Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Będę na czas, obiecuję. Do zobaczenia.

Magda zamknęła drzwi. Chwilę potem błysnęło i po niebie potoczył się grzmot.

– Całkiem blisko – oceniła, biegnąc do domu. – Cześć! – krzyknęła, wieszając w korytarzu mokrą kurtkę.

Odpowiedziała jej cisza. Ruszyła więc w stronę salonu, skąd wylewało się światło świec. Feliks uwielbiał świece, twierdził, że przy sztucznym świetle nigdy nie może się skupić. A burzę zawsze wykorzystywał jako wymówkę do pogaszenia wszystkich sprzętów elektrycznych w całym domu.

Tak jak podejrzewała, zastała żniwiarza w jego ulubionym fotelu, zapatrzonego w ciemność za oknem. Na stoliku obok stało kilka świec i ciemnozielona butelka.

– Co w niej jest? – zapytała dziewczyna, siadając na kanapie.

Za oknem błysnęło, a w pokoju na ułamek sekundy zrobiło się jasno niczym w dzień.

Feliks spojrzał na dziewczynę. Magda nie nauczyła się jeszcze czytać emocji z jego obecnej twarzy, ale nie można było nie zauważyć zmęczenia, które na niej gościło.

– Zmora – powiedział.

Magda przyjrzała się bliżej butelce. W środku leniwie krążył mały obłok szarego dymu, a gdy przyłożyła do niej ucho, usłyszała ciche kwilenie.

– Dlaczego jeszcze się jej nie pozbyłeś? – zapytała, ale Feliks tylko wzruszył ramionami. – Mogłeś po drodze nawet wrzucić ją do jakiegoś jeziora.

– Przecież wiesz, że ogień jest lepszy.

– Rozpalę w piecu. – Magda bardzo ostrożnie wzięła butelkę w obie ręce i zeszła do piwnicy.

Nawet na dole słyszała ulewę i grzmoty. Z kartonu wyjęła drzazgę smolną i szybko rozpaliła ogień, ale musiała jeszcze chwilę poczekać, aż w piecu zrobi się naprawdę gorąco, a żar będzie wystarczający, aby pozbyć się zmory raz na zawsze.

Ponownie zerknęła na butelkę ustawioną na ziemi. Dym w środku burzył się coraz gwałtowniej, jakby przewidywał, co go czeka.

Oczywiście, tak jak wcześniej mówiła Magda, według ludowych wierzeń można było przywiązać do butelki kamień i wrzucić ją do wody, ale to nie działało definitywnie na zmorę, która pewnego dnia mogłaby stamtąd uciec. A po wielu latach przebywania w zamknięciu byłaby naprawdę głodna i spragniona krwi.

– Wiesz, że ludzie kiedyś wieszali martwą srokę nad drzwiami stajni, żeby zmora nie ukradła im konia? – Feliks zszedł do piwnicy i usiadł na schodach.

– Zmora na koniu?

– Też tego nie widzę. Chociaż pewnie chodzi o te ich długie, pokraczne kończyny. Ciężko z takimi szybko się poruszać. A wiara ta z całą pewnością była na rękę wszystkim koniokradom.

– W to akurat mogę uwierzyć – prychnęła Magda. – Ludzie zawsze uwielbiali zrzucać całą winę na demony i upiory. Chociażby taki browarniczek. Kiedy w sztok pijany facet wracał do domu nad ranem, o wiele łatwiej było powiedzieć do żony czekającej z wałkiem w garści: „kochanie, to nie moja wina, to wszystko browarniczek, to on kazał mi pić”.

Feliks pokiwał głową w zamyśleniu.

– Myślisz, że wystarczy? – zapytała Magda, otwierając drzwiczki od pieca.

Żniwiarz spojrzał na ogień buchający ze środka i skinął głową.

Dziewczyna ostrożnie wzięła do rąk butelkę i wrzuciła ją do pieca. Odruchowo wytarła z obrzydzeniem ręce o spodnie. Nie znosiła zmor, tego, jak żerowały na ludziach, wysysając im krew. Gdy była dzieckiem, coś obudziło ją w środku nocy. Ze strachem podeszła do okna i zobaczyła na ulicy bladego potwora idącego koślawo na zbyt długich nogach. Tak się przeraziła, że z krzykiem uciekła do rodziców i nie zmrużyła oka do rana.

Z pieca dało się słyszeć coraz szybsze i głośniejsze klekotanie. Magda na wszelki wypadek odsunęła się o kilka kroków. Wtem rozległ się straszliwy wrzask, a butelka z hukiem pękła na drobne kawałki.

Przez chwilę Magda wpatrywała się w piec, jakby obawiając się, że zmora wylezie ze środka, choć wiedziała, że stwór już nie żyje.

– Teraz możesz mi powiedzieć, czego się dowiedziałeś. – Odwróciła się do Feliksa.

Żniwiarz przez chwilę walczył sam ze sobą, nie będąc pewnym, czy powinien dzielić się wszystkimi odkryciami z Magdą.

– Coś się dzieje – powiedział powoli.

– To żeś dowalił. – Dziewczyna wywróciła oczyma, ale widząc jego minę, szybko spoważniała. – To znaczy? Co masz na myśli?

– Znalazłem miejsce, gdzie Nadia się zatrzymała. Ktoś na nią napadł. Możliwe, że jednego zabiła, ale później ktoś posprzątał kawał popsutego mięsa zamiast ciała. A jedna emerytka widziała, jak dwóch rosłych mężczyzn pakuje ją do samochodu.

– Rosłych mężczyzn? Przecież…

– Powinna była sobie z nimi poradzić – dokończył za nią.

– Może była chora? Albo ranna?

– Może.

Nagle Magdę zaczęła boleć głowa. I to mocno.

Potarła palcami skronie.

– Nie rozumiem – westchnęła.

– Jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałem – przyznał Feliks.

– Nadia mówiła, że ktoś ich… was, jeżeli miała na myśli żniwiarzy, morduje.

– Nie można zamordować żniwiarza – zdenerwował się Feliks, zrywając się ze schodów.

Ruszył na górę, a Magda podążyła za nim.

– Mylisz się. Nie można zamordować duszy żniwiarza, ale jego ciało owszem. A jeśli gdzieś znalazła się jakaś sekta lub organizacja, która zaobserwowała waszą aktywność i wbiła sobie do głów, że trzeba was unicestwić? Może wcale nie wiedzą, że po śmierci znajdujecie nowe ciało?

Feliks w zamyśleniu nie odrywał wzroku od ciemnego okna, po którym ściekały krople wody. Co jakiś czas rozlegał się grzmot.

– Ale jak się dowiedzieli? – zapytał.

– O to akurat nie trudno. Pomyśl! Wszędzie są kamery, tak wiele można znaleźć w Internecie. Nie jesteście przyzwyczajeni do takiego ukrywania się, jakiego wymagają nasze czasy. Większość z was żyje jeszcze poprzednim stuleciem! – wyrzuciła z siebie Magda, zataczając dłońmi półokrąg w powietrzu.

Żniwiarz chciał zaprotestować, ale dziewczyna – jak zwykle – trafiła w dziesiątkę. O wielu jego zachowaniach decydowało ciało, które zajmował, ale gdzieś tam na dnie umysłu zawsze tkwił Feliks, który urodził się sto pięćdziesiąt lat temu i zginął od cięcia szablą. Może ktoś obcy rzeczywiście nauczył się rozpoznawać żniwiarzy?

– A co słychać w domu? – zapytał, żeby zmienić temat.

– Martwiec w Przyjaźni – powiedziała Magda, mając nadzieję, że Feliks nie będzie się na nią wściekał.

– Słucham?!

– Trzeba było usunąć martwca w sklepie w Przyjaźni.

– Panie, zlituj się nade mną – westchnął Feliks. – I co dalej?

Magda ze szczegółami opowiedziała o wydarzeniach poprzedniego dnia.

– Co się mogło stać z tym dzikim myśliwym? – zapytała na koniec. – Po prostu zniknął. A na pniach drzew była ta czarna maź.

– Nie wiem. – Feliks pokręcił głową. – Nigdy z czymś takim się nie spotkałem.

– No i ci cieniści… – zastanowiła się Magda.

– Co z nimi?

– Mam wrażenie, że za mną łażą.

– Co? Cieniści za nikim nie łażą – parsknął Feliks i lekceważąco machnął ręką.

– A jednak. W ciągu dwóch i pół tygodnia widziałam ich aż trzy razy – wytknęła.

Feliks zasępił się.

– Czego oni mogą ode mnie chcieć?

– Nie mam pojęcia. – Rozłożył ręce. – Kiedyś, dawno temu, wiele razy usiłowałem się z nimi porozumieć, ale nic z tego. Najczęściej po prostu znikali.

– Dziwne – mruknęła Magda.

– Jak znajdę chwilę wolnego czasu, skontaktuję się z innymi żniwiarzami – obiecał. – Może czegoś się dowiem.

¢

Pierwszy uśmiechnął się do siebie. Wszystko szło po jego myśli, nawet lepiej niż mógłby się tego spodziewać. Ta przeklęta Nadia uciekła mu, ale wierzył, że nie ma takiego problemu, z którym by sobie nie poradził. Czuł, że jeszcze chwila i będzie miał Feliksa w garści. Już praktycznie dyktował mu, co miał robić. Niech ten idiota szuka sobie śladów po Nadii. Zbyt wiele i tak się nie dowie.

– Pospieszcie się – warknął na dwóch potępieńców zwijających szlauch, za pomocą którego przed chwilą nalali wody do beczki w piwnicy.

– Tak, panie! – powiedział usłużnie jeden.

– I wypad stąd, żeby Antoni was nie zobaczył.

43
{"b":"725614","o":1}