i niemal poczuła ostre zęby zaciskające się na jej gardle. Jak ten pies mógł kiedykolwiek wywołać w niej współczucie na tyle, żeby go dokarmiać?
– Kim oni są? Ci potępieńcy? – zapytała, próbując grać na zwłokę.
– Nazywają siebie nijami, to akurat dobrze zgadłaś. Są małymi, paskudnymi stworami, hienami cmentarnymi żywiącymi się mięsem – odparł Mateusz, wzruszając ramionami. – A ja potrafię dać im ciało i dlatego są mi posłuszne.
– A ten, który zaatakował mnie tutaj wcześniej?
– Potępieńcy żyją bardzo krótko. Mięso z którego budują własne ciała w końcu zaczyna się rozkładać, czasem trochę im odbija… Tamten atak nie był planowany. Na szczęście ten tu cię pilnował – powiedział i wskazał brodą na wilczura.
Magda gorączkowo myślała, jak jeszcze może go zagadać. Wydawał się chętny do rozmowy, a jeśli wystarczająco długo ją przeciągnie, może Feliks przybędzie jej na ratunek albo sama wpadnie na jakiś błyskotliwy pomysł.
Co teraz?! Co robić?! – zastanawiała się gorączkowo Magda, czując w gardle dławiącą gulę strachu.
Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma w dłoni butelkę z szarą cieczą. Bez większego zastanowienia, wiedziona instynktem, cisnęła nią w górę. Butelka roztrzaskała się na suficie, a odłamki szkła zmieszane z cuchnącą miksturą spadły na głowę i ramiona Pierwszego.
– To ty nasyłałeś na mnie cienistych? – zapytała.
Twarz Mateusza nawet nie drgnęła, ale w jego oczach zalśniło niezrozumienie.
– Jakich cienistych?
Prześladowali ją od miesiąca, tyle samo czasu, ile znała jego, wydawało się oczywiste, że to jego sprawka. Ale Mateusz nie miał najwyraźniej zielonego pojęcia, o czym mówiła Magda.
– Cienistych – powtórzyła. – Istoty zbudowane z cienia…
– Ach, oni. Oni się mnie boją, nie mają odwagi do mnie podejść – powiedział nieco butnie.
Skoro nie ty, to kto? – zastanowiła się, ale na głos zapytała:
– Dlaczego mi to wszystko mówisz?
– Cóż, w całym tym przedstawieniu grałaś jedną z głównych ról! Nieuprzejmością byłoby ci o tym nie powiedzieć. A poza tym… Chyba jestem też trochę próżny. Ale powiem ci, że przez te kilka tygodni naszej znajomości znakomicie się bawiłem, choć czasem naprawdę trudno było grać takiego głupka.
– I to niczego nie zmienia? – zapytała Magda z nadzieją w głosie. – Nic do mnie nie czujesz?
– Oczywiście, że mam do ciebie słabość – przyznał. – Ale nie na tyle, żeby cię oszczędzić. Daj spokój.
Nogi pod Magdą ugięły się lekko. To wszystko było niczym sen, okropny koszmar. Tak bardzo chciała się z niego obudzić. Lecz nagle ogarnęła ją niespodziewana wesołość. Uśmiechnęła się pod nosem, powstrzymując chichot.
– Co cię tak rozweseliło?
– Zdałam sobie właśnie sprawę z komiczności tej sytuacji – odparła. – Wczoraj w życiu bym w coś takiego nie uwierzyła. Mój chłopak pierwszym żniwiarzem? Który na dodatek chce mnie zabić? Daj spokój.
Mateusz uniósł brwi w zdziwieniu i przez chwilę znów wyglądał jak zwykły, trochę zagubiony chłopak.
– Interesująca reakcja na stres – ocenił.
Magda wzruszyła ramionami i zerknęła w bok, gdzie w podłodze ziała olbrzymia, poszarpana dziura. Ciekawe, czy gdyby zeskoczyła piętro niżej, przeżyłaby? Musi grać na czas, musi coś wymyślić, bo inaczej zginie.
– Jeśli się zastanawiasz, gdzie jest Feliks, to nie zaprzątaj sobie nim głowy – powiedział Mateusz, wciąż siedząc na parapecie. – Moi ludzie dziś go złapali i choć musimy czekać do pustej nocy, w końcu go zabijemy.
– Do pustej nocy? – zapytała Magda. Cała ta sytuacja była zbyt nierealna, żeby próbować ją zrozumieć.
– Gdy księżyc umiera dla naszego świata i przez trzy noce świeci zmarłym w ich świecie…
– Wiem, co to nów.
– A więc wiesz też, że wtedy nawi są mniej aktywni. Lecz nie wiesz, że tylko wtedy można zabić żniwiarza i sprawić, że jego dusza już nigdy nie powróci.
– To niemożliwe – szepnęła Magda z niedowierzaniem. Nagle poczuła się słaba i bezsilna.
– Tak się wam tylko zdawało. Nadia potwierdziłaby moje słowa.
– Zabiliście ją?
Mateusz skinął głową.
– Trochę było z nią problemów. Kiedy zapukała do drzwi Feliksa, myślałem, że będę musiał was zabić. Ale na mój widok najwyraźniej dostała zawału. To dopiero była zabawa! – dodał z uśmiechem.
– Jesteś nienormalny – burknęła Magda. – Co się stało z dzikim myśliwym?
– Bezczelnie na mnie napadł i nie mogłem puścić mu tego płazem. Ale też nie mogłem go unicestwić przy tobie – odparł. – Dlatego pozwoliłem mu ponieść mnie głęboko w las i dopiero tam go zabiłem. Nieźle go rozsadziło.
– Ta czarna maź, to były jego… resztki?
– A więc widziałaś to?
Magda skinęła głową, jej mózg pracował na najwyższych obrotach.
– Jak zabić żniwiarza?
Może był Pierwszym, ale również żniwiarzem.
Mateusz wyjął z kieszeni szklaną buteleczkę i rzucił jej. Magda złapała ją i uważnie jej się przyjrzała. W środku zachlupotał szarawy płyn.
– Krew bezkosta, trupi jad i parę innych trudnych, niemal niemożliwych do zdobycia ingrediencji. Nie będę cię zanudzał szczegółami. Wystarczy napoić tym żniwiarza, co osłabi zarówno jego ciało, jak i duszę. Potem potrzebujemy pustej nocy i pola krwi…
– Pola garncarza?
– Tak, niepoświęconej ziemi, gdzie grzebano zmarłych. I tyle. Wystarczy prosty egzorcyzm i sztylet wbity prosto w serce.
Magda mocniej ścisnęła buteleczkę w dłoni. Gdyby tylko udało jej się… Mateusz jednak wydawał się czytać jej w myślach.
– Ale chyba nie myślałaś, że to podziała również na mnie?
Dziewczyna milczała.
– Skarbie, jestem Pierwszym! Potrzeba znacznie więcej, żeby mnie zabić.
Nadzieja w jej sercu została roztrzaskana na tysiąc kawałeczków i wdeptana w ziemię, a mimo to nie potrafiła wypuścić butelki z rąk.
– Ale dlaczego? – zdobyła się jedynie na te słowa. – Dlaczego mordować żniwiarzy?
Mateusz westchnął, jakby rozmawiał z niezbyt bystrym dzieckiem.
– Zacznijmy od początku – odezwał się po chwili. – Wiesz, skąd się wzięli nawi?
Magda milczała, patrząc mu prosto w oczy. Nie mogła zrozumieć, jak bardzo zmienił się przez ostatnie minuty. Jego postawa, ruchy, wyraz twarzy i ten bezczelny uśmieszek!
– Ludzie ich stworzyli – odpowiedział sam sobie. – Zdziwiona? Też byłem zaskoczony, gdy to odkryłem. Myśląc o nich, bojąc się ich, tworząc niestworzone historie sami stworzyli własne demony – przerwał dla odrobiny dramatyzmu.
– Święty Mikołaj też powinien wtedy zaistnieć – mruknęła.
– Przecież nikt w niego tak naprawdę nie wierzy. A teraz wyobraź sobie ciemną, zimną izbę w starej lepiance, w której gnieździ się kilkupokoleniowa rodzina. Dziadkowie snują straszne opowieści, ogień trzeszczy w palenisku, tworząc tysiące cieni. Ale na zewnątrz jest jeszcze gorzej – noc czarna niczym smoła, wiatr wyje w drzewach, mróz ścina kałuże, zwierzęta w zagrodach hałasują z niepokojem. W takich chwilach te opowieści ożywają, zmora przemierza wieś, węsząc za krwią, upiór wyłazi z grobu i szuka ofiar…
– To nieprawda! – przerwała mu Magda. – Coś takiego jest niemożliwe!