Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mam nadzieję, że znajdę tu odpowiedź – pomyślał, a potem przekroczył niewidzialną barierę między lasem i Grzmiącą.

Wieś wyglądała na uśpioną – jak zwykle. Ale trudno o inny efekt, gdy mieszkały tu zaledwie dwie czy trzy rodziny, a reszta domów była opuszczona. W tę duchotę nawet ci, którzy tu mieszkali, szczelnie pozamykali się w chłodnych domach. A może siedzieli nad brzegiem lazurowego jeziora? Na samą myśl o chłodnej wodzie Feliksowi zrobiło się jeszcze bardziej gorąco. Ale był tutaj przecież w zupełnie innym celu.

Podczas szybkiego marszu przez wieś rozglądał się uważnie, zwracając uwagę na każdy dźwięk, który niósł się w dusznym powietrzu, lecz nic nie wzbudziło w nim niepokoju.

Wkrótce dotarł do domu, który był celem jego wyprawy, ale nie zatrzymał się przed nim, nie chcąc wzbudzić niczyich podejrzeń. Kątem oka spojrzał w ciemne okna, na zaniedbany ogródek i podjazd, na którym tym razem nie stał żaden samochód. A mimo to był pewien, że to właśnie tutaj widział pojazd z rejestracją podaną przez staruszkę z Brzeźnicy, czyli jedynego świadka porwania Nadii. Było to niecałą dobę po śmierci Jadwigi, w wieczór, w który ktoś zaatakował Magdę w starym hotelu.

To nie mógł być przypadek – pomyślał.

Przeszedł przez wieś, a potem skręcił w las i zatoczył olbrzymi półokrąg, aby zajść dom od podwórka.

Po kwadransie siedział już w zaroślach pod zmurszałym płotem i obserwował budynek, który wydawał się opuszczony, ale coś w głębi serca podpowiadało żniwiarzowi, że było inaczej.

Przez godzinę przypatrywał się ciemnym oknom, w których nie pojawił się żaden cień. A potem podjął decyzję, co robić dalej.

Z plecaka wyjął pistolet, sprawdził magazynek i wsunął broń za pasek od spodni. Do jednej kieszeni wsadził rozsznurowany woreczek z ziołami, a do drugiej ten z solą. W dłoń chwycił łom, jednym susem przeskoczył płot i ruszył przez podwórko w stronę domu. Nie skradał się, bo takie zachowanie tylko przyciągało uwagę. Nie, Feliks szedł naprzód, jakby był u siebie. Okrążył budynek i delikatnie zastukał łomem do drzwi. Kiedy po minucie z wewnątrz nie dotarł do niego żaden dźwięk, nacisnął klamkę. Nie ustąpiła.

Drzwi były stare, od środka pewnie zjedzone przez korniki, zaś lekko zardzewiały zamek też nie prezentował się najlepiej. Feliks wcisnął łom między drzwi a framugę, po czym naparł na niego całym ciałem. Nie musiał nawet użyć wiele siły, żeby drewno zatrzeszczało, a metalowy zamek wygiął się tak, że drzwi ustąpiły. Ze środka buchnął smród stęchlizny, zepsutego mięsa i krwi.

Żniwiarz przekroczył próg i wszedł do ciemnej sieni, w której, o ile to możliwe, było jeszcze bardziej duszno i gorąco niż na zewnątrz. Dzierżąc w dłoni łom, lekko uchylił drzwi do pierwszego pokoju. Znajdowało się tam zaścielone łóżko, stara szafa i stół z kilkoma krzesłami. Na jednym z nich wisiała staromodna marynarka, taka, jaką zapewne nosiłby pozbawiony gustu starszy pan.

Naprzeciwko drzwi wejściowych była kuchnia. Znajdowało się w niej kilka starych, powyginanych szafek, zlew z rdzawymi zaciekami i stół, na którym – o dziwo – stała całkiem ładna porcelana, w takim domu wyglądająca zupełnie nie na miejscu.

W kolejnym pokoju były dwa łóżka ze skotłowaną pościelą i starymi ubraniami po prostu rzuconymi w kąt. To stąd cuchnęło stęchlizną i niepranymi skarpetkami. Feliks wszedł do środka, a brudny, gruby dywan wytłumił jego kroki. Powiódł wzrokiem dookoła i na jednej ze ścian zobaczył ślady krwi.

– A więc jednak coś tu się działo – szepnął, a potem, niewiele się zastanawiając, podskoczył kilka razy.

Po domu rozległ się głuchy dźwięk.

Wiedziałem! – pomyślał i zaczął zwijać dywan od strony drzwi.

Wkrótce jego oczom ukazała się klapa w podłodze. Pociągnął za metalowy pierścień i uniósł ją na tyle, aby móc zerknąć w dół. Niestety panowała tam taka ciemność, że nawet oczy żniwiarza nie potrafiły jej przeniknąć. Wyciągnął więc z plecaka latarkę. W słupie światła zamigotały drobinki kurzu. Feliks zobaczył kamienne ściany i podłogę, na której leżała sterta szmat. W kącie piwnicy stało coś wielkiego, przypominającego sporą beczkę. Poza tym pomieszczenie było zupełnie puste. I tylko czarne plamy na podłodze i ścianach zapaliły w umyśle żniwiarza ostrzegawczą lampkę. Feliks wiedział, że była to krew.

Opuścił klapę na miejsce i przykrył ją dywanem. Przeszukał stertę ubrań w kącie, ale nie znalazł w nich nic szczególnego. Podobnie w drugim pokoju – sprawdził szafę oraz kieszenie marynarki wiszącej na krześle, ale nie było tam nic, co powiedziałoby mu cokolwiek poza tym, że mieszkańcy domu nie dbali o higienę, ale lubili jeść z ładnych talerzy.

Żniwiarz wrócił na brukowaną ulicę i rozejrzał się w obie strony, ale nadal nie zobaczył żadnego człowieka.

Słońce niedawno przekroczyło zenit. Powietrze wciąż było gęste i nieruchome. Feliks złapał w dwa palce kołnierz koszulki i powachlował się nim, myśląc, co robić dalej. Nagle usłyszał w oddali warkot silnika. Bez zastanowienia przebiegł przez drogę, przeskoczył przez siatkę z drutu i miękko wylądował w zaroślach porastających ogród opuszczonego domu. Przypadł do ziemi i z ukrycia obserwował niebieski, dostawczy samochód, który zaparkował naprzeciwko.

Gdy silnik zgasł, żniwiarz zastygł w zupełnym bezruchu, nie śmiąc nawet oddychać. Z tego miejsca nie mógł dostrzec rejestracji, ale był pewien, że jest taka sama, jak tego, którym uprowadzono Nadię.

Wtem z samochodu wysiadł barczysty, łysy mężczyzna ze spłaszczonym nosem.

Ty draniu, to na pewno ty! – Feliks zacisnął mocno pięści.

Ledwo się powstrzymał, aby nie poderwać się z ziemi i nie rzucić na niego w celu zdobycia niezbędnych informacji, a także dokonania zemsty za to, co zrobił Nadii, gdy usłyszał kolejny trzask otwieranych drzwiczek. A więc łysy nie był sam.

Feliks nieznacznie zmienił pozycję i zobaczył parę butów za samochodem. Poradzi sobie z dwójką przeciwników? Jeśli uda mu się ich zaskoczyć, to na pewno…

– Ej, ktoś się nam włamał! – Usłyszał niski głos.

To by było na tyle, jeśli chodzi o element zaskoczenia.

Przez chwilę po przeciwnej stronie drogi panowała cisza. Dwóch osiłków pewnie sprawdzało, czy intruz nadal znajdował się w środku.

Nagle rozległ się odgłos kroków. Łysy z płaskim nosem wyszedł na środek drogi i rozejrzał się bacznie dookoła. Jego wzrok padł na ogród, w którym ukrywał się żniwiarz.

Feliks nawet nie drgnął, patrząc mu prosto w oczy, lecz po chwili mężczyzna wzruszył ramionami i odwrócił się do niego bokiem, wyciągając z kieszeni telefon komórkowy.

– Szefie? – odezwał się basowym głosem. – Ktoś włamał się do domu w Grzmiącej. Nie, nie zostawił śladów. Nie wydaje mi się. Dobra. To czekam.

Mężczyzna rozłączył się i schował telefon.

– Co za przeklęta pogoda – mruknął, skierowawszy się do domu.

Dopiero gdy trzasnęły zamykane drzwi, Feliks odprężył się. Strącił z ręki mrówki, które po niej chodziły i czołgając się przez krzaki, okrążył opuszczony dom znajdujący się naprzeciwko dziupli porywaczy. Wstał z ziemi dopiero, gdy był pewien, że nie widać go z drogi. Przez wybite okno wszedł do starej chałupy. Gdy stawiał stopy na zielonkawym gumolicie, pod jego butami zachrzęściło szkło wymieszane z uschniętymi liśćmi.

Znajdował się w kuchni, gdzie po podłodze walały się kawałki potłuczonej zastawy, stare szmaty i papierki. Paskudna, żółtawa tapeta z plamami ciemnego grzyba odłaziła miejscami od ścian, wisząc smętnie nad podłogą. W kącie stały resztki szafek z dykty.

Feliks ostrożnie przeszedł do pokoju znajdującego się od strony drogi, skąd przez niewielkie okna z szarymi firankami miał widok na dom porywaczy.

Przez jakąś godzinę panował spokój. Dwóch osiłków najwyraźniej siedziało w domu i nie miało zamiaru wychodzić. Potem na ciasne podwórko wjechał kolejny samochód. Feliks dostrzegł trzy nowe osoby – dwóch potężnych mężczyzn i starszego pana, którzy zniknęli we wnętrzu domu. Potem znów nastał spokój, czas mozolnie płynął, a w domu naprzeciwko nadal nic się nie działo.

69
{"b":"725614","o":1}