Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jeszcze rok temu poszłabym z tym do naszego proboszcza – wtrąciła pani Maria. – On na pewno by sobie z tym poradził, ale od jakiegoś czasu bardzo choruje, jest słaby, ledwo może odprawić mszę. Codziennie do niego wpadam, gotuję mu oraz sprzątam i po prostu nie mogę prosić go o pomoc w tej sprawie. Jeszcze, nie daj Boże, coś by mu się stało. Pożaliłam się Piotrowi, a on dał mi twój numer, obiecując, że wy się tym zajmiecie.

– Zrobimy, co w naszej mocy – obiecała Magda.

– Skąd to diabelstwo w ogóle się tu wzięło? – zapytała rozgoryczonym tonem pani Felicja. – Ja tego nie rozumiem, jestem właścicielką sklepu od piętnastu lat i nigdy nic takiego nie miało tu miejsca!

– A wcześniej co tu było?

– Też sklep.

– Praktycznie od zawsze jest tu sklep – dodała pani Maria. – I nigdy nikt nie umarł w tym budynku.

– Martwce nawiedzają nie tylko miejsca swojej śmierci czy pochówku – wyjaśniła Magda. – Również takie, z którymi w jakiś sposób są związane, tam gdzie często przebywały bądź popełniały swoje zbrodnie.

– To może być każdy – powiedziała zrezygnowana właścicielka sklepu.

– Niech się pani nie martwi, to nie jest isto… – zaczęła Magda, ale jej wzrok nagle zatrzymał się na płomieniach świec, które zamrugały gwałtownie i odrobinę przygasły.

Dziewczyna poczuła niewielki spadek temperatury w pomieszczeniu. Lodówki za ścianą przestały buczeć, jakby pracowały na niższych obrotach.

– A może jednak przydałaby nam się wiedza, czyim echem jest ten duch – stwierdziła Magda, czując na sobie badawcze spojrzenie Mateusza. – Niech panie idą teraz do domu, przypomną sobie o wszystkich dziwnych, czy podejrzanych sytuacjach, które miały tu miejsce i skontaktują się z poprzednim właścicielem sklepu, może on coś pamięta.

Magda wstała z krzesła, czekając aż kobiety zrobią to samo.

– My tu zostaniemy i zbadamy wszystko – zapewniła, niemal wypychając obie kobiety za drzwi.

Pani Felicja zawahała się w progu, jakby niepewna, czy może zostawić swój interes w rękach dwójki praktycznie obcych osób.

– Chodź, moja droga. – Pani Maria wyprowadziła ją na zewnątrz. – Powodzenia – powiedziała, zerkając przez ramię.

– Do zobaczenia później. – Magda pokiwała głową z wymuszonym uśmiechem, zatrzasnęła drzwi i przekręciła w nich klucz. – Zasłoń okna – poleciła Mateuszowi.

Chłopak bez słowa opuścił wszystkie rolety.

– Czy mi się wydaje, czy wszystkie światła jakby przygasły? – zapytał, stając obok Magdy na środku sklepu.

Dziewczyna skinęła głową.

– Zbiera energię. Zakręć kaloryfery – poleciła.

– Ale one są zimne.

– Już? Cholera. I tak zakręć, a potem znajdź korki i na mój sygnał wyłącz prąd.

Sama zaś przyklękła na posadzce niedaleko regału z warzywami i zajrzała do swojej torebki. Wyjęła z niej latarkę, woreczek z czarnym proszkiem, cztery metalowe miseczki i trzy kulki zrobione z czarnej, śmierdzącej spalenizną liny.

– Znalazłem. – Mateusz stanął w drzwiach prowadzących na zaplecze. – Co robisz?

– Musimy zwrócić jego uwagę i zadbać o to, żeby stanął tam, gdzie chcemy – odparła Magda, wsypując proszek do jednej z miseczek.

– Czy to czarny proch?

– Uhm.

Dziewczyna położyła naczynie pośrodku, a wokół niego postawiła miseczki z kulkami z liny, które zalała podpałką do grilla.

– Kevlar – wyjaśniła. – Sam materiał jest niepalny, ale podpałka, którą jest nasączony, jak najbardziej płonie.

– I po co to?

– Ciepło i światło zwabią go w to miejsce.

Magda otrzepała brudne dłonie o spodnie i schowała latarkę do kieszeni. Wyczuwała ducha, wiedziała, że jest blisko, gdzieś na granicy światów i zbiera energię, by zaistnieć. Wszystkie lampy w sklepie przygasły. Zrobiło się naprawdę chłodno. Na skórze Magdy pojawiła się gęsia skórka.

– Przygotuj się! – Dziewczyna zwróciła się do Mateusza.

Obecność martwca była coraz bardziej natarczywa – jeszcze chwila, a uzyska widzialne kształty.

Magda po kolei zapaliła kevlarowe kulki, które najpierw zapłonęły słabym, niebieskim ogniem, lecz już po kilku sekundach płomień stał się mocny i żółty. W górę uleciały trzy stróżki ciemnego dymu. Magda kucnęła przed miseczką z prochem i wyciągnęła w jej stronę dłoń z zapalniczką.

– Teraz! – krzyknęła, zapalając proch.

Wszystkie lampy zgasły, zaś proch zajął się jasnym, gorącym płomieniem, sypiąc na boki drobnymi iskierkami.

Magda natychmiast odsunęła się od jedynego źródła światła w sklepie i stanęła przy ladzie. Sekundy wlekły się w nieskończoność, ale nic się nie działo. Dziewczyna wpatrzyła się w płomienie. Poza nimi sklep był pogrążony w absolutnej ciemności.

– No już – szepnęła z niecierpliwością.

Nagle płomień w środkowej miseczce przygasł lekko, choć było w niej jeszcze sporo prochu.

Serce Magdy przyspieszyło, mięśnie zaczęły drżeć, po plecach spłynął jej zimny pot. Wtem proch się wypalił i całkowicie zgasł. Płomienie nad kevlarowymi kulkami na sekundę wydłużyły się, a potem i one przygasły, jakby straciły moc. Nad nimi pojawił się szary cień, który jaśniał, gdy płomyki gasły, a po kilku chwilach uformował się w humanoidalną postać zawieszoną nad miseczkami. Jego niewyraźna twarz zdawała się należeć do młodego człowieka z zapadniętymi policzkami i cieniami pod czarnymi oczami.

Magda wzięła głęboki wdech i zaczęła recytować egzorcyzm:

Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas. – Miała wrażenie, że cień zwrócił spojrzenie wprost na nią. – Ómnis infernális adversárii, ómnis légio, ómnis congregátio et sécta diabólica.

Nagle usłyszała trzeszczenie. Z regału ze skrzynkami stojącego na środku sklepu zaczęły spadać na ziemię owoce i warzywa.

In nómine et virtúte Dómini nóstri Jésu Chrísti! – kontynuowała, nie zważając na powstający bałagan.

Niespodziewanie w ciemnościach po lewej rozległ się huk i trzask tłuczonego szkła. Potem jeszcze raz. I znów. Magda zadrżała, ale nie przestała recytować.

Non últra áudeas, sérpens callidíssime, decípere humánum genus Dei Ecclésiam pérsequi…

Całym sklepem wstrząsnął głuchy trzask, jakby sufit miał zaraz zwalić się na ziemię. Za plecami dziewczyny z półek zaczęły sypać się produkty.

…ac Dei eléctos excútere et cribráre sicut tríticum. Ímperat tíbi Deus altíssimus.

– Uważaj! – usłyszała, a potem poczuła szarpnięcie i z głuchym hukiem wylądowała na posadzce.

Na chwilę ją zamroczyło, a w oczach stanęły łzy, gdy poczuła ból płynący z rozbitego łokcia.

Mateusz, który powalił ją na ziemię, pomógł jej usiąść.

Miała wrażenie, że cały sklep się trzęsie i jeszcze chwila, a zostanie zmieciony z powierzchni ziemi.

Recéde ergo in nómine Patris, et Fílii, et Spíritus Sancti! – dokończyła słabiej, niż zamierzała.

Szary cień zawieszony nad kevlarowymi świeczkami znikł tak nagle, jak się pojawił. Płomienie pojaśniały i wydłużyły się.

Magda, wciąż siedząc na zimnych kafelkach, oparła się plecami o ladę.

– W porządku? – zapytał Mateusz.

– Uhm. Co się stało?

– Cisnął w ciebie słoikami…

– Dzięki – mruknęła. – Choć mogłeś być odrobinę bardziej delikatny – dodała z wyrzutem, rozmasowując łokieć.

– Następnym razem pozwolę, żebyś została zbombardowana słoikami z – powiedział i pochylił się do przodu, przypatrując się bezkształtnej masie leżącej na podłodze przed nimi – dżemem.

– Spoko, nie pierwszy raz – odpowiedziała, wysilając się na uśmiech.

– Zapalę światło. – Mateusz wstał i ruszył na zaplecze. Lampy zamrugały, a już po chwili zalały sklep ciepłym światłem.

– Ale bajzel – stwierdził chłopak, rozglądając się po sklepie.

Magda podążyła za jego spojrzeniem. Wszędzie wokół walały się owoce i warzywa, a dżem wraz z resztkami słoików pokrywał większość podłogi.

– Wysadził piwo! – krzyknął Mateusz, brodząc w kałuży przy skrzynkach z butelkami.

– To pewnie stąd ten huk – oceniła Magda. – Silny był, skubany. Silniejszy, niż mogłabym przypuszczać.

35
{"b":"725614","o":1}