– Feliks, ja jeszcze nigdy nie widziałam kogoś w takim stanie – szepnęła na koniec. – Nie kłamię, podobnie wyglądała Nadia, kiedy stanęła na naszym progu. Tylko że on zatracił całe człowieczeństwo. Wyglądał, jakby chciał zabić każdego, na kogo natrafi… Nie możemy tego tak zostawić. Ten… pies. Tak, wydaje mi się, że to był pies… Chyba go zagryzł. Ale jeśli nie i ktoś inny tam trafi…
Żniwiarz podniósł się z krzesła i wyjrzał na noc panującą za oknem.
– Daj kluczyki – rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Jak wyjdę, zamknij za mną dobrze drzwi. Przemyj te zadrapania i idź spać. Zajmę się wszystkim.
Magda, gdy została sama, zadrżała lekko, lecz nie z zimna. Kiedy tylko zamknęła oczy, widziała tamtego człowieka. Był przerażający, miał spojrzenie dzikiej bestii, a z gardła nie wydobywał się niemal żaden ludzki dźwięk. A mimo to, gdzieś w głębi serca, czuła żal i smutek. Kto doprowadził nieznajomego do takiego stanu?
Na zesztywniałych nogach podreptała do łazienki i zamknęła się w niej. Wzięła gorący prysznic, nie zważając na piekący ból licznych zadrapań, i powędrowała do łóżka.
¢
Feliks zaparkował samochód na rozdrożu niedaleko hotelu, resztę drogi pokonując pieszo. W domu ledwo się powstrzymał, żeby nie nawrzeszczeć na Magdę. Wyrzucić jej, że szlaja się po ruinach po zmroku. Ale przecież zawsze to robiła, a on nigdy nie widział w tym nic złego. Praktycznie cała lokalna społeczność znała ją lub jej rodzinę i wszyscy wiedzieli – choć nie mieli pojęcia skąd – że lepiej ich nie zaczepiać. Bezmyślnie ją zaatakować mógł tylko ktoś obcy. Jednak nic się tu nie zgadzało. Facet wyglądający jak zombie? Wściekły pies, który się na niego rzucił?
– Nie wiem, co tu jest grane, ale się dowiem – mruknął Feliks, gdy między drzewami ujrzał bryłę budynku. Noc była pochmurna i ciemna, ale on przecież miał wzrok żniwiarza.
Deszcz przestał padać, pozostawiając świat wciąż duszny i wilgotny. Spodnie Feliksa przemokły już od pokrytej rosą trawy, ale nie zwracał na to uwagi.
Powoli zbliżył się do hotelu. Rozłożył swoją pałkę teleskopową na wypadek, gdyby zaatakował go zombie, wściekły pies, czy jeden Bóg wie co jeszcze.
Dawno temu był sprawny w posługiwaniu się najróżniejszą bronią: szablą, bagnetem, a w razie potrzeby nawet cepem czy widłami. Dawno temu był przekonany, że mało kto zatrzyma człowieka z ostrą bronią w ręku. I tak rzeczywiście było, ale dopiero potem nauczył się, że człowiek z pewnym siebie uśmieszkiem na twarzy może iść przez życie równie pewnym krokiem.
Jednak czasem samo spojrzenie nie wystarczało, a broń zwracała zbytnią uwagę i prowadziła do niewygodnych pytań we współczesnym świecie, gdzie obywatele powinni zachowywać się jak bezmyślne stado owiec. Dlatego Feliks zawsze dziękował w myślach wynalazcy pałki teleskopowej. Złożona była naprawdę niewielka, a rozłożona dawała efekt psychologiczny – często na sam jej widok napastnik odpuszczał, zaś dla kogoś, kto potrafił się nią posługiwać, bywała niezwykle przydatna.
Feliks skierował się pod okno, z którego skakała Magda. Ziemia pod nim była lekko zryta, a krzewy połamane. Ślady Magdy prowadziły do lasu, a potem na ścieżkę.
Żniwiarz odnalazł miejsce, gdzie tamtego mężczyznę zaatakował pies. O ile to rzeczywiście był pies. Na trawie i liściach zobaczył ciemniejsze plamy, których nie zdołał zmyć deszcz. Nie musiał zapalać latarki, by wiedzieć, że to krew. Było jej całkiem sporo, lecz poza tym nie dostrzegł nic innego. Jeżeli pies zabił faceta, gdzieś powinien leżeć trup, albo przynajmniej Feliks powinien widzieć ślady ciągnięcia ciała w las. Jeżeli nieznajomy przeżył, a rzeczywiście było z nim tak źle, jak mówiła Magda, to zostawiłby po sobie ścieżkę naznaczoną krwią oraz połamanymi krzewami i trawami. A tymczasem wyglądało, jakby po prostu wyparował. Tak samo jak pies.
– Co tu się, do diabła, dzieje? – mruknął żniwiarz.
Po żmudnym przeszukaniu terenu wokół hotelu wreszcie wszedł do samego budynku. Widział krew rozchlapaną na podłodze i ślady ucieczki Magdy, ale nic więcej.
Jakkolwiek by się nie starał, wyprawa do hotelu postawiła przed żniwiarzem jeszcze więcej pytań, niż dała odpowiedzi.
Feliks wierzył w przypadki i zbiegi okoliczności. Zazwyczaj to one – a nie spiski – przeważały w życiu, ale tutaj to już była przesada. Zbyt wiele dziwnych rzeczy działo się ostatnio w Wiatrołomie i okolicy, by uznać je za przypadek.
Na wszelki wypadek jeszcze raz przeszedł się dookoła zrujnowanego hotelu, ale nie znalazł niczego nowego. Mężczyzna, który zaatakował Magdę, po prostu zniknął, podobnie jak zwierzę.
Żniwiarz wrócił do samochodu. W głowie kłębiły mu się myśli. Wiedział, że rozwiązanie tej zagadki jest na wyciągnięcie ręki, tuż pod jego nosem. Musiał tylko połączyć fakty, by dowiedzieć się, co jest grane. Wciąż rozmyślając nad wydarzeniami z ostatnich tygodni, odpalił silnik i wyjechał na drogę prowadzącą do Grzmiącej.
Od kiedy to wszystko się zaczęło? Chyba od śmierci Nadii. A może jeszcze wcześniej, od momentu jego własnej śmierci? Nie, to był raczej głupi wypadek, że dał się tak zaskoczyć. Jednak przez ponad pół roku nie było go w Wiatrołomie. Kto wie, co się wtedy działo?
Powoli przejechał przez Grzmiącą. Na stałe mieszkały tu już chyba tylko dwie rodziny, inne przyjeżdżały tylko latem. A szkoda, bo ta ładna wieś szybko popadała w ruinę. Kątem oka dostrzegł duży, niebieski samochód stojący pod jednym z domów. Już trzy – pomyślał. Pewnie kolejna para emerytów, która sprowadziła się tu w poszukiwaniu spokoju.
¢
Pierwszy spożywał posiłek. Była to jedna z tych rzeczy, których brakowało mu w Nawii. Podobnie jak oddychania, lecz oddychanie trudniej celebrować. Dlatego za każdym razem, gdy miał ku temu okazję, zasiadał do stołu nakrytego białym obrusem i delektował się tym, co akurat Blank zamówił na wynos w restauracji.
– Czy wszyscy wiedzą, jaki błąd popełnił ten przeklęty potępieniec? – zapytał spokojnym tonem.
– Tak – odparł Blank, obawiając się kolejnego wybuchu swojego pana.
Poprzedniego wieczoru, gdy tylko dowiedział się, że jeden z potępieńców postradał zmysły i o mały włos nie zabił Magdy, Pierwszy tak się wściekł, że zabił nie tylko jego cielesną powłokę, ale i samego potępieńca.
– Zwracaj na nich baczniejszą uwagę, kiedy przychodzi ich czas, dobrze?
Blank skwapliwie pokiwał głową. Po części była to jego wina. Mięso, z którego potępieńcy budowali ludzkie ciała, nie było wieczne i po pewnym czasie zaczynało się psuć. Musieli wtedy powrócić do swojej prawdziwej postaci i czekać, aż Pierwszy pozwoli im znów przybrać ludzkie kształty. Jednak ten jeden potępieniec nie zamierzał rozstawać się ze swoim ciałem i ukrywał, że jest z nim tak źle – zaczął gnić, postradał zmysły. Uciekł przed pobratymcami i skrył się w opuszczonym hotelu. Pech chciał, że akurat tego dnia poszła tam również Magda.
– Na szczęście nic jej nie jest – powiedział na głos Blank, parząc herbatę dla swojego pana. – A nawet jeśli, to przecież tak naprawdę potrzebujemy tylko Feliksa, prawda?
Pierwszy odłożył sztućce na talerz i wytarł usta serwetką.
– Ile razy mam ci powtarzać, że potrzebujemy jej tak samo jak Feliksa? – powiedział spokojnie, jakby tłumaczył to dziecku. – Jeśli ktoś wyrządziłby jej krzywdę, Feliks stałby się nieobliczalny, a to byłoby dla nas niemałym problemem. Oni oboje są od siebie zależni w jakiś pokręcony sposób. I tylko we dwójkę będą potrafili odszukać Gerarda. – Nie możemy dać Feliksowi zbyt dużo czasu na rozważania, bo jeszcze czegoś się domyśli. – Zorganizuj mu jakieś zajęcie na najbliższe dni.
– A co konkretnie mam zrobić? – zapytał Blank, wciąż stojąc w miejscu.
Pierwszy zastukał palcami w stół i spojrzał w sufit, zastanawiając się.
– Z tego co wiem, to doktor Waldemar ma znajomego schizofrenika. Może by tak pokazać mu prawdziwego diabła?
– Znakomity pomysł.
– Nie podlizuj się i daj mi w spokoju wypić herbatę. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia dziś w nocy. Łysy podwiezie mnie do miasta.