— Skąd tobie takie myśli przychodzą do głowy? — spytał. — Wszakże nie tak dawno bladłeś na wzmiankę o kapłanach…
— Bo byłem jeden. Ale dziś, gdym poznał, że cała szlachta ma te same rozumienie co ja, jest mi raźniej…
— A kto szlachcie i tobie mówił o traktatach z Asyrią?
— Dagon i inni Fenicjanie — odparł Tutmozis. — Oni nawet ofiarowali się, gdy przyjdzie czas, podbuntować azjatyckie plemiona, aby nasze wojska miały pozór do przekroczenia granic. A gdy raz wyjdziemy na drogę do Niniwy, Fenicjanie i ich sprzymierzeńcy połączą się z nami…
I będziesz miał armię, jakiej nie posiadał Ramzes Wielki!..
Księciu nie podobała się ta gorliwość Fenicjan; zamilczał jednak o niej. Natomiast spytał:
— A co będzie, jeżeli kapłani dowiedzą się o waszych gadaninach?… Zaprawdę żaden z was nie uniknie śmierci!
— O niczym nie dowiedzą się — wesoło odparł Tutmozis. — Zanadto ufają swej potędze, źle płacą szpiegom i zniechęcili cały Egipt swoją chciwością i pychą. Toteż arystokracja, wojsko, pisarze, robotnicy, nawet niżsi kapłani tylko czekają hasła, ażeby wpaść do świątyń, zabrać skarby i złożyć je u stóp tronu. Gdy im zaś skarbów zabraknie, święci mężowie utracą wszelką władzę. Nawet przestaną robić cuda, bo i do tego potrzebne są złote pierścienie…
Książę skierował rozmowę na inne przedmioty, wreszcie dał znak Tutmozisowi, że może odejść.
Gdy został sam, począł rozmyślać.
Byłby zachwycony wrogim usposobieniem szlachty do kapłanów i wojowniczymi instynktami najwyższych klas, gdyby zapał nie wybuchnął tak nagle i gdyby poza nim nie ukrywali się Fenicjanie.
To kazało następcy być ostrożnym; rozumiał bowiem, że w sprawach Egiptu lepiej ufać patriotyzmowi kapłanów aniżeli przyjaźni Fenicjan.
Lecz przypomniał sobie słowa ojca, że Fenicjanie są prawdomówni i wierni, gdy chodzi o ich interes. Otóż bez kwestii Fenicjanie mieli wielki interes w tym, ażeby nie dostać się pod władzę Asyryjczyków. I można było polegać na nich jako na sprzymierzeńcach w razie wojny, gdyż przegrana Egipcjan odbiłaby się przede wszystkim na Fenicji.
Z drugiej strony Ramzes nie przypuszczał, że kapłani, nawet zawierając tak szpetny traktat z Asyrią, dopuszczali się zdrady. Nie, to nie byli zdrajcy, ale — rozleniwieni dygnitarze. Dogadza im pokój, gdyż wśród spokoju mnożą swoje skarby i rozszerzają władzę. Nie chcą wojny, gdyż wojna spotęgowałaby władzę faraona, a ich samych naraziłaby na ciężkie wydatki.
I stało się, że młody książę, pomimo braku doświadczenia, rozumiał, że musi być ostrożnym, nie śpieszyć się, nikogo nie potępiać, ale też i nikomu nie ufać zbytecznie. On już postanowił wojnę z Asyrią, nie dlatego, że pragnęła jej szlachta i Fenicjanie, lecz że Egipt potrzebował skarbów i niewolników.
Ale, postanowiwszy wojnę, chciał działać rozważnie. Chciał powoli przekonać do niej stan kapłański, a dopiero w razie oporu — zgnieść go za pomocą wojska i szlachty.
I właśnie wówczas gdy święty Mefres i Mentezufis żartowali z przepowiedni Sargona, że następca nie podda się kapłanom, ale ich zmusi do posłuszeństwa, już wówczas książę miał gotowy plan ujarzmienia ich i widział jakie posiada do tego środki. Zaś chwilę rozpoczęcia walki i sposób przeprowadzenia jej pozostawiał przyszłości.
„Czas przynosi najlepsze rady!” — rzekł do siebie.
Był spokojny i zadowolony jak człowiek, który po długim wahaniu wie, co ma robić, i posiada wiarę we własne siły. Toteż ażeby pozbyć się nawet śladów niedawnego wzburzenia, poszedł do Sary.
Zabawa z synkiem zawsze koiła jego troski i pogodą napełniała mu serce.
Minął ogród, wszedł do willi swej pierwszej kochanki i zastał ją — znowu we łzach.
— O, Saro! — zawołał — gdybyś miała Nil w twojej piersi, potrafiłabyś go wypłakać.
— Już nie będę… — odparła, lecz jeszcze obfitszy strumień polał się z jej oczu.
— Cóż to? — spytał książę — czy znowu sprowadziłaś sobie jakąś wróżkę, która straszy cię Fenicjankami?
— Nie Fenicjanek lękam się, ale Fenicji… — rzekła. — O, ty nie wiesz, panie, jacy to nikczemni ludzie…
— Palą dzieci? — roześmiał się namiestnik.
— Myślisz, że nie?… — odpowiedziała patrząc na niego wielkimi oczyma.
— Bajki! Wiem przecie od księcia Hirama, że to bajki…
— Hiram?… — krzyknęła Sara. — Hiram, ależ to największy zbrodniarz… Spytaj mego ojca, a on powie ci, panie, w jaki sposób Hiram zwabia na swoje statki młode dziewczęta dalekich krajów i — rozpiąwszy żagle, uwozi, aby je sprzedać… Była przecież u nas jasnowłosa niewolnica, którą porwał Hiram. Szalała z tęsknoty za swym krajem, ale nie umiała powiedzieć nawet, gdzie leży jej ojczyzna. I umarła!.. Takim jest Hiram, takim nędzny Dagon i wszyscy ci nikczemnicy…
— Może być, ale co nas to obchodzi? — spytał książę.
— Bardzo wiele — mówiła Sara. — Ty panie, słuchasz dzisiaj rad fenickich, a tymczasem nasi Żydzi wykryli, że Fenicja chce wywołać wojnę między Egiptem i Asyrią… Podobno nawet co najprzedniejsi kupcy i bankierzy feniccy zobowiązali się do tego strasznymi przysięgami…
— Na cóż im wojna?… — wtrącił książę z udaną obojętnością.
— Na co!.. — zawołała Sara. — Będą wam i Asyryjczykom dostarczać broni, towarów i wiadomości, a za wszystko każą sobie dziesięć razy drożej płacić… Będą obdzierali poległych i ranionych obu stron… Będą od waszych i asyryjskich żołnierzy wykupywać zrabowane przedmioty i niewolników… Czyliż tego mało?… Egipt i Asyria zrujnują się, ale Fenicja pobuduje nowe składy na bogactwa.
— Ktoż ci wyłożył taką mądrość?… — uśmiechnął się książę.
— Alboż nie słyszę, jak mój ojciec, nasi krewni i znajomi szepcą o tym, trwożnie oglądając się, aby ich kto nie podsłuchał? Czyliż wreszcie ja nie znam Fenicjan? Przed tobą, panie, oni leżą na brzuchach i ty nie widzisz ich obłudnych spojrzeń, ale ja nieraz przypatrywałam się ich oczom, zielonym z chciwości albo żółtym z gniewu.
O, strzeż się, panie, Fenicjan jak jadowitej żmii!..
Ramzes patrzył na Sarę i mimo woli porównywał jej szczerą miłość — z wyrachowaniem Fenicjanki, jej tkliwe wybuchy — z podstępnym chłodem Kamy.
„Zaprawdę! — myślał. — Fenicjanie są jadowitymi gadami. Ale jeżeli Ramzes Wielki posługiwał się na wojnie lwem, dlaczego ja przeciwko wrogom Egiptu nie miałbym użyć żmii?” I im plastyczniej wyobrażał sobie przewrotność Kamy, tym bardziej pożądał jej. Dusze bohaterskie niekiedy szukają niebezpieczeństw.
Pożegnał Sarę i nagle, nie wiadomo skąd, przypomniał sobie, że Sargon jego podejrzewał o udział w napadzie.
Książę uderzył się w czoło.
— Czyżby to ten mój sobowtór — rzekł — urządził bijatykę posłowi?… A w takim razie kto go namówił?… Chyba Fenicjanie?… A jeżeli oni chcieli do tak brudnej rzeczy wmięszać moją osobę, więc słusznie mówi Sara, że to są nikczemnicy, których powinienem się wystrzegać…
Znowu odezwał się w nim gniew i książę postanowił kwestię rozstrzygnąć natychmiast. A ponieważ właśnie zapadał wieczór, więc Ramzes nie wstępując do siebie poszedł do Kamy.
Mało obchodziło go, że może być poznany; na wypadek zaś niebezpieczeństwa miał przecie miecz…
W pałacyku kapłanki świeciło się, ale ze służby nikt nie kręcił się w przysionku.
„Dotychczas — pomyślał — Kama wyprawiała swoją służbę, kiedy ja miałem przyjść do niej.
Dziś — czy przeczuwa mnie, czy może przyjmuje szczęśliwszego ode mnie kochanka?… „
Wszedł na piętro, stanął przed komnatą Fenicjanki i nagle odsunął kotarę. W pokoju była Kama i Hiram i o czymś szeptali.
— O!.. w zły czas przychodzę… — roześmiał się następca. — Cóż to, i wy, książę, zalecacie się do kobiety, której pod karą śmierci nie wolno być łaskawą dla mężczyzn?
Hiram i kapłanka oboje zerwali się z taburetów.
— Widocznie — rzekł Fenicjanin kłaniając się — jakiś dobry duch ostrzegł cię, panie, że o tobie mówimy…
— Przygotowujecie mi jaką niespodziankę? — spytał namiestnik.
— Może!.. Kto to wie?… — odparła Kama patrząc na niego w sposób wyzywający.