Nie tylko ludzie mieli swoje puste noce. Choć księżyc w nowiu niknie z nieboskłonu tak naprawdę tylko na jedną noc, to dla gołego oka jest niewidoczny prawie przez trzy. Wtedy ponoć świeci tylko dla świata umarłych.
Feliks wiedział, że dusza Jadwigi odeszła, ale dopóki choć garstka osób wierzyła w coś, trzeba było dotrzymać dawnych obyczajów. I tylko żniwiarze wiedzieli, jak ważna była ludzka wiara.
¢
Magda powoli zaczęła się uspokajać. Nawet bez lusterka wiedziała, że na twarzy jest cała czerwona i spuchnięta, ale czemu się dziwić – w końcu zużyła już całą paczkę chusteczek. Zerknęła na zegarek. Zrobiło się późno. Nawet nie zauważyła, kiedy słońce skryło się za horyzontem. W powietrzu czuła letni deszcz. Jeszcze chwilę – przekonywała samą siebie. Tylko dziesięć minut.
Przymknęła oczy, rozkoszując się chwilą. Nie chciała wracać do pustego domu. Nie miała również ochoty na rozmowy z bliskimi. Wspomnienia o cioci były jeszcze zbyt świeże, a jej śmierć zbyt bolesna.
Nagle usłyszała hałas dobiegający z lasu. Gwałtownie otworzyła oczy. Kątem oka zobaczyła cień między drzewami, ale zanim zdążyła się na nim skoncentrować, ten znikł. Przez minutę wpatrywała się w tamto miejsce.
– Mam omamy – mruknęła. – Zresztą… Czemu się dziwić?
Przetarła zapuchnięte oczy tak mocno, że nagle cały świat wyglądał tak, jakby spoglądała na niego przez mgłę. Do tego robiło się coraz ciemniej i choć niebo na zachodzie mieniło się odrobinę jaśniejszymi kolorami, to w lesie panował półmrok.
– Pora do domu – uznała, zeskakując z parapetu.
Nawet nie wiedziała, że od siedzenia w jednym miejscu aż tak zesztywniała. Bolały ją mięśnie, nie wspominając o ociężałej głowie.
Po raz ostatni wyjrzała przez okno – pod drzewem tkwił cień. Wychyliła się na zewnątrz, już gotowa krzyknąć, gdy nagle cienisty podniósł na nią wzrok. Jego oczy tym razem były szare.
– Kolejny? – zdziwiła się dziewczyna.
Naraz pełną napięcia ciszę przerwał szelest liści gdzieś niedaleko. W tym samym momencie cień znikł.
– Cienisty nie hałasuje – szepnęła Magda, a ta myśl zmroziła ją.
Odsunęła się od okna i skierowała do wyjścia. Była już na progu salonu, kiedy usłyszała szuranie na parterze. Było tak ciche, że w pierwszym momencie myślała, że się przesłyszała. Ale jednak szuranie powtórzyło się. Brzmiało to tak, jakby ktoś bardzo się starał zachować ciszę, ale sterta gruzu i tynku na podłodze mu w tym przeszkadzała.
Magda zamarła w drzwiach. Serce zabiło jej szybciej. Pożałowała, że nie wzięła ze sobą choćby gazu pieprzowego. Nie miała nic do obrony.
Choć może obrona wcale nie będzie konieczna? Przecież nie tylko ona wiedziała o opuszczonym hotelu. Może to tylko jakieś dzieciaki? Albo chłopak, który chciał poderwać dziewczynę, pokazując jej straszne miejsce? Tylko czy wtedy byliby tak cicho? Nie powinna usłyszeć jakichś rozmów czy chichotów?
Może zadzwonić do kogoś? Do Feliksa? Albo Mateusza? I co wtedy? Będzie siedziała tu na górze, czekając, aż po nią przyjadą? Przecież droga zajmie im około pół godziny, a to aż nadto, żeby osoba będąca na dole wpadła na nią i posiekała Magdę tasakiem, jeśli przyjdzie jej na to taka ochota.
Tymczasem olbrzymi budynek pogrążył się w absolutnej ciszy. W zapadającym mroku Magda poczuła się tu bardzo nie na miejscu. Przypomniały jej się wszystkie historie o klątwie rzuconej przez starą, zwariowaną hrabinę, z których zawsze się śmiała, ale teraz wywołały u niej gęsią skórkę. Kropelka zimnego potu spłynęła jej po plecach.
Wstrzymując oddech, najciszej jak tylko potrafiła, skierowała się do schodów – jedynej drogi w dół. Powoli stawiała stopę za stopą, nasłuchując odgłosów na dole. Na razie nic nie słyszała, ale cisza była jeszcze gorsza niż hałas, bo teraz nawet nie wiedziała, gdzie znajduje się intruz.
Nie powinnam była zostawać tu tak długo – wyrzucała sobie.
Zatrzymała się na półpiętrze. Przez chwilę stała nieruchomo i nasłuchiwała, ale i tym razem nic nie usłyszała. Odzyskała odrobinę pewności siebie. Coś jej się musiało ubzdurać, nadal była roztrzęsiona od płaczu. Pewniejszym krokiem zeszła na parter. Widziała coraz mniej. Zastanowiła się, czy nie przyświecić sobie telefonem, ale uznała, że wtedy będzie ją widać z daleka. Nie, lepiej pozostać w ciemności.
W drodze do drzwi musiała jeszcze pokonać długi korytarz, jeden salon i recepcję. W sytuacji, gdy zimne, gołe ściany zdawały się przechylać, w każdej chwili gotowe, aby runąć na Magdę, wydawało się to niemal końcem świata.
Na parterze zapach deszczu i wilgotnego muru jeszcze bardziej drażnił nozdrza, gdy przez wybite okna wiało chłodem. Magda zadrżała z zimna. Z chwili na chwilę robiło się ciemniej i gdyby nie znała układu pomieszczeń hotelu na pamięć, mogłaby mieć problem z dotarciem do wyjścia, a okna, choć powybijane, były zbyt wysoko nad ziemią, żeby przez nie wyjść.
Chociaż szła powoli i ostrożnie, w pewnej chwili nie miała wyjścia i postawiła stopę na gruzie. Kilka ceglanych odłamków wyprysnęło spod jej buta i potoczyło się niżej.
Dziewczyna zamarła. Przygryzła wargę i skrzywiła się lekko, zła na siebie, że jest taka nieostrożna. Gdy drobne kamyki i resztki zaprawy znieruchomiały, odetchnęła z ulgą. Lecz oprócz bicia własnego serca, usłyszała coś jeszcze. To było niczym westchnienie. Dochodziło z pokoju po prawej.
Po ciele Magdy przebiegł nieprzyjemny dreszcz, krew płynąca w żyłach zrobiła się zimna. Dziewczyna zaczęła drżeć.
Dźwięk – teraz Magda była już pewna, że to ludzkie sapnięcie – powtórzył się. Wciąż stała nieruchomo, nie wiedząc, co robić dalej.
Mając w rodzinie Feliksa, nie musiała bać się ludzi. Żniwiarz niemal w magiczny sposób odstraszał od swoich bliskich najróżniejszych złodziei i awanturników. Ponadto, choć nigdy w życiu nie przyznałaby się do tego przed własnymi rodzicami, już nie raz znalazła się w nieciekawej sytuacji, ale zawsze potrafiła z niej jakoś wybrnąć. A więc co się działo z nią teraz? Dlaczego tak ją zmroziło? Przecież powinna zastosować swoją codzienną taktykę osoby, która pewnie szła przez życie, nie spodziewając się jakichkolwiek zakazów, co w większości przypadków działało bezbłędnie. Mało kto zaczepiał ludzi, którzy kroczyli naprzód z podniesioną głową.
Jednak tym razem coś było nie tak. Czuła to całą sobą, choć nie miała pojęcia, czym tak naprawdę to było. I wiedziała, że za ścianą nie znajdzie zwykłych nastolatków, którzy przyszli do hotelu postraszyć siebie nawzajem.
Nie miała zamiaru pokazywać się intruzowi. Powoli zaczęła się wycofywać, nie odwracając wzroku od wejścia do pokoju. Jeszcze dwa lata temu można było wyjść do ogrodu przez piwnicę. Co prawda będzie wtedy musiała okrążyć większość budynku, żeby dotrzeć na ścieżkę wiodącą do bezpiecznego samochodu, ale dużo bardziej wolała znaleźć się teraz w lesie, niż tu, w zrujnowanym pałacu pełnym duchów z przeszłości i nieznanego zagrożenia z teraźniejszości.
Krok za krokiem, spokojny oddech, czujny wzrok i słuch…
Nagle usłyszała szuranie. Mimowolnie zatrzymała się, patrząc z przerażeniem na postać wychodzącą z pokoju. Prawdopodobnie był to człowiek, mężczyzna odziany w porwane i brudne łachmany. Jedną nogą powłóczył za sobą, a ręce bezwładnie zwisały mu wzdłuż ciała. W prawej dłoni trzymał nóż. Przez chwilę Magda wpatrywała się w tę broń, a potem przeniosła wzrok na jego twarz. Była poszarzała z bólu, a może wściekłości? Na jednym policzku ziała otwarta, głęboka rana, odsłaniając zęby. Krew zaznaczyła bury ślad poprzez żuchwę, szyję i koszulę. Gdyby nie była tak przerażona, mężczyzna pewnie skojarzyłby się Magdzie z aktorem z filmu o zombie, lecz w tej chwili wcale nie było jej do śmiechu.
Na początku spojrzenie obcego było chaotyczne, jakby nie potrafił zdecydować, na co powinien patrzeć, lecz zaraz potem skupił wzrok na dziewczynie. A było to niebezpiecznie błyszczące spojrzenie szaleńca.
Dziewczyna nie musiała dłużej się zastanawiać, co robić. Gdy mężczyzna wydobył z gardła zduszony okrzyk i ruszył w jej stronę, unosząc nóż, odwróciła się na pięcie i popędziła przed siebie. Usłyszała, że ten stwór – wbrew jakiejkolwiek logice – przyspiesza. Niemal czuła jego oddech na karku.