I stało się, że Egipt był jakby odmieniony i że, pomimo żałoby, panował w nim wielki ruch, a wszystko za sprawą nowego władcy.
Sam zaś faraon rósł w dumę widząc, jak całe państwo stosuje się do jego królewskiej woli.
Przyszła jednak chwila, że i on się zasępił.
W tym samym dniu, kiedy balsamiści wydobyli ciało Ramzesa XII z sodowej kąpieli, wielki skarbnik składając zwykły raport rzekł do faraona:
— Nie wiem, co począć… Mamy bowiem w skarbie dwa tysiące talentów, a na pogrzeb zmarłego pana trzeba co najmniej tysiąc…
— Jak to dwa tysiące?… — zdziwił się władca. — Kiedym obejmował rządy, mówiłeś, że mamy dwadzieścia tysięcy…
— Wydaliśmy ośmnaście…
— We dwa miesiące?…
— Mieliśmy ogromne rozchody…
— Prawda — odparł faraon — ależ co dzień wpływają podatki…
— Podatki — rzekł skarbnik — nie wiem dlaczego, znowu zmniejszyły się i nie napływają w takiej ilości, jak rachowałem. Ale i one rozeszły się…Racz, wasza świątobliwość, pamiętać, że mamy pięć nowych pułków. Więc około ośmiu tysięcy ludzi porzuciło swoje zajęcia i żyją na koszt państwa…
Faraon zamyślił się.
— Musimy — odpowiedział — zaciągnąć nową pożyczkę. Porozumiej się z Herhorem i Mefresem, aby nam dały świątynie.
— Mówiłem o tym… Świątynie nic nam nie dadzą.
— Obrazili się prorocy!.. — uśmiechnął się faraon. — W takim razie musimy wezwać pogan…
Przyszlij do mnie Dagona.
Nad wieczorem przyszedł bankier fenicki. Upadł na ziemię przed panem i ofiarował mu złoty puchar wysadzany klejnotami.
— Teraz już mogę umrzeć!.. — zawołał Dagon — kiedy mój najłaskawszy władca zasiadł na tronie…
— Zanim jednak umrzesz — rzekł do klęczącego faraon — wystaraj mi się o kilka tysięcy talentów.
Fenicjanin struchlał czy może tylko udawał wielkie zakłopotanie.
— Niech wasza świątobliwość każe mi lepiej szukać pereł w Nilu — odparł — gdyż zginę od razu i pan mój nie posądzi mnie o złe chęci.. Ale taką sumę znaleźć dzisiaj!..
Ramzes XIII zdziwił się.
— Jak to?… — spytał — więc Fenicjanie nie mają dla mnie pieniędzy?…
— Krew i życie nasze i dzieci naszych oddamy waszej świątobliwości — rzekł Dagon. — Ale pieniędzy… Skąd my weźmiemy pieniędzy?…
Dawniej świątynie udzielały nam pożyczek na piętnaście lub dwadzieścia procentów rocznie. Lecz od czasu gdy wasza świątobliwość, jeszcze jako następca tronu, był w świątyni Hator, tam, pod Pi-Bast, kapłani zupełnie odmówili nam kredytu…
Oni, gdyby mogli, dziś wygnaliby nas z Egiptu, a jeszcze chętniej wytępiliby… Ach, co my cierpimy z ich łaski!.. Chłopi robią, jak chcą i kiedy chcą… Na podatek oddają, co im z nosa spadnie… Gdy którego uderzyć, buntują się, a gdy nieszczęśliwy Fenicjanin pójdzie o pomoc do sądu, albo przegrywa sprawę, albo musi się strasznie opłacać…
Godziny nasze na tej ziemi są policzone!.. — mówił z płaczem Dagon.
Faraon sposępniał.
— Zajmę ja się tymi sprawami — odparł — i sądy będą wymierzały wam sprawiedliwość.
Tymczasem jednak potrzebuję około pięciu tysięcy talentów…
— Skąd weźmiemy, panie?… — jęczał Dagon. — Wskaż nam, wasza świątobliwość, kupców, a sprzedamy im wszystkie nasze ruchomości i nieruchomości, byle spełnić twoje rozkazy…
Lecz gdzie są ci kupcy?… Chyba kapłani, którzy otaksują nasze majątki za bezcen i — jeszcze nie zapłacą gotowizną.
— Poszlijcie do Tyru, Sydonu… — wtrącił pan. — Przecież każde z tych miast mogłoby pożyczyć nie pięć, ale sto tysięcy talentów…
— Tyr i Sydon!.. — powtórzył Dagon. — Dziś cała Fenicja gromadzi złoto i klejnoty, ażeby opłacić się Asyryjczykom… Kręcą się już po naszym kraju wysłańcy króla Assara i mówią, że byleśmy składali co roku hojny okup, to król i satrapowie nie tylko nie będą nas ciemiężyli, ale jeszcze nastręczą nam większe zarobki niż te, jakie mamy dziś z łaski waszej świątobliwości i Egiptu…
Władca pobladł i zacisnął zęby. Fenicjanin spostrzegł się i dodał prędko:
— Wreszcie, co ja mam zabierać waszej świątobliwości czas moim głupim gadaniem?… Jest tu, w Memfisie, książę Hiram… On może lepiej objaśni wszystko memu panu, bo to mędrzec i członek najwyższej rady naszych miast…
Ramzes ożywił się.
— A dawajże mi tu prędzej Hirama — odparł. — Bo ty, Dagonie, rozmawiasz ze mną nie jak bankier, ale jak pogrzebowa płaczka.
Fenicjanin jeszcze raz uderzył czołem w posadzkę i spytał:
— Czy dostojny Hiram nie mógłby zaraz tu przyjść?… Prawda, że już późno… Ale on tak boi się kapłanów, że wolałby o nocnej porze złożyć hołd waszej świątobliwości…
Faraon przygryzł usta, ale zgodził się na ten projekt. Wysłał nawet z bankierem Tutmozisa, aby ten przyprowadził Hirama do pałacu tajemnymi wejściami.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Około dziesiątej wieczór stanął przed panem Hiram odziany w ciemną szatę memfijskiego przekupnia.
— Czegóż się tak skradasz wasza dostojność?… — zapytał go niemile dotknięty faraon. — Czyliż mój pałac jest więzieniem albo domem trędowatych?..
— Ach, władco nasz! — westchnął stary Fenicjanin. — Od chwili gdy zostałeś panem Egiptu, zbrodniarzami są ci, którzy ośmielają się widywać ciebie i nie zdawać sprawy z tego, o czym raczysz mówić…
— Przed kimże to musicie powtarzać moje słowa?… — spytał pan.
Hiram podniósł oczy i ręce do góry.
— Wasza świątobliwość znasz swoich wrogów!.. — odparł.
— Mniejsza o nich — rzekł faraon. — Wasza dostojność wiesz, po co cię wezwałem? Chcę pożyczyć kilka tysięcy talentów…
Hiram syknął i tak zachwiał się na nogach, że pan pozwolił mu usiąść w swojej obecności, co było najwyższym zaszczytem.
Rozsiadłszy się wygodnie i odpocząwszy Hiram rzekł:
— Po co wasza świątobliwość ma pożyczać, kiedy może mieć duże skarby…
— Wiem, gdy zdobędę Niniwę — przerwał faraon. — To dalekie czasy, a pieniądze potrzebne mi są dziś…
— Ja nie mówię o wojnie — odparł Hiram. — Ja mówię o takiej sprawie, która natychmiast przyniesie skarbowi duże sumy i — stały roczny dochód…
— Jakim sposobem?
— Niech wasza świątobliwość pozwoli nam i pomoże wykopać kanał, który by połączył Morze Śródziemne z Morzem Czerwonym…
Faraon zerwał się z fotelu.
— Żartujesz, stary człowieku?… — zawołał. — Któż taką pracę wykona i kto chciałby narazić Egipt?… Przecie morze zalałoby nas…
— Jakie morze?… Bo chyba ani Czerwone, ani Śródziemne — spokojnie odparł Hiram. — Ja wiem, że egipscy kapłani-inżynierowie badali ten interes i wyrachowali, że to jest bardzo dobry interes, najlepszy w świecie… Tylko oni sami wolą go zrobić, a raczej nie chcą, ażeby zrobił to faraon.
— Gdzie masz dowody? — spytał Ramzes.
— Ja nie mam dowodów, ale ja przyszlę waszej świątobliwości takiego kapłana, który całą sprawę objaśni planami i rachunkiem…
— Kto jest ten kapłan?…
Hiram zamyślił się i rzekł po chwili:
— Czy mam obietnicę waszej świątobliwości, że o nim nikt nie będzie wiedział oprócz nas?… On wam, panie mój, większe odda usługi aniżeli ja sam… On zna dużo tajemnic i…
dużo niegodziwości kapłańskich…
— Przyrzekam — odparł faraon.
— Ten kapłan to jest Samentu… On służy w świątyni Seta pod Memfisem… On jest wielkim mędrcem, tylko potrzebuje pieniędzy i jest bardzo ambitny. A ponieważ arcykapłani poniżają go, więc on mi powiedział, że gdy wasza świątobliwość zechce, to on… to on obali stan kapłański… Bo on wie dużo sekretów… O dużo!..
Ramzes głęboko zamyślił się. Zrozumiał, że ten kapłan jest wielkim zdrajcą, ale i oceniał, jak ważne może mu oddać usługi.
— Owszem — rzekł faraon — pomyślę o tym Samentu. A teraz na chwilę przypuśćmy, że można zbudować taki kanał: cóż ja będę miał z niego?
Hiram podniósł lewą rękę i na jej palcach zaczął rachować:
— Przede wszystkim — mówił — Fenicja odda waszej świątobliwości pięć tysięcy talentów zaległych danin…
Po drugie — Fenicja zapłaci waszej świątobliwości pięć tysięcy talentów za prawo wykonywania robót…