Bezkost zawył rozdzierająco, łapy się pod nim ugięły, a potem runął na ziemię. Feliks zgrabnie z niego zeskoczył, zanim nawi znikł, chlustając na podłogę litrami szarej krwi.
Aleks opadł na kolana, wciąż wpatrując się w ciemną kałużę.
Mateusz znów zaczął się szarpać w więzach.
– Co to do cholery było?! – krzyczał.
Magda spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem i dopiero po dłuższej chwili podeszła do niego.
– Spokojnie, nic nikomu się nie stało, tak? – Przyklękła przy Mateuszu, który wodził wzrokiem pomiędzy nią, Feliksem i Aleksem. – Teraz nie ruszaj się, a cię uwolnię, dobrze?
Mateusz zastygł w bezruchu, kątem oka bacznie ją obserwując. Przez chwilę przypominał dziewczynie dzikie zwierzę złapane w pułapkę, które tylko czeka do momentu, aż zostanie mu zwrócona wolność, aby rzucić się do gardła swojemu wybawcy.
Magda wzięła głęboki wdech i przecięła nożem trytkę na kostkach chłopaka, a potem na nadgarstkach. I gdy tylko go uwolniła, Mateusz poderwał się na równe nogi, odskakując od niej.
– Młody, w porządku? – zapytał, nie odrywając czujnego spojrzenia od Magdy i Feliksa.
– Uhm – wydusił z siebie nastolatek.
– Chodź tu – rzucił Mateusz, wyciągając rękę w jego stronę.
– Mateusz, ja… – zaczęła Magda.
– Zamknij się – warknął. – Nie odzywaj się do mnie, ani do niego. W ogóle się do nas nie zbliżaj! Ty i ten twój szurnięty kuzyn!
Dziewczyna patrzyła z żalem, jak jej niedoszły chłopak wychodzi na zewnątrz, podtrzymując kuzyna za ramię.
– A miało być tak pięknie – westchnęła.
– I tak go nie lubiłem – rzucił Feliks, zanim ugryzł się w język.
Magda spojrzała na niego nie z wyrzutem, lecz bezdennym smutkiem. Żniwiarz wiedział, że naraziła własne życie, chcąc pomóc chłopakowi, lecz ci dwaj nigdy nie docenią jej starań, ani ryzyka, które podjęła.
Wyszedł z budynku na torowisko i odetchnął świeżym powietrzem. Noc była rześka, a gwiazdy na niebie wciąż zimne i odległe.
¢
– Co to, do cholery, było?! – dopytywał Mateusz w drodze do domu.
– Nie wiem – odparł cicho Aleks.
– Co to był za potwór? Dobrze go widziałem, prawda?
– Nie wiem. On był… straszny. I okropnie cuchnął.
Wąską ścieżką wspięli się na skarpę. Mateusz wciąż czuł ból w miejscu, gdzie Magda przyłożyła ten przeklęty paralizator. Bolały go mięśnie, miał wrażenie, że nie końca jest w stanie zapanować nad własnym ciałem, co dodatkowo go drażniło. Co ona sobie myślała, żeby tak go potraktować?!
– No idź – powiedział, popchnął kuzyna na chodnik w pomarańczowe światło latarni i po raz ostatni obejrzał się za siebie, ale przekroczył już tę niewidzialną granicę pomiędzy opuszczonym torowiskiem, a cywilizacją, skąd nie mógł już dostrzec ani torów, ani starych budynków.
¢
Feliks nie odzywał się przez całą drogę do domu, ani nawet wtedy, gdy jedli późną kolację, za co Magda była mu naprawdę wdzięczna. Nie zniosłaby pogadanki w stylu „wszystko będzie dobrze, pogodzicie się”, bo wiedziała, że tak nie będzie. W najlepszym razie Mateusz już nigdy się do niej nie odezwie. W najgorszym naśle na nich policję. Jakby nie było, ich związek – który nawet dobrze się nie rozpoczął! – właśnie się zakończył.
Dziewczyna spokojnymi, metodycznymi ruchami pozmywała naczynia, a potem poszła się myć. Cisza dzwoniła jej w uszach, a każdy dźwięk był obcy i nie na miejscu. Gdy odkręciła kran, woda zaszumiała w rurach, a potem ciepłym strumieniem polała się jej na ciało, zmywając kurz, brud i krew. Magda chciała płakać, wściekać się, ale była zbyt zobojętniała. Który to już raz straciła kogoś, na kim jej zależało, przez to, czym zajmowała się wraz z Feliksem? Nawet nie chciało jej się liczyć.
A gdy cała obolała kładła się spać, przed oczyma nie widziała wcale paszczy bezkosta pełnej ostrych zębów, tylko wyrzut w oczach Mateusza. I wiedziała, że to spojrzenie będzie ją prześladować jeszcze długi czas.
Rano wstała zmęczona. Nic jej się nie chciało, ale nastał kolejny dzień, musiała się pogodzić z tym, co się stało, bo nie miała na to już żadnego wpływu. Ubrała się w spodnie i bluzkę, które leżały na krześle i – nawet nie próbując zapanować nad niesfornymi włosami – zeszła na dół.
– Co ty robisz? – zapytała z zaskakującym jak u niej spokojem, rozglądając się po kuchni wyglądającej, jakby przeszedł przez nią kataklizm.
– Śniadanie – odparł Feliks, dmuchając na palce oparzone gorącym tostem. – Masz ochotę na jajecznicę? – Wcisnął jej w ręce olbrzymi talerz.
Magda usiadła za stołem i zaczęła grzebać widelcem w jajecznicy z co najmniej pięciu jaj, żółtego sera, całego mnóstwa skwarków i szczypiorku.
– Żyję na tym świecie wystarczająco długo – odezwała się, wywołując ironiczne prychnięcie u Feliksa – żeby wiedzieć, że nie zrobiłbyś śniadania o tak.
– Jak możesz?! – oburzył się. – Klnę się na… No dobrze, okazało się, że nie znoszę jajecznicy.
Magda prychnęła śmiechem. W jednym wcieleniu żniwiarz mógł uwielbiać rzeczy, których nie znosił po zmianie ciała. Wzięła do ust mały kęs. Oczywiście, jajecznica była przesolona, ale gdy dziewczyna sama nie musiała przygotowywać sobie śniadania, mogła się zadowolić i takim posiłkiem.
– Dobrze nam wczoraj poszło – odezwał się Feliks, siadając naprzeciw niej.
– Dobrze? Chyba żartujesz.
– Dzieciakowi nic nie jest, zdążyliśmy zabić bezkosta. I gdyby nie ta niespodziewana wizyta twojego chłopaka…
– Już nie mojego chłopaka – mruknęła, zajmując się na powrót śniadaniem.
Feliks chciał jeszcze coś powiedzieć, ale rozmyślił się i wgryzł w swoje tosty.
Po dłuższej chwili Magda zerknęła na zegarek i skrzywiła się. Umówiła się z mamą, że tego dnia weźmie popołudniową zmianę w księgarni, ale najchętniej poszłaby tam już teraz, żeby tylko zająć czymś myśli i nie widzieć wciąż oskarżającego wzroku Mateusza.
– Co będziesz dziś robił? – zagadnęła, odsuwając od siebie na wpół zjedzoną jajecznicę.
– Mam trochę zaległości, więc nudzić się nie będę. – Feliks zerknął na stos gazet leżących na szafce.
Magda pokręciła głową na samą myśl o przeglądaniu całej tej makulatury. Już dawno temu darowała sobie przekonywanie Feliksa, że dużo szybciej i sprawniej znajdzie potrzebne mu informacje w sieci. Niechęć żniwiarza do Internetu była tak głęboko zakorzeniona, że nawet zmiana ciała nie mogła na nią wpłynąć. Poza tym według niego były tam same kłamstwa i choć w gazetach też kłamano, znał je na tyle dobrze, że potrafił wyłowić z nich prawdę.
– A ty? – zapytał.
– Idę do księgarni. Ty sprzątasz.
Magda wstała od stołu, przejrzała się w lustrze w korytarzu, rozczesała palcami włosy, zarzuciła na ramiona kurtkę i skierowała się do wyjścia. Jedną ręką zawijała apaszkę na szyi, a drugą sięgnęła do klamki, gdy nagle rozległo się pukanie. Na chwilę zamarła, obejrzała się na Feliksa, który wzruszył ramionami. Pewnie ktoś z rodziny – nikt inny ich nie odwiedzał.
Przywołała na twarz uśmiech i z rozmachem otworzyła drzwi, lecz na progu znajdowała się ostatnia osoba, której mogłaby się spodziewać. Przez dłuższy czas stała nieruchomo, ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, wpatrując się w Mateusza.
– Cześć – odezwał się, tak samo speszony jak ona.
– Cześć.
– Mogę wejść?
– Pewnie – zająknęła się i szerzej otworzyła drzwi. – Chodź do… – powiedziała i zerknęła na brudną kuchnię i Feliksa w dresie – salonu.
Mateusz ze skrępowaniem wymalowanym na twarzy rozejrzał się po pokoju i po chwili namysłu usiadł na kanapie. Położył dłonie na udach, potem splótł palce razem i na koniec skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
Magda przysiadła na oparciu starego fotela, a pod jej wyczekującym spojrzeniem Mateusz zaczął nerwowo stukać stopą o podłogę.
– Niech cię diabli, mówże wreszcie! Po coś tu przyszedł?
Oboje drgnęli nerwowo, słysząc Feliksa.
– Mniemam, że twojemu kuzynowi nic nie jest, więc zapewne nie przyszedłeś po pomoc. Chcesz nam grozić? Nie radzę, nikt ci nie uwierzy…