Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przeskoczyła nad zwałami gruzu i wylądowała twardo na betonowej podłodze. Coś strzyknęło jej boleśnie w kolanie, ale nie zamierzała się nad sobą użalać. Przynajmniej nie do momentu, aż znajdzie się w bezpiecznym miejscu.

Łapiąc ręką za framugę, gwałtownie skręciła o dziewięćdziesiąt stopni. Tajemniczy mężczyzna był tuż za nią. Ledwie celując, ciął nożem tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się dłoń Magdy. Metal zadźwięczał rozdzierająco na ceglanej ścianie.

Magda nie miała czasu na zastanawianie się. Przed nią znajdowała się wielka dziura w ścianie, będąca niegdyś oknem. Za nią ziała przepaść. Co prawda salon znajdował się na parterze, ale nie znaczyło to, że do gruntu będzie blisko. Tym bardziej, że – jeśli dobrze pamiętała – bezpośrednio pod oknem znajdował się zsyp do piwnicy.

Dziewczyna kilkoma susami przesadziła salon i dopadła do okna. Parapet nie był wysoko, więc stanęła na nim bez problemu i ostatni raz obejrzała się za siebie. Mężczyzna charczał i postękiwał, jakby zostało mu naprawdę niewiele sił, ale dotarł już do połowy salonu.

Magda skoczyła. Miała wrażenie, że lot w pobliskie krzaki trwa całą wieczność. Serce podeszło jej do gardła, usłyszała jęk zawodu na ustach atakującego. A potem spotkała się z twardą ziemią. Najpierw upadła na stopy, potem kolana i dłonie. Upadek szarpnął jej głową, a zęby boleśnie zadzwoniły o siebie. Już myślała, że roztrzaskała sobie wszystkie stawy, kiedy siłą rozpędu poleciała do przodu. Lekko wykręciła tułów i potoczyła się po ziemi przez prawe ramię. Na moment ją zamroczyło. Nie wiedziała, gdzie się znajdowała, co robiła i dlaczego powinna się spieszyć. Z trudem, podpierając się o ziemię, zaczęła się podnosić, kiedy dobiegł do niej ni to krzyk, ni szloch. Obejrzała się za siebie. Stwór, który kiedyś był człowiekiem, kucał właśnie na parapecie okna gotowy do skoku.

Magda natychmiast otrzeźwiała, pozbierała się z ziemi i chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie. Głośny łomot utwierdził ją w przekonaniu, że powinna przyspieszyć, gdyż napastnik również znalazł się już poza hotelem.

Nie uda mi się – pomyślała rozpaczliwie.

Wszystko zaczęło ją boleć i zabrakło jej tchu. Ale krzyk, który się powtórzył, dodał jej na chwilę energii do ucieczki.

Wtem spomiędzy ciemnych zarośli wybiegł bury pies, warcząc gardłowo. Kątem oka zobaczyła jak ją mija, pędząc prosto na mężczyznę. Więcej nie musiała widzieć – popędziła przed siebie, starając się nie słyszeć warczenia ani krzyków umierającej istoty.

Przedzierając się przez las, dopiero po dłuższym czasie odnalazła ścieżkę. Bolały ją wszystkie mięśnie, oczy zaszły łzami, a płuca płonęły. Tak naprawdę nie miała pojęcia, co wydarzyło się chwilę temu, ale wiedziała, że musi znaleźć się jak najdalej stąd.

Potknęła się o kępę traw i wylądowała na ziemi, zdzierając sobie z dłoni skórę. Przygryzając wargę z bólu, wstała i ruszyła dalej, tym razem już odrobinę wolniej. W końcu zapadł zmrok, okrywając wszystko wokół czarnym płaszczem. Magda dopiero teraz zauważyła, że mży. A musiało padać od dłuższego czasu, gdyż była cała przemoczona, zaś mokre włosy lepiły jej się do twarzy.

W końcu wyszła z gęstego lasu i dojrzała zarys samochodu. Musiała stąd uciec. Dopiero wtedy będzie mogła pozwolić sobie na odetchnięcie z ulgą.

Chociaż już od pewnego czasu nie słyszała za sobą żadnych kroków, ani głosów, na wszelki wypadek odwróciła się za siebie.

Niewiele mogła dostrzec w mroku, lecz miała nadzieję, że nikt jej nie goni. Nagle zderzyła się z czymś twardym, czego jeszcze przed chwilą nie było na jej drodze. Upadła na ziemię, zasłaniając odruchowo ramionami twarz. Dopiero gdy nie nadszedł żaden cios, opuściła lekko ręce i otworzyła oczy.

– Magda? – usłyszała, nie poznając tego głosu.

Silne dłonie złapały ją za ramiona i podniosły w górę.

– Wszystko w porządku?

Przez chwilę wpatrywała się w obcą twarz, aż w końcu przyszło zrozumienie.

– Mateusz? – zapytała cicho.

– Co ty tu robisz? Co się stało? Jesteś ranna?

Nie potrafiła odpowiedzieć na tyle pytań naraz. Otworzyła usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Bez słowa objęła chłopaka w pasie i przytuliła się do niego, wreszcie czując się bezpieczna. Przez chwilę trwali w bezruchu.

– Możesz iść? – zapytał Mateusz i poprowadził ją ostatnie kilka kroków do samochodu. – Gdzie masz kluczyki?

Automatycznym ruchem sięgnęła ręką do kieszeni.

Mateusz posadził ją na siedzeniu pasażera i zerknął na ciemny las, po czym usiadł za kierownicą.

W ciepłym, bezpiecznym samochodzie Magda powoli zaczęła dochodzić do siebie. Czuła też, że jeszcze chwila, a się rozklei. Mocno zacisnęła zęby, a kiedy kryzys minął, nabrała w płuca duży haust powietrza.

– Ktoś na mnie napadł w starym hotelu – powiedziała, siląc się na spokojny ton. Minęli już brukowaną drogę w Grzmiącej i wyjechali na asfalt.

– Wiesz, kto to był? – Widziała, jak Mateusz mocno zacisnął szczękę.

– Nie wiem… To coś… ten… mężczyzna… Wyglądał, jakby był chory. I ranny. Ale tak śmiertelnie. Pojechałam do hotelu pomyśleć, zawsze tak robię, a kiedy wychodziłam, wpadłam na niego.

Deszcz zaczął padać coraz mocniej. Mateusz włączył wycieraczki.

– Czy coś ci zrobił? – zapytał powoli.

– Co? Nie… – Magda spojrzała na obite i zakrwawione dłonie i ze zdziwieniem odkryła, że jeszcze nie czuła bólu z licznych zadrapań. – Ja sama… jak wyskoczyłam przez okno.

– Chcesz jechać na policję?

– Nie! – Gwałtownie wyprostowała się na fotelu pasażera.

Mateusz spojrzał na nią zaskoczony.

– Nie, nic mi nie jest – powiedziała spokojniej. – Feliks nie lubi policji.

Chłopak prychnął cicho, jakby w tej chwili zdanie Feliksa było najmniej istotne.

– A jak ty się tu znalazłeś? – zapytała, patrząc na tunel z drzew przed nimi.

– Martwiłem się o ciebie – odparł po chwili. – Słyszałem, co się stało z twoją ciocią. Nie odbierałaś telefonu…

– Chyba byłam poza zasięgiem.

– I skoro nie było cię ani u Feliksa, ani u rodziców, czy w księgarni, pomyślałem o jednym miejscu, które znam i gdzie mogłaś się udać. Do Grzmiącej podwiózł mnie wujek. Za nią znalazłem twój samochód. Myślałem, że jesteś na starym cmentarzu, ale cię nie znalazłem. Wróciłem tutaj, kiedy na mnie wpadłaś.

– Dziękuję – szepnęła.

Kiedy wjechali do miasta, Mateusz ponownie zerknął z troską na Magdę.

– Jesteś pewna, że nie chcesz iść na policję? Ani na pogotowie?

Pokręciła głową.

– Odwieź mnie tylko do domu – poprosiła. – Do Feliksa.

Dom – jak zwykle o tej porze – był pogrążony w mroku i tylko słaba poświata w oknie salonu sugerowała, że żniwiarz siedzi przy świeczkach. Jak zwykle.

Mateusz odprowadził Magdę pod sam próg.

– Dziękuję – powiedziała dziewczyna, otwierając drzwi.

Z salonu wylewało się delikatne ciepłe światło. Słychać było szelest gazety.

– Nie ma sprawy. Na pewno wszystko w porządku? – Przytulił ją i pogłaskał po plecach.

– Tak, możesz już iść do domu, wyśpij się. – Magda z żalem oderwała się od niego. – W końcu jutro rano idziesz do pracy.

Mateusz wahał się jeszcze przez chwilę, a potem odszedł.

Magda zamknęła drzwi na ciężką zasuwę, a potem oparła się o nie plecami, oddychając głęboko. Wydarzenia, które rozegrały się niecałe pół godziny wcześniej, zdawały się należeć do sfery snów. Gdyby nie piekące zadrapania na całym ciele, mogłaby pomyśleć, że wymyśliła sobie to wszystko. Wręcz wolałaby, żeby tak było.

W końcu oderwała się od drzwi i pokuśtykała do salonu. Feliks siedział przy stole i przeglądał coś w komputerze, jakby w końcu w tym wcieleniu zaakceptował istnienie Internetu. Podniósł wzrok na dziewczynę i przez kilka sekund wpatrywał się w nią, a po jego twarzy przemykały najróżniejsze emocje.

– Co się stało? – zapytał nieco oskarżycielskim tonem.

Magda usiadła na kanapie i zaczęła mówić, mając wrażenie, że opowiada fabułę marnego thrillera. Żniwiarz słuchał uważnie, ale w środku – była o tym przekonana – wrzał ze wściekłości i strachu o nią.

50
{"b":"725614","o":1}