– Cześć. – Mateusz, mocno kuśtykając, wyszedł z łazienki. Ciemny bezrękawnik odsłaniał jego posiniaczone i podrapane ramiona.
Magda zajrzała do łazienki, którą najwyraźniej właśnie wykładał kafelkami.
– Nieźle – oceniła. – Ale powinieneś chyba zrobić sobie przerwę po wczorajszym, co?
Mateusz wzruszył ramionami.
– Nudziłem się. Nie potrafię siedzieć bezczynnie.
– A jak twoja łydka? Nie wdało się zakażenie? Szwy Waldemara trzymają?
– Jest dobrze. Napijesz się czegoś? – zapytał i sięgnął do lodówki po sok.
– Co powiedziała twoja rodzina?
– Na szczęście ciocia nie chciała oglądać mojej nogi. Młody się dość nią interesował, ale kiedy tylko zobaczył te krzywe szwy, spuścił z tonu. A wujek wciąż puszcza do mnie oko i robi dziwne aluzje – dodał.
– Moja mama podobnie – odparła Magda, siadając na obdrapanym stołku.
Mateusz podał jej szklankę z sokiem.
– Słuchaj… Nie masz mi za złe, że cię w to wszystko wplątałam? – zapytała po chwili dziewczyna. – Nie powinnam była pozwolić ci ze mną jechać.
– Daj spokój, sam chciałem. Może to było trochę głupie, bo w ogóle się na tym nie znam, ale to tylko moja wina.
– I tak cię przepraszam. A co twój wujek powiedział na rozbity zderzak?
– Nawet nie zauważył.
Mateusz wypił swój sok, odstawił szklankę na stolik i zerknął w stronę łazienki.
– Tuż przed twoim przyjściem rozrobiłem wiadro kleju, nie będziesz miała nic przeciwko, żebym skończył?
– Oczywiście, że nie. – Magda uśmiechnęła się, po czym przestawiła krzesło w pobliże drzwi od łazienki. – Nie przeszkadzaj sobie w pracy, a ja popatrzę, jak ci idzie.
Mateusz przez chwilę wyglądał, jakby nie wiedział, co zrobić z rękoma, a potem pokuśtykał do łazienki i pacnął niewielką porcję kleju na kafelek.
– Powiesz mi, jak szedł ten egzorcyzm? – zapytał, mocując płytkę do ściany. – Chciałbym go zapamiętać… Tak na wszelki wypadek.
– Oczywiście – odparła Magda, po czym zaczęła recytować. – Teraz twoja kolej.
– Exorcizmus te – zaczął.
– Exorcizámos te – poprawiła go.
– Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic…
– Potéstas.
– Ómnis satánic potéstas, ómnis infernális adversárii…
– Nie jest źle – oceniła po wszystkim Magda. – Ale jak wpadniemy na jakiegoś martwca, pozwól, że to ja będę mówiła.
– A właściwie to dlaczego ten egzorcyzm jest po łacinie? – zapytał po chwili, przykładając do ściany poziomicę.
Magda zamyśliła się.
– To nie jest chyba głupie pytanie? – Spojrzał na nią.
– Moja ciotka mówi, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi – odparła. – I nie, to pytanie nie jest głupie, ale nie jestem pewna, jak na nie odpowiedzieć. Ponoć kiedyś starzy żniwiarze znali egzorcyzmy w języku prasłowiańskim, które działały równie dobrze. Jednak młodsi żniwiarze, tacy jak Feliks, używają łacińskich egzorcyzmów, bo są im, jakby to powiedzieć… – Zastanowiła się. – Bliższe. A to z tego powodu, że na naszych ziemiach od tylu lat panuje chrześcijaństwo, choć co prawda jest ono wymieszane z dawnymi wierzeniami i demonami. Tak naprawdę jest wiele różnych wersji, ale każda ma taką samą moc. W pewnych przypadkach działa nawet modlitwa do Archanioła Michała, jak ci już wcześniej mówiłam.
Mateusz pokiwał głową.
– Oczywiście, mnóstwo ludzi zna ją na pamięć, ale mało kto wie, że to również egzorcyzm – kontynuowała dziewczyna. – Chodzi o to, że w każdym egzorcyzmie ważna jest forma, która skupia i porządkuje nasze myśli. A także naprowadza je na odesłanie stwora do Nawii.
Mateusz przez chwilę milczał i marszczył brwi, jakby porządkował w głowie wszystkie informacje, które właśnie usłyszał.
Magda, obserwując go, uśmiechnęła się do własnych myśli. Do całkiem niedawna była przekonana, że nigdy nie spotka chłopaka, który zaakceptowałby to, czym się zajmowała i wcale nie chodziło tu o pracę w księgarni. Nie dość, że Mateusz wcale nie panikował na samą myśl o nawich – no dobrze, spanikował, ale tylko raz, na samym początku, gdy zobaczył bezkosta, ale miał do tego prawo – to jeszcze wydawał się być naprawdę zainteresowany egzorcyzmami.
– Podziwiam cię, że wiedząc o tym wszystkim, potrafisz wieść jeszcze normalne życie – powiedział w pewnej chwili.
– Aha – odparła ironicznie. – Połowa Wiatrołomu uważa mnie i moją rodzinę za dziwaków.
– Dobrze, że tylko połowa. Zawsze mogło być gorzej. – Uśmiechnął się.
– Uhm – mruknęła.
Mateusz spojrzał na nią pytająco.
– Nie mówiłam ci jeszcze o mojej krótkiej przygodzie ze studiami? – zapytała.
Pokręcił głową.
– Gdy wyjechałam na studia, na początku było naprawdę w porządku – powiedziała. – Mieszkałam w akademiku, a moja współlokatorka, Klara, była świetną dziewczyną, potrafiłyśmy się dogadywać niemal bez słów. Poznałam mnóstwo ludzi, chodziłam na wykłady, czasem się z nich urywałam i już zaczęłam wierzyć, że mogę wieść normalne życie.
– Ale? – zapytał, gdy Magda urwała.
– W połowie pierwszego semestru pojechałyśmy z Klarą za miasto na imprezę do znajomych. Dobrze się bawiłyśmy, towarzystwo szybko się spiło, a ja nie tknęłam alkoholu i zostałam okrzyknięta kierowcą. Dostałam kluczyki do samochodu i miałam odwieźć kilka osób do domów. Niestety, gdy jechaliśmy przez las, na drodze stanął nam wisielec. Było trochę ciężko, ale wypędziłam go. Większości pasażerom wmówiłam, że na drodze leżała gruba gałąź, którą musiałam usunąć i dlatego się zatrzymaliśmy. Jednak Klara nie była na tyle pijana, żeby w to uwierzyć. W akademiku zapytała, co się tak naprawdę stało. Więc jej wyjaśniłam i to był chyba błąd, bo zaczęła mnie unikać, a kilka dni później złożyła wniosek o przeniesienie do innego pokoju. Pozostała trójka pasażerów z tego pechowego kursu też omijała mnie szerokim łukiem. To było niczym choroba. Szybko rozprzestrzeniła się na innych i wkrótce wszyscy się ode mnie odsunęli, nawet nie wiedząc, dlaczego. Potem zaginęła jedna studentka. Nie było winnych, nikt nie rzucał oskarżeniami, ale wszyscy wiedzieli, że jakimś cudem byłam w to zaplątana. I nic dziwnego, bo tak naprawdę zabił ją bezkost, którego później pozbył się Feliks.
Mateusz ze zrozumieniem pokiwał głową.
– I pewnego dnia, wracając samotnie do akademika, stwierdziłam, że mam już tego wszystkiego dosyć – kontynuowała Magda. – Jeszcze tego samego popołudnia się spakowałam i wróciłam do Wiatrołomu.
– Przykro mi, że tak to się skończyło. – Mateusz złapał ją za dłoń i ścisnął delikatnie.
– A mnie nie. – Magda wzruszyła ramionami. – Jestem inna i nie mogę się oszukiwać, że jestem w stanie prowadzić normalne życie.
Magda do późna siedziała w mieszkanku nad garażem. Mateusz układał kafelki, a ona wciskała między nie krzyżyki. Na zewnątrz zapadł zmrok, ale w pokoju oświetlonym tylko żarówką było jasno i przyjemnie ciepło. I choć wszędzie fruwało mnóstwo pyłu, a krzesło było naprawdę twarde i niewygodne, ten wieczór mógłby trwać dla niej wieczność. Lecz już po ósmej Mateusz zaczął zdradzać oznaki zmęczenia. A gdy chciał przykleić jeden kafelek do góry nogami, Magda zarządziła koniec pracy.
– Daj sobie już z tym spokój na dziś – powiedziała. – Przecież ledwo stoisz na nogach. Na mnie już pora. – Wstała z krzesła i narzuciła na ramiona kurtkę.
– Poczekaj, odwiozę cię. – Mateusz wcisnął krzyżyki wokół ostatniej płytki i pozbierał się z klęczek. – Dla mnie to tylko chwila, a nie będę się martwił, że idziesz sama po ciemku przez miasto – dodał, widząc, że dziewczyna zamierza zaprotestować. – A noga wcale mi nie przeszkadza.
Na dworze panowała duchota. Niebo w oddali rozbłysło.
– Wsiadaj, zanim zacznie lać. – Mateusz otworzył drzwi do samochodu.
Gdy zajechali pod dom Feliksa, o szybę zaczęły rozbijać się coraz większe krople.
– Patrzcie, kto wrócił z moim samochodem – rzuciła ironicznie Magda. – I jeszcze krzywo zaparkował. Jak zarysował lakier, to go uduszę – zagroziła, wysiadając z auta. – Dzięki za podwózkę. Do zobaczenia jutro na grillu. – Pochyliła się w otwartych drzwiach i pocałowała go w policzek. – Nie spóźnij się.