Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A to? Było tu wcześniej? – zapytał Mateusz, wskazując palcem podłużne pęknięcie na ścianie.

Magda zaniemówiła na chwilę.

– Mam nadzieję, że tak – odparła.

– I co teraz?

Dziewczyna rozejrzała się bezsilnie po sklepie.

– Wypadałoby trochę posprzątać, żeby pani Felicja nie dostała zawału.

Magda z jękiem pozbierała się z podłogi i poszła na zaplecze szukać wiadra. Mateuszowi wręczyła miotłę i szufelkę.

Nie udało im się posprzątać nawet połowy całego bałaganu, kiedy rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Spojrzeli po sobie z lekkim przestrachem, jakby przyłapano ich na czymś niewłaściwym.

W końcu Magda przekręciła klucz w zamku i uchyliła lekko drzwi. Na schodach ujrzała chudego, starszego mężczyznę, który – zanim przemówił – oblizał wargi i głośno przełknął ślinę.

– Bo my wino chcieliśmy – powiedział nieśmiało, gniotąc w rękach czapkę.

Magda spojrzała ponad jego ramieniem, gdzie w świetle latarni stało dwóch innych panów. Choć stąd dobrze nie widziała, mogłaby przysiąc, że trzymają zaciśnięte kciuki.

– Pani Felicja jest?

Dziewczyna pokręciła głową.

– Aaa… Bo ona na pewno by nam sprzedała – zapewnił, ale chyba sam w to nie wierzył.

Magda obejrzała się za siebie. Kasa fiskalna była zamknięta, ale w sklepie i tak panował już taki bałagan…

– Won mi stąd, stare pijaki!!!

Drogą nadeszła pani Felicja, wymachując rękoma. Tuż za nią kroczyła pani Maria.

– Jeszcze czego! O tej porze nigdy nie otwieram sklepu!

Trzech panów uciekło, nie oglądając się za siebie.

Magda otworzyła szerzej drzwi przed właścicielką sklepu, mając nadzieję, że jej dobytek nie wygląda tak źle, jak się wydawało. I nie wiedziała, czy to, że pani Felicja stanęła jak wryta w progu, to dobry znak.

– Jezus Maria! Co za bałagan! – krzyknęła pani Maria.

– Czy to krew? – zapytała spokojnie właścicielka sklepu.

– Dżem. Wydaje mi się, że wiśniowy – odparł Mateusz, opierając się o miotłę.

– Ale to nic! Zaledwie jeden czy dwa słoiki – powiedziała wesoło Magda, mając nadzieję, że zabrzmi to przekonująco. – Trochę narozrabiał ten martwiec…

– A więc wrócił?

– Tak, ale pozbyliśmy się go na dobre – zapewniła dziewczyna.

– My chyba wiemy, kto to był – powiedziała pani Felicja, wciąż wpatrując się w brudną podłogę.

– Tak. Dodzwoniłyśmy się do poprzedniego właściciela sklepu – wtrąciła pani Maria. – Nie chciał z nami z początku rozmawiać, strasznie się wykręcał, ale zapewnił nas, że za jego czasów nie było w sklepie żadnych dziwnych wypadków. To zapytałyśmy, czy takie normalne były i jakoś tak podejrzanie szybko zaprzeczył. Chyba przez pół godziny suszyłyśmy mu głowę, żeby powiedział nam prawdę. W końcu przyznał, że pewnego lata pracował u niego jego bratanek i wtedy utargi były niskie, nic się nie zgadzało, aż przyłapał chłopaka na kradzieży. Okazało się, że ten przez całe wakacje okradał wujka, a kiedy został przyłapany na gorącym uczynku, obraził się i wyjechał. Od tego czasu nie utrzymywali ze sobą kontaktów, ale mężczyzna przyznał, że na pogrzeb chłopaka miesiąc temu pojechał.

Pani Maria wyglądała, jakby spodziewała się oklasków, jednak gdy się ich nie doczekała, mówiła dalej:

– Chłopak, teraz już dorosły facet, zmarł w szpitalu po tym, jak go pobili na jakimś meczu. A kilka dni później zaczęły się problemy w sklepie. To musiał być on! Zmarł gwałtowną śmiercią, a teraz wrócił do miejsca swoich zbrodni! – dokończyła z dumą.

– Możliwe. – Magda pokiwała głową, choć teraz, gdy martwiec odszedł do Nawii, nie było to już istotne.

Wraz z Mateuszem chcieli jeszcze pomóc przy sprzątaniu, ale pani Felicja stwierdziła, że już wystarczająco jej pomogli i po prostu wygoniła ich ze sklepu.

– Wracajcie do domu i odpocznijcie, należy się wam – powiedziała, wręczając Magdzie kopertę, kiedy wsiadali do samochodu. – Dziękuję za pomoc.

– Nie ma problemu. – Uśmiechnęła się dziewczyna, zatrzaskując drzwiczki.

– To co, kierunek Wiatrołom? – zagadnął Mateusz.

– Tak, marzę o gorącej kąpieli. We włosach mam pełno dżemu.

Chłopak uśmiechnął się i pociągnął nosem.

– Czuć, same wiśnie. – Pochylił się w jej stronę i wyjął owoc z jej włosów.

Magda zarumieniła się, a jej serce gwałtownie przyspieszyło. Zachowuję się jak jakiś podlotek! – zbeształa się w myślach.

W milczeniu wyjechali z miasteczka. Magda podkręciła ogrzewanie i zwinęła się w fotelu. Kątem oka zerknęła na Mateusza. Wciąż nie wierzyła w swoje szczęście – poznała kogoś w swoim wieku, kto wie o istnieniu nawich i nadal chce się z nią spotykać. Gdy rzuciła studia i wróciła do Wiatrołomu, była pewna, że nigdy już nie nawiąże z nikim bliższej znajomości. Że do końca życia będzie skazana tylko na rodzinę.

– To jak to jest z tym pojęciem en… czegoś tam? – zagadnął Mateusz, wyrywając ją z zamyślenia.

– Entropii – poprawiła Magda. – Wszystko w przyrodzie dąży do stanu energetycznie najniższego. – Z milczenia Mateusza wywnioskowała, że ten nie ma pojęcia, o czym mówiła. – Najprościej można to ująć w ten sposób: wszystko, co teraz stoi, kiedyś będzie leżało, bo tak jest łatwiej.

Mateusz powoli pokiwał głową.

– Każde drzewo, nawet to największe, kiedyś w końcu runie – kontynuowała dziewczyna. – Krople wody w przestrzeni kosmicznej przyjmują kształty kuliste…

– A co to ma wspólnego z duchami?

– Martwce czerpią energię z otoczenia. Ale nie są w stanie utrzymać jej przez dłuższy czas. Muszą się jej pozbyć, dążąc do stanu energetycznie najniższego. Stąd potrafią przesuwać przedmioty, poruszać zasłonami, a w gorszych przypadkach nawet zepchnąć człowieka ze schodów czy zaprószyć ogień w domu. Gdy stracą całą energię, znikają, ale prędzej czy później wracają, dopóki ktoś ich nie wypędzi.

Magda spojrzała na drogę, gdy nagle coś dużego pojawiło się w strumieniu światła tuż przed samochodem.

– Uważaj! – krzyknęła.

Mateusz wcisnął hamulec i gwałtownie skręcił kierownicą – samochodem szarpnęło, rozległ się pisk opon i odgłos głuchego uderzenia.

Magda poleciała do przodu, a pas boleśnie wżął jej się w bark. Serce podeszło jej niemal do gardła.

– Jesteś cała? – zapytał Mateusz, zerkając na nią z troską.

– Tak, a ty?

– Też.

– Co to było, do cholery? – sapnęła Magda, prostując się i odgarniając włosy z twarzy.

– Nie wiem! Nagle wskoczyło mi pod koła. – Choć samochód stał już nieruchomo na poboczu, Mateusz wciąż mocno zaciskał dłonie na kierownicy.

– Uszkodziło auto?

– Muszę sprawdzić. – Zostawił zapalony silnik oraz światła i wysiadł z samochodu.

Magda przez chwilę mocowała się z klamrą od pasa i wkrótce dołączyła do chłopaka, który uważnie oglądał lekko wgnieciony zderzak.

– Wujek będzie niepocieszony – mruczał pod nosem.

W rowie po drugiej stronie ulicy rozległo się kwiczenie. Magda powoli ruszyła w stronę dźwięku. Jeżeli to potrącone zwierzę, trzeba mu pomóc lub zadzwonić po leśniczego.

Poza kręgiem światła rzucanym przez reflektory samochodu panowała ciemność, więc dziewczyna mogła dostrzec tylko zarys dużej, bezkształtnej masy.

– To chyba dzik – rzuciła przez ramię.

Mateusz stanął obok niej.

– Co z nim zrobimy?

Zwierzę oddychało ciężko i cicho kwiczało.

– Poczekaj, pójdę po telefon. – Dziewczyna skierowała się do samochodu.

Wyciągnęła rękę do uchwytu drzwiczek, gdy gdzieś w oddali rozległo się dzikie wycie i ujadanie. Serce Magdy zabiło szybciej. Odeszła od samochodu i stanęła na samym skraju drogi, wpatrując się w czarny las. Natarczywe ujadanie nie milkło, a do tego jeszcze doszedł tętent kopyt.

W środku lasu? Może jest tam jakaś droga? Ale nikt o zdrowych zmysłach by nie… Nie o tej porze!

– Mateusz? Słyszysz to? – zapytała, nie odwracając się do kompana, który wciąż stał nad rannym zwierzęciem.

– Co? Nie.

Nagle dzik zakwiczał głośno, zerwał się na równe nogi i chwiejnie odbiegł w las.

36
{"b":"725614","o":1}